Tytuł może nieco szokujący… Ale zanim do niego dojdę – po kolei. Poimprezowa niedziela prawie zawsze wygląda tak samo. Wstaję dość późno – tym razem i tak nie było źle, bo nie licząc przerwy na śniadanie o 11:30, wstałem dopiero o 13:00. No, ale też spać poszedłem po 8… Zresztą nie ma to i tak wielkiego znaczenia. Pierwszą produktywną czynnością tego dnia było spotkanie o 15:00 w sprawie festiwalu teatralnego.
Kilka minut wcześniej naczelna miała dać mi klucz, żebym siedział od rana w redakcji, bo sekretarka chora… Nie, no okej ale się spóźniła. A ja nie miałem telefonu, bo wyładowała mi się bateria, a muszę ją ładować 12 godzin – cały czas bowiem ją formatuję. Jeszcze tylko raz i będzie dobra.

Na spotkaniu ustaliliśmy kilka szczegółów. Nie odpowiada mi miejsce, gdzie będzie redakcja i fakt, że znów nie mamy jedzenia… ale będziemy musieli to przeżyć – znowu zresztą. Po spotkaniu dzień wyglądał wybitnie leniwie.
Znów nie poszedłem do kościoła. Nie to, że nie mam ochoty. Nie chciało mi się najzwyczajniej. Obawiałem się, że siedząc mogę usnąć, a stojąc – nie wytrzymam z powodu bólu nóg. Więc poszedłem do sklepu. Jakieś tam drobne i szybkie zakupy – tam przynajmniej nie muszę stać w miejscu.

Wieczorem spotkałem się z Iwoną. Poszliśmy do pizzeri. Przez telefon stwierdziła, że ma ochotę na „junk food”. Na miejscu zamówiła… bułkę z warzywami. No nie ma to jak niezdrowe jedzenie ;) Ja piłem tylko kawę. Potem wziąłem sobie jeszcze lampkę czerwonego wina. No co? Bywa, że i ja mam na coś takiego ochotę. W końcu wolno mi.
Potem pochodziliśmy jeszcze po mieście ii koło 23:00 byłem w domku.

Następny dzień zaczął się od niemal tradycyjnego już spotkania w redakcji. Podzielenie materiałów to jedno, rozmowa o luźnych tematach to drugie, a nowy człowiek w gazecie – to tzecie. Dość młody szczupły facet. W ciasnych spodniach, koszulce wpuszczonejw te spodnie i laptopem w walizeczce. Nie ma wyjścia – albo pedał, albo faszysta. Albo jedno i drugie. A to już najgorsze. Spotkanie nam się przeciągnęło, bo zaczęliśmy sobie żartować na temat konkurencji (co też uwielbiam robić) i w ogóle pofolgowaliśmy sobie. Nawet kawę z mleczkiem wypiłem! Naczelna kupiła pieczywo Vasa i mieliśmy imprezę dietetyczną ;) Tak, ona też na diecie.

Poszedłem potem do byłej szkoły. Najpierw zaniosełm mamie Ewy prezent dla Ewy. Bo oczywiście na dyskotekę zapomniałem go wziąć – co było do przewidzenia. Ale tym razem do szkoły musiałem zanieść, żeby nie wyjść na całkowitego idiotę. No i dałem :) Potem do biblioteki szkolnej – miło znów pogadać z bibliotekarą, wypić kawę i jak zwykle pouczyć obsługi komputera. Ona wciąż ma z pewnymi rzeczami problemy. Ale to kwestia wprawy.

O 14:30 – spotkanie chętnych do tworzenia nowej redakcji gazety szkolnej. Niby mnie to już nie obchodzi, ale skoro mnie redakcja prosi – przyszedłem. Zaangażowałem się. Nastraszyłem trochę nowych. Powiedziałem o ostrych warunkach, konkurencji między redaktorami, walce z nauczycielami i obowiązkiem terminowości. Od razu zapytałem też czy ktoś już teraz się wycofuje. Nikt się nie zgłosił. Co nie znaczy, że się nie wycofają. Po prostu część z nich nie przyjdzie na następne spotkanie… Które już w czwartek! Do dziś dostarczyć mieli dwa teksty – relację z rozpoczęcia roku szkolnego (na pewno było nudno i krótko, więc sprawdzimy umiejętność tworzenia „czegoś z niczego”, umiejętność tworzenia czystej informacji no i będzie można obiektywnie porównać ze sobą kilka tekstów) i drugi – dowolny prawie bez ograniczenia ilościowego.

Wszystko trwało może z pół godziny. Ale wiem, że część odpadnie. Jeśli z tej nowej dziesiątki zostanie choć trójka, to będzie sukces.

Wieczorem umówiony byłem znów w sprawie festiwalu teatralnego – tym razem na wywiad z jego twórcą. To Daniel J – reżyser. Nagrałem wywiad, trochę się pokręciłem ze znajomymi na miejscu, ponaśmiewaliśmy się z konkurencji moje gazety (no co? nikt ich nie lubi!) i znów koło 23 byłem w domku. A nocami ostatnio szaleję. Tak, to co myślicie – wchodzę na czaty i brzydko się bawię. Coraz częściej namawiam jakiś facetów z kamerami na zabawę :) Niby nic w tym dziwnego, ale… ja nie mam kamery a i tak się na to zgadzają. Ludzie są jednak łatwi ;)

Wczorajszy dzień był również leniwy. Przynajmniej jego pierwsza połowa. Wstaję codziennie koło 8:30. Z jednej strony – nie tak wcześnie, ale z drugiej – zważywszy na to, że mam wciąż wakacje – dość wcześnie. A jeśli jeszcze dodam, że czasem chodzę spać o 4… to wszystko jasne. Ale nie chcę długo spać. Nie lubię. Więc wstaję wcześnie i piszę. W końcu mam na głowie gazetę.

Za to wieczorem spotkałem się z Panią W. Rozmawialiśmy – poza tematami pryantymi – o tym, czy robimy w tym roku warsztaty dziennikarskie dla młodzieży. No i… chyba zrobimy. Będzie na pewno trudno, bo ja będę w Wawie, ale… człowiek nie jest taki. Mama już jest zbulwersowana :) Oczywiście tym, że „nie będę się uczył, tylko myślał o warsztatach”.
W ogóle wczoraj miałem z mamą taką rozmowę dość poważną… nie o studiach. O mnie. Mama stwierdziła, że odcinam się od domu, staram się uwolnić od rodziny i w ogóle, że jestem nieczuły. Może i ma trochę racji. Ale jaki mam powód, żeby być czułym? Rodzina nie wie bardzo ważnej rzeczy na mój temat. Muszę przez to cały czas ich okłamywać. Owszem, mam wielką ochotę rzucić mamie: Jestem pedałem! Ale… nie zrobię tego.
Nie teraz.
No a przez to kłamanie, ciągłe ukrywanie, granie – nie mogą być mi bliscy. Poza tym mój brat-dres też coraz mniej ma ze mną kontaktu. Wszystko się jakby sypie… Ale to złe wrażenie. Tak po prostu musi być. Wyjeżdżam, dorastam – czas najwyższy trochę odcinać pępowinę. Ja wiem, że to fajnie brzmi, ale dopóki jestem finansowany przez rodzinę, to i tak nie ma o tym mowy… ale chociaż emocjonalnie nie do końca chyba świadomie, staram się izolować od nich.

Dziś skończyłem teksty. Wszystko gotowe. Nudzę się tak naprawdę. A że nieczęsto mi się to zdarza – znalazłem sobie zajęcie w postaci blogowania. Niby mam co robić, bo chcę zanieść fotki do fotografa do wywołania, muszę przejść się do gimnazjum… ale to wszystko może poczekać i przez to brak mi motywacji do natychmiastowego działania.

Na czas festiwalu oczywiście w domku mnie nie będzie… a więc być może następną blotkę dodam dopiero w poniedziałek.

Nie skończyłem ostatniego zdania, a zadzwonił telefon – mama ze szpitala. Jestem wujkiem.
Dziewczyna mojego brata urodziła. Boże… nie, no cieszę się oczywiście. Ja zawsze powtarzam, że to nowe życie w rodzinie. Ale jakoś ja na to wszystko nie jestem gotów. Jak to śmiesznie brzmi :) Conajmniej jakby to było moje dziecko ;)
Co nie zmienia faktu, że nie chcę być chrzestnym. Nie i już. Ale oczywiście metodą szantażu emocjonalnego i finansowego moja mama i tak mnie zmusi… I jak tu być z nimi blisko?

Aha. Oczywiście – tak jak miało być – to chłopiec. Waży 3,2.

Boże…

Wypowiedz się! Skomentuj!