Bo nie ma dnia cioci. Więc ja chciałem zaadaptować na te potrzeby Dzień Chłopaka, jaki wypada właśnie dzisiaj. A co? Wolno mi.
Najpierw więc dla wszystkich ciot… wszystkiego najlepszego, spełnienia jednego marzenia, wielu pięknych chwil w życiu, małych problemów, braku tragicznych chwil, kilku smutnych, po których nadejdą tylko radośniejsze, no i realizacji życiowej drogi, jaką obraliście dla siebie. No i mnóstwa tolerancji wokół.
Zaś dla wszystkich facetów przede wszystkim spokoju, miłości, realizacji planów zawodowych i edukacyjnych, satysfakcji z tego co robicie i co się wam przytrafia w życiu.

Od wczoraj jestem studentem Uniwersytetu Warszawskiego. Złożyłem uroczyste ślubowanie podczas inauguracji… która swoją drogą nie była taka zła. Myślałem, że usnę z nudów, a okazało się, że wykład inauguracyjny był całkiem ciekawy. Mimo tego, że niejaka pani profesor Beata Hałas starała się używać jak najtrudniejszych słów na określenie oczywistych rzeczy to było naprawdę okej.

Gorzej z grupą jako grupą. Ludzie, z którymi na razie miałem kontakt byli albo infantylni albo przygłupawi. Mam nadzieję, że to tylko pierwsze wrażenie. Tak jak pierwsze wrażenie, na temat chłopaka, po którym widać, że ma charakter przywódczy i pytał mnie: „aaaa… to ty nie byłeś na obozie zerowym?” albo „aaaa… to ty nie wiesz, że się spotykamy potem w klubie?” i mwiący głośno „aaa… miałem wziąć od Krzyśka koszulkę instytutu…” (Krzysiek to przewodniczący Samorządu Studentów na wydziale). Bufon po prostu, który poznał jedną czy dwie osoby i myśli, że wie wszystko i zna wszystkie numery, jakie znać powinien każdy student. Takich było kilkoro.

A rektor podczas wręczania mi indeksu powiedział: „dobrze, że nie poszedł pan do Szczecina.” Z uśmiechem odparłem mu: „też mi się tak wydaje”. No i w ten sposób utwierdziłem się, że warto było się starać, stresować, wkurwiać, no a przede wszystkim – płacić za to, żeby tutaj studiować.
Po inauguracji poszedłem po plan, książeczkę zdrowia, legitymację i w ogóle dowiedzieć się wszystkiego. Trafiłem do grupy pierwszej. Dwie kolejne mają o tyle lepszy plan, że mają jakiś dzień wolny (a jedna nawet dwa dni wolne). Ja nie mam. Przez chwilę myślałem o tym, żeby może się przenieść, ale… nieeee… to byłoby nie w stylu dużego formatu! Będę w grupie pierwszej. I tak mi dopomóż Bóg.

Wróciłem przede wszystkim padnięty i głodny. Na śniadanie zjadłem tylko dwa jajeczka na miękko, bo nawet chleba w miejscu gdzie teraz mieszkam nie było. Na szczęście Iwona przygotowała już kotleta do smażenia, a Anka rzuciła ryż do wody. Nie było źle.

Dzisiaj byłem z Iwoną sprzedać miejsce w akademiku. 400 zł to chyba nie tak bardzo dużo, co?
Znów odwiedziłem Dom Studenta numer 1… od razu przypomniało mi się, jak panie z portierni nie chciały wpuścić mnie, gdy przyszedłem 14 lutego nad ranem do i z Jakubem Wawa. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Dzisiaj panie były inne i były miłe. No i była zapłakana studentka z Nigerii, którą kierowca podwiózł tutaj a nie do Akademii Medycznej. To niewielka różnica i niedaleko, ale nie zmienia to faktu, że w takimi trzema torbami, jakie ona miała, to w życiu by się tam pieszo lub autobusem nie dostała. Więc pani z recepcji wezwała kierowcę, który nie chciał podjechać pod akademik, ani pomóc nieść bagaże. Kutas zwykły i cham po prostu. Więc ciocia duzyformat pomogła.

Krótka drzemka po obiedzie wystarczyła na regenerację sił. Tym bardziej, że dziś koło 1 do Wawy przyjeżdża Mirek Kołobrzeg. Do mnie w znaczeniu.

Wypowiedz się! Skomentuj!