poniedziałek

Ostatnio jestem żałosny. I to chyba nawet bardzo. Ciągle chodzę i myślę tylko o tym kiedy przyjedzie Mirek Kołobrzeg i czemu nikt mnie nie chce… Tak, wiem że to niezgodne z Planem Grubej Kreski, ale… no przyznaję się do tego niedociągnięcia. Z drugiej strony – jak widzę cały czas Iwonę i Ankę Niemcy (wracam do jej oryginalnej nazwy, bo Anka Góralka do mnie nigdy nie przemawiała) jak się obściskują, całują, liżą, drapią, smyrają, dotykają, pobudzają, macają i pożerają wzrokiem, to moje rozbudzenie jest chyba naturalne?
Co nie zmienia faktu, że to żałosne. Ja, duzyformat, jestem żałosny. Boże… ratunku…

Dzień minął pod hasłem „telefony, smsy”. Najpierw zadzonił Michał Neo Lublin. Och, jaka to była niespodzianka. I tak dwie ciocie pogadały sobie przez telefon, że umówiliśmy się w Wawie. Na razie nie konkretnie, bo on nie wie kiedy będzie w stolicy, ale w przeciągu miesiąca. No nie ukrywam, że miło będzie go poznać osobiście. Blondyn, przystojny, zabawny, wyluzowany, zdystansowany do siebie i świata… No a poza tym przystojna ciocia po prostu. Więc jestem jak najbardziej za.

Drugi telefon był od Jacka Rzeszów. Daaawno się z nim nie kontaktowałem. Ot, jakieś tam strzałki czy krótkie smsy raz na dwa miesiące. A zadzwonił. Pogadaliśmy, wstępnie stwierdziliśmy, że jak będzie w Warszawie, to też znów się spotkamy. W ogóle miła ta rozmowa. I tu plus bycia w Warszawie – każdemu jest tak samo do niej po drodze i prędzej czy później ludzie do niej wpadają.

Smsów też była kupa. A to do Mirka (co jest normalne i codzienne), a to od Tomka O, od Michała Szczecin, od wielu wielu innych osób. Aż sam się dziwię i zastanawiam ile na nie kasy wydałem… No, ale tak to jest jak się nie ma netu. Pracujemy nad tym oczywiście. Myślę, że w tym tygodniu zdecydujemy się na wybór operatora. No a potem zostanie nam czekanie na montaż.

Dzień spędziliśmy wybitnie nieproduktywnie. Anka była co prawda w szkole, ale my z Iwoną obijaliśmy się na całego. W ostatecznym rozrachunku ona poszła po Ankę do szkoły, a ja cały dzień spędziłem w miejscu, gdzie teraz mieszkam. No i przy garach oczywiście. Zrobiłem dziś normalny obiad. Najprostszy z możliwych, ale jest. Piersi kurczaka w panierce, ziemniaczki, pomidorki z cebulką. Ot, takie miłe jedzonko na „dzień dobry”.

A teraz słyszę, że właśnie doszły jakieś 3 smsy… Ludzie chyba mnie lubią.
Nie! Nie chyba, tylko na pewno! W końcu jestem duzyformat! Mimo, że żałosny…

wtorek

Nudzi mi się. Jest 22:06, a ja nie mam co robić. Zrobiłem już wszystko co mogłem. Od rana lataliśmy dziś z Iwoną – najpierw odprowadziliśmy Ankę do szkoły, potem byliśmy u Iwony na wydziale po hasło do jakiejś dziwnej strony, odwiedziliśmy Instytut Dziennikarstwa (bo ja wciąż nie dostałem odpowiedzi na swoje odwołanie, a formalności musi stać się za dość), w końcu pokonaliśmy prawie całą Warszawę docierając do nowego mieszkania Krzyśka L na Bródnie. Iwona zostawiła u niego swoje rzeczy i musieliśmy je teraz odzyskać. Zebrała się tego cała wielka torba. Oczywiście na mnie spadł ciężar dźwigania (Iwona i Krzysiek L pomagali – żeby nie było!). Jak stwierdziła Iwona w metrze: „teraz będziesz taki supermęski… a potem – do garów!”

I tak też się stało. Szybko przygotowałem na obiad jakieś kotlety drobiowe z serem (w międzyczasie odwiedziliśmy jeszcze supermarket) i tak jakoś minął dzień. Przed chwilą zrobiłem kolację. Dla każdego co innego, więc zajęło mi to chwilkę, ale na ten moment… nudzę się. Anka z Iwoną od ponad godziny szukają jakiś grafik Coca-Coli Light na stronę Anki (jakieś zaliczenie czy coś), pomagam im co prawda, ale wciąż jest to zbyt mało intenstywne. I choć nie za bardzo mam ochotę, to najchętniej poszedłbym na imprezę, żeby się wyżyć… No, ale nie mam jak, z kim, dokąd i w ogóle to nierealne.

Za to miałem kolejny dzień z telefonami. Najpierw dzwoniła Mira z Łodzi. Przeprasza, że tak późno i w ogóle, ale miała telefon zablokowany. No i kiedy ja do Łodzi wpadnę. No sam nie wiem kiedy… Wpadnę jak będę mógł. A że mogę tylko do 29 września to już inna sprawa. Czas byłoby się tam ruszyć. Może w niedzielę na jakieś 3 dni pojadę? Cholera wie… Z jednej strony chcę tam pojechać, ale z drugiej – znów perspektywa nawet najmniejszego pakowania nieco mnie przeraża.

Ja zadzwoniłem zaś do nowej naczelnej gazety szkolnej. Pytałem o to jak im idzie i w ogóle. Powiedziała, że prawdopodobnie pierwszy numer w tym roku będzie w mniejszym formacie, bo nie dadzą rady zrobić dużego. A składać mają w ten weekend. No jestem ciekaw jak to wyjdzie… Mam nadzieję, że dadzą radę. Choć nie ukrywam, że ten mały format… martwi mnie. A5 to nie gazeta… to gazetka. Zawsze najbardziej bałem się i nie chciałem dopuścić do tego, żeby zrobiono z mojego dziecka „gazetkę”… Zobaczymy.

No a poza tym nadal jestem żałosny. Ah! No i kupiłem dziś lubrykant w aptece. Szykuję się na przyjazd Mirka Kołobrzeg. Tylko, że to jeszcze taaaak długo.

środa

Mam dosyć późnego wstawania. Ja nie potrafię spać do 9, czy 10… Dziś pierwszą pobudkę miałem o 7:42. Potem kilka kolejnych prób uśnięcia i w końcu o 11:30 wstałem na dobre. Ja już tak nie chcę, nie potrafię… Męczy mnie to i tyle. No, ale prawda jest taka, że choć Anka musi rano wstawać do szkoły, to my z Iwoną mamy duuuużo wolnego czasu.

Głównym wydarzeniem dzisiejszego dnia były zakupy. Pojechaliśmy do Careffoura w Warszawie Wileńskiej. No a tam poszaleliśmy. Wydaliśmy ponad 130 zł na „potrzebne do życia artykuły natury spożywczej”. Czego tam nie było… Oczywiście wyruszyliśmy z domu o 13 a wróciliśmy dopiero koło 17:30. Bo zamiast udać się do pobliskiego Tesco, ciotki postanowiły zakupować wszystko aż w Careffourze. No, ale za to zjedliśmy tamtejsze pyszne zapiekanki, które stały się dla nas obiadem. A ja wykupiłem sobie leki.
Oglądaliśmy też spodnie w kilku sklepach. Bo planowałem zakup. Ale oglądałem dla samego oglądnięcia. W planach bowiem w piątek mamy wypad do Factory. A to takie specyficzne centrum handlowe, gdzie wszystko jest minimum 30% tańsze. I choć dojazd zajmie nam 1,5 godziny, to zrobimy to :)

Rozliczyliśmy się z Mikołajem Właścicielem. Powiedział, że skoro normalnie płacimy po 300 zł (miało być 270…) to teraz wystarczy po połowie. I tak też się stało.
Cały czas planujemy też internet. Najbardziej optymalne założenie kosztować nas teraz będzie w Aster City. Koszt instalacji to 299 zł + kolejne 146 za drugie gniazdko. No i plus 30 zł aktywacji. I ta suma nas przeraża. Co prawda Mikołaj Dres chce założyć sobie kablówkę, a to oznacza, że kwotę podzielimy na 4 osoby, ale… to i tak ponad 100 zł na głowę. Dużo.
Miesięczna opłata wyniesie nas jakieś 46 zł. To z kolei niewiele. No i mamy zagwostkę… jak tu zrobić, żeby było dobrze.

A jeśli o planach mowa… to jutro chcemy w końcu wybrać się na stadion. Dziesięciolecia oczywiście. Planujemy drobne zakupy… Tak, wiem że sporo wydajemy, ale pocieszam się, że to tylko tak na początku. Potem będzie lepiej. Potem będzie mniej. Prawda?
Jutro stadion, w piątek Factory, no a w niedzielę chciałbym pojechać do Łodzi. Czekają tam na mnie i już wstępnie się umówiliśmy na mój przyjazd. Wpadłbym w niedzielę, posiedział do wtorku, a w środę mam inaugurację roku akademickiego. Myślę, że w tym tygodniu zajęć już nie będę mieć, więc do końca tygodnia jestem „wolny”. A jak dobrze pójdzie, to pod koniec tygodnia wpadnie już Mirek. Ma zostać tydzień.
Jestem za. Tylko czy starczy mi na wszystko kasy?

Ach, no i wysłałem SMSa do Prezesa K. Teraz zostaje mi czekać na jego telefon… W obecnej sytuacji praca byłaby wskazana.

A kończąc dzisiejszą blotkę napiszę coś, co obiecałem napisać. Dziewczyny zastrzegły jednak, żebym ich nie kompromitował. Więc nie napiszę o co dokładnie chodziło, tylko zacytuję: „Ona woli jej pierdy”.

Wypowiedz się! Skomentuj!