Bez zbędnych wstępów… Od początku.

A początek był we wtorek. Poszedłem do tego szpitala na spotkanie antykorupcyjne. I co się okazało? Zostałem wyproszony z jawnego posiedzenia! Dyrektor szpitala stwierdził, że ma złe wspomnienia ze współpracy z moją gazetą, bo opublikowaliśmy jego zdjęcie z dziwną miną na okładce, a poza tym on nie widzi potrzeby mojej obecności. Więc wyszedłem.
I zrobiłem awanturę. Zadzwoniłem do naczelnej, ona do prokuratury. Napisałem artykuł, zrobiłem fotkę, wysyłamy list do dyrekcji szpitala i publikujemy go w gazecie. No bez przesady! Jak tak dalej pójdzie, to się okaże, że muszę go pytać o zgodę na przebywanie w budynku szpitala, jak odwiedzam mamę!

Zająłem się tematem tych wykopalisk archeologicznych. Codziennie ich odwiedzam i pstrykam fotki. Liczę, że coś fajnego z tego w gazecie będzie. Zrobiłem ich kilkadziesiąt, większość wysłałem… No nie ukrywam, że zależy mi na kasie. Rozmawiałem z wydawcą. Wkurzył mnie. Bo powiedział, że całej kasy mi nie da teraz. I to mi się nie podoba. Oczywiście codziennie dostaje ode mnie SMSa z przyspieszeniem. Bo czas najwyższy, żeby zapłacił. No i czekam, aż mi dostarczy umowy o pracę. Muszę je mieć, choćby potem do rozliczeń podatkowych.

Popołudnie spędziłem w Nowogardzie. Pojechałem tam z Tomkiem O i Bibliotekarą. Pierwsza pizzeria, do której trafiliśmy – stypa. No więc poszliśmy dalej. Tym razem – lokal z daniami chińsko-wietnamsko-orientalnymi. Może być ciekawie. Ja zamówiłem jakiegoś kurczaka słodko-kwaśnego, oni wołowinę z grzybami i bambusem. I co? I wszystko było beznadziejne. Za tłuste, ryż niedobry, a mięso momentami zimne. Doszliśmy do wniosku, że oni odgrzewają to po prostu na oleju. Stąd niedokładność i ten tłuszcz wszędzie. Po jedzeniu podszedłem do pani w kasie i oznajmiłem jej, że to zdecydowanie nie było dobre. Po czym wyszedłem.
Potem wizyta u Bibliotekary w domu. Miło było. Wypiłem dobrą herbatkę, skusiłem się na jakieś orzeszki z rodzynkami… Pogadaliśmy, pośmialiśmy się, pobawiliśmy telefonami… Ot, mile spędziliśmy wspólnie czas.

Ale Tomkowi mało – chce jechać do Ewki na wieś. Byłem nieco przeciw, bo nie lubię wpadać bez zapowiedzi. Tym bardziej, że nie miała to być dziesięciominutowa wizyta, tylko kilkugodzinna posiadówa. I tak też było. Siedzieliśmy u Ewki do 23:00. Znów wchodzenie na jakieś prywatne tematy, zabawa, śmiech, światło świec… Pewno jedno z ostatnich naszych spotkań w takim gronie i takiej atmosferze. Choć i atmosfera była raczej średnia. Bywało lepiej.
Przed północą byłem w domu.

W środę znów fotografowałem wykopaliska. Także dalatego, że jest tam dwóch ładnych chłopców i jedna przegięta blond-ciotka z I klasy mojego byłego liceum. W międzyczasie jakieś telefony, wyjścia… oczywiście wszystko dla gazety. Nie nudzę się. Po południu kolejne spotkania – w sprawie jakiejś tam rocznicy zespołu, oddania apaatu Danielowi J (reżyser teatralny). Odebrałem zdjęcia bratanka. Ładnie wyszły. No, w końcu ja je robiłem i ja je retuszowałem. Swoje najbardziej :) Usunąłem pryszcza, jakiś dziwny odblask na mojej głowie i kilka pieprzyków z policzka. No co? Muszę ładnie wyglądać. Zrobiłem też dwie ładne fotki. Na jednej, gdzie jest sam Kacper, tło zrobiłem czarno-białe, zostawiając go barwnego. Na drugiej zrobiłem podobnie, ale tam jest Kacper z moim bratem. Ładnie wyszly.

Wieczorkiem wczesnym zrobiłem warsztaty dla nowej redakcji gazety szkolnej. Półtorej godziny gadałem bez przerwy… i ich zainteresowałem :) To jest chyba jakiś dar. Niewiele osób potrafi wysłuchać 1,5-godzinny wywód. Ale mój był życiowy, pełen niespotykanych zwrotów i mówił o tym, co ich interesuje. Chyba tylko dlatego byli w stanie to znieść.

Gdzieś tam w międzyczasie kupiłem sobie mikrofon… Tak, mam teraz takie urządzenie i mogę prowadzić (w końcu?) rozmowy głosowe przez internet. Tanio, dość pewnie i spokojnie. Uprzedzając pytania – tak, przyda mi się także do brzydkich rzeczy. No co? Jestem tylko człowiekiem.

Dziś od rana mam spotkania. Pierwsze o kosmicznej dla mnie godzinie – 8:00! Po raz pierwszy od daaawna wstałem o 6:45, gdy mama wychodziła do pracy. Dziwne to uczucie. Dziś mam w planach odwiedzić krawcową. Ale mam problem. A nawet dwa. Bo moja krawcowa ma teraz remont w domu i nie może mi nic przerobić. Więc idę do jakiejś innej – Iwona ją poleca. Drugi problem jest taki, że będę chciał, żeby mi przerobiła kurtkę i spodnie do jutra wieczora.

Bo prawdopodobnie w sobotę wyjadę. Mówię „prawdopodobnie”, bo wujek jest teraz w trasie i nie wiadomo dokładnie kiedy wróci. Być może w sobotę rano, a może dopiero wieczorem. Tak czy owak – jak tylko się pojawi, to jedziemy. Stwierdzam więc, że czas zacząć się pakować. Jeszcze nic a nic nie schowałem. Dziś wezmę ze szpitala jakieś dwa kartony (mama przygotowała) i zaczynam wielki packung!

Jeszcze tego nie czuję… ale już lada dzień będę na wskroś warszawiakiem. I grubą kreskę wprowadzę w życie…

Wypowiedz się! Skomentuj!