Zacznę od wczoraj. Żeby było po kolei. Ominę to, co działo się w ciągu dnia. W chwili obecnej nie ma to dla mnie znaczenia. Po południu – premiera teatralna. Spektakl naprawdę udany, zaskakująco dobra rola jednej z aktorek, za którą osobiście nie przepadam… Ale na recenzję przyjdzie czas, gdy będe pisał do gazety. Teraz o czym innym. Spotkałem Bartka B – po raz pierwszy od daaaawna. Pogadaliśmy trochę. I w tym naszym użalaniu się nad swoim losem doszliśmy do jakże konstruktywnego wniosku, że w życiu dla wszystkich ludzi najważniejszy jest seks. Bartek próbował dorzucić do tego pieniądze, ale odparłem ten atak, świadom tego, ze ludzie zdobywają kase tylko po to, żeby mieć lepsze życie seksualne. Nie powiem, żeby było to budujące, ale… może i lepiej, że tak do bólu zdajemy sobie z tego sprawę. Bartek zapowiedział, że wpadne do mnie w przyszłym tygodniu na obiad. Tak, jak kiedyś bywało. Bartek stwierdził też, że coraz więcej ludzi z naszego miasta ma adres tego bloga. No cóż… niech mają. Teraz już mi to wisi. Wyjeżdżam i zostawiam to za sobą. Jeśli ktoś jest na tyle małomiasteczkowy, że rozpowiada wszystkim jak to ja jestem pedałem to jego problem. Jeśli to komuś przeszkadza – może mnie cmoknąć w odbyt. Wisi mi to. Mam tylko nadzieję, że są ludzie, którzy to czytają i cieszą się z moich sukcesów i wkurzają gdy coś mi nie idzie – są mi życzliwi bez względu na to czy jestem pedałem czy nie. Bo jestem.

Wróciłem do domu jakoś wczesnym wieczorkiem i zdałem sobie sprawę z obietnicy złożonej samemu sobie. Postanowiłem bowiem, że pójdę na którąś z miejscowych dyskotek. I tak analizowałem, analizowałem i doszedłem do wniosku, że to właśnie dziś jest ostatnia ku temu szansa. Potem jej nie będzie. A więc postanowiełm – idę do Maximka. To taka bliska tupajbuda z dość fajną muzyką (wiem, bo słyszę idąc spać dość wyraźnie). Mama na początku miała opory, ale wyjaśniłem, że wpadam ta tylko na max. 2 godziny i wracam.

Oj i to rzeczywiście było maksimum. 2 godziny to może nawet i za dużo. Przyszedłem, zamówiłem sok, usiadłem przy barze. Na parkiecie tańczyła wyzywająco ubrana, schlana babka, która lata młodości miała już za sobą. Nie zraziło mnie to jednak i wytrwale siedziałem. Kwadrans, dwa, trzy, cztery… A tu przychodzą tylko pijany trzydziestolatkowie, albo głośne grupki dwudziesto-paro-latków, którzy kupują pół litra (co by się całkiem uwalić) i siadają w części, gdzie w ogóle muzyki nie słychać. Potem zobaczyłem swojego eks-wuefistę. A potem jeszcze kilka znajomych twarzy. I postanowiłem wrócić do domu.
Nie, to nie dla mnie.

W tamtym momencie uświadomiłem sobie, jak wielkim darem jest to, że jeżdże na dyskoteki do Szczecina. I że tak – z powodu mojego pedalstwa – było od początku. Tak naprawdę, mając 19 lat, po raz pierwszy byłem na dyskotece w swoim mieście. I za to należy Bogu podziękować. Tak, dziękuję za to, że jestem pedałem i nie chodziłem nigdy do dyskotek na miejscu. Bo one są żałosne.
Odmładzające się trzydziesto-paro-letnie kobiety, schlani napaleni faceci noszący saszetki ze sobą… Nie, no to nie dla mnie.

Wróciłem do domu, zacząłem rozmawiać na Tlenie i… złapałem nastroja. Postanowiłem, że pooglądam sobie fotki. Przejrzałem wszystkie albumy z papierowymi fotkami, jakie posiadam. Powspominałem. Sam dla siebie. Sam ze sobą. Pożegnałem te chwile w ten sposób. One już nigdy nie powrócą. To se ne wrati.

Dziś dzień upływał mi pod znakiem zbliżającej się imprezy. Poza tym, że musiałem chodzi na jakiś festyn organizacji pozarządowych (relacja+fotki) to postanowiłem posprzątać swój pokój. Zrobiłem w nim delikatne, acz maksymalne jak na te warunki, przemeblowanie. Troszkę odświeżyłem wygląd pokoju. A poza tym cały dzień potwierdzałem kto będzie a kogo nie będzie na imprezie. Bo to się zmienia. Np. taka sobie Agnieszka K, która do tej pory potwierdzała na 100% swoje przybycie, dziś poinformowała, że w związku z tym, że Patrycja H nie może, to ona też nie… a potem stwierdza, że jednak zastanowi się, czy nie jechać samodzielnie…
Po całym takim dniu miałem z jednej strony wielka ochotę na tę imprezę, ale z drugiej – byłem zasmucony wiedząc ile osób jeszcze powinno się zjawić, a których nie będzie.

Mimo wszystko o 20:11 byłem na stacji. Zresztą Ewka, Marta A, Iwona, Kaśka K i Anka R – też. I wtedy uświadomilem sobie, że nie wziąłem prezentu dla Ewki… Ale ja to nadrobię! Jeszcze dziś to nadrobię!!! Wsiedliśmy w opóźniony pociąg i ruszyliśmy. Na miejsce dotarliśmy z jakimś 7 minutowym opóźnieniem. Jednocześnie z nami wpadł na peron Mariusz Koszalin, którego pociąg powinien pojawić się dobre kilka minut po naszym. Na miejscu czekał już Maciek Szczecin. W komplecie ruszyliśmy do Inferno. Zapowiadało się dobrze.

Nawet Kaśka K na początku nieco ostro do mnie nastawiona, potem zelżyła swój ton wrogości… Aż sam byłem zaskoczony. No i nie pokłóciły się z Ewką! A to tez wielki sukces! Bo one się nie lubią… i to bardzo.

Na miejscu było… pusto. Kupiłem wszystkim coś do picia (a co! stać mnie czasami!), po chwili wpadła Gośka O, potem Michał Szczecin z Izą Szczecin… robiło się coraz ciekawiej, choć… i też coraz niezręczniej. Bo większość z nich się przecież nie znała. Michał i Izka zapowiadali w ciągu dnia, że nie wpadną, bo izka chora i w ogóle – okazało się, że tylko robili sobie ze mnie jaja. Za co zostali ukarani (a dokładniej Izka) milczeniem z mojej strony przez jakiś czas. (Tak, wiem że dla niektórych to nagroda).

Zaczęła się impreza. To znaczy ludzi może i za bardzo jeszcze nie było, ale my zaczęliśmy się bawić. Pierwsze nieśmiałe piosenki na parkiecie, potem oczekiwanie na innych… Zaczęło się robić coraz więcej i więcej… Gdzieś tam pojawiła się Natal, potem zobaczyłem Łucję, no i w końcu mogłem spotkać się z Przemkiem. Oczywiście nie siedzieli z nami – Natal jst pokłócona z Michałem, a Przemek nigdy nie siedział z moimi znajomymi – twierdzi, że się ich boi i że ich nie lubi… No cóż…

Po północy zabawa ruszyła na całego. Dość szybko zmyła się Gośka O, która od razu zapowiadała, że wpadnie tylko na chwilkę. Niech żałuje oczywiście! Bo potem to dopiero impreza się rozkręciła. Jadąc na nią powiedziałem sobie, że nie będę przejmował się tym, czy moi goście się dobrze bawią. Ale się przejmowałem. Patrzyłem co chwilę czy wszyscy siedzący na sofach mają uśmiechy na ustach. I mieli. No, chyba że potem trochę przysypiali… ale to już jakby inna historia.

Maciek Szczecin dotrzymał słowa. Zatańczył ze mną wolny taniec. Co więcej – dwa! Ten drugi miał być łapówką za to, że powiem mu… z kim się dziś umówił. Tzn. nie tyle umówił, co powiedział na czacie, że będzie dziś w Inferno (i opisał jak będzie wyglądał). Skąd ja to wiedziałem? Bo to był Przemek, który mi się tym pochwalił i prosił, żebym sprawdził czy to oby na pewno był nasz Maciek. Tak, to był on. No i oczywiście powiedziałem Maćkowi, że to był z kolei Przemek. Ale… podczas tańca dokonałem tego, czego chciałem :) No bo znamy się z Maćkiem 1,5 roku i jeszcze *nigdy* nie zatańczyliśmy razem czegoś takiego. Więc postanowiłem skorzystać. Zmacałem Maćka intensywnie po pośladkach i… podnieciłem go. I o to mi właśnie chodziło. Udawał, że się kryguje i w ogóle, ale na pytanie czy mu się to podoba odpowiadał z uśmiechem: „bez komentarza”.

Za to Mariusz Koszalin przypomniał mi i sobie o obietnicy, którą dałem mu jakiś czas temu, gdy poznawaliśmy się na GG. Realizacja tej obietnicy do tej pory była niemożliwa z jednego prostego powodu – miałem faceta. No, a tej nocy postanowiłem, że po 1. czas najwyższy spełnić zobowiązania, 2. jestem wolny – mogę teoretycznie wszystko, 3. wyjeżdżam, więc czas pozostawić po sobie dobre wrażenie… No i skończyło się na tym, że Mariusz pocałował mnie w toalecie.
Tak, wiem… to dziwne. Najpierw śpię z jego facetem w trójkącie, a potem on całuje się ze mną w kiblu. Ale ja już od dawna wiedziałem, że pedały nie mają równo pod sufitem.

Przemek stwierdził, że zachowałem się niegrzecznie, a całus w policzek podczas powitania nie był szczery. No nie mógł być. Ja się w ten sposób po prostu nie witam ze znajomymi. A że on wcześniej stwierdził w którymś z SMSów, że z nim muszę w ten sposób się przywitać… Nie, no nie zmusił mnie. Ale jednak. Potem, gdy prosiłem, żeby przyszedł do naszego stolika, żeby Marta A mogła go poznać (to jej pierwszy kontakt z pedalskim pół-światkiem, bo od niedawna wie o mnie), to stwierdził – nie po raz pierwszy – że boi się moich znajomych i dopóki nie będzie pijany, to nie podejdzie. I gdyby nie to, że stałem nad nim, trułem mu dobre kilkanaście minut, że musi, to pewno w ogóle by nie przyszedł. Trochę mnie tym zdenerwował. Bo już pomijam fakt, że go o to prosiłem. Ale zwykła kultura jednak tego wymaga… Potem się dziwił, że jestem nieswój.

No i był oczywiście Michał Szczecin, który gdy dowiedział się, że mam zatańczyć z Maćkiem, zapowiedział, że on też chce. Oczywiście się z godziłem. Problem polegał na tym, że… nie było już nic odpowiedniego do tańczenia. Za to miałem wrażenie, że trochę polepszyło się mu od naszego ostatniego spotkania. Chyba pogodził się z tym, że rzeczywistość jest taka a nie inna. Mariusz Koszalin stwierdził, że Michał cały czas na mnie patrzył i że w jego wzroku jest nostalgia czy inna taka tęsknota. Eee tam… chyba aż tak źle nie było.

Cały wieczór miałem mnóstwo energii. W pewnym momencie zaczęły mnie już nogi boleć, więc usiadłem na kanapie i… tam podskakiwałem, wprawiając w ruch usypiającą obok Ankę R. Rozpierało mnie. Nie wiem czemu, ale ludzi, którzy widzieli jak o 4 nad ranem wyginam się na parkiecie pełen energii, musieli być przekonani, że coś brałem. A ja brałem tylko muzykę…

Ah… No i oczywiście na imprezie był Romek Piździocha, czyli znajomy Anki Góralki z Niemiec. Iwona była ostatnio na niego baaaardzo zła, bo namawiał Ankę do złych, brzydkich rzeczy (bo do takich pozwolę sobie zaliczyć zdradę) i dlatego podczas spotkania, powiedziała mu wprost, że go nie lubi. Do ych „pozdrowień” przyłączyłem się ja z Kaśką K. A potem cały wieczór Iwona spędziła na rozmowie z Piździochą. Sam nie wiem o czym…

Wszystko byłoby pięknie, wspaniale i cudownie, gdyby nie… SMS. Uprzedzam, że nie wiem dokładnie o co chodzi. W pewnym momencie wróciłem z parkietu i zobaczyłem Iwonę skuloną w płaczu. Obok siedziała Kaśka K i ja obejmowała. W pierwszym momencie pomyślałem, że albo udaje, albo uderzyła się o coś gdy wygłupiały się z Kaśką, albo może spiła się a ja tego nie zauważyłem i płacze, jak to pijanym ludziom się zdarza. Potem doszło do mnie, że po 1. Iwona się nie spija, a nawet jeśli to nie płacze… po 2. gdyby się uderzyła to nie płakałaby… co najwyżej przez chwilę siedziałaby obejmując się na obolałą część ciała, a po 3. nie wyglądało to na udawanie. Kaśka stwierdziła, żebym na razie nie podchodził. Anka R powiedziała, że to wina jakiegoś SMSa czy telefonu od Anki Góralki.
Za chwilkę mieliśmy już wychodzić. Zebraliśmy rzeczy, pożegnałem się ze wszystkimi (łącznie z moim ulubionym barmanem Przemkiem), cmoknąłem ostentacyjnie nieruchomego Przemka (tym razem szczerze), pogadałem z Michałem i też go cmoknąłem i… wyszedłem. Ja wiem, że jeszcze kiedyś wrócę do tego klubu. Ba! Nie raz na pewno. Ale to już będzie inaczej.

Nie powtórzą się tamte czasy, gdy jeździliśmy z Iwoną w środku zimy na dyskoteki do Szczecina. Gdy marzliśmy wysiadając z pociągu o 6 nad ranem i gdy jedyną rzeczą pewną podczas wyjazdu był fakt, że będzie na miejscu Maciek Szczecin a impreza będzie na 100% udana. Gdy właściwie tylko my wiedzieliśmy gdzie jeździmy, a otoczeniu mówiliśmy coś o Trezorze i naszych wyjazdach do tego klubu. Gdy w maju 2003 co tydzień odwiedzaliśmy to2 wydając łącznie ponad 100 zł na głowę w tym czasie na nasze wyjazdy. Teraz Inferno będzie odskocznią podczas naszych pobytów w mieście rodzinnym. Może 3-4 wizyty w półroczu. Będzie już inaczej. Things will never be the same again.

W drodze powrotnej Iwona nadal nie była sobą. Siedziała tylko z Kaśką. Gdy dojechaliśmy do domu, rzuciła mi tylko na stacji: „Szukaj dla nas nowego pokoju w Warszawie”. Czyli naprawdę poważnie. Od razu wysłałem SMSa do Anki Góralki z pytaniem co się stało. Odpisała, że „już nie ma nas”. Potem znów napisała, że ją „kocha, kocha, kocha”. I zrozum tu o co chodzi…
Ja dotarłem do domu i zacząłem pisać tę blotkę. Za chwilkę mam spotkanie… Potem kolejne… Czas leci do przodu.
Mam wrażenie, że powoli kończę ten tom opowieści o moim życiu. Jakby trzymał już w ręku tylną okładkę i powoli przymykał książkę. Już niedługo przeszłość odkreślę grubą kreską. Już niedługo…

Wypowiedz się! Skomentuj!