No to dziś definitywnie się skończyło. Najnormalniejszy dla mnie, a jednocześnie jeden z najbardziej pokręconych związków w historii nie tylko pedalskiego światka przeszedł całkowicie do historii. Spotkałem się z Przemkiem na naszym pożegnalnym spacerze i obiedzie. Choć może słowo 'obiad’ to za dużo powiedziane, ale… po kolei.

Dzień zaczął się już o 7:20, kiedy to się obudziłem, po tym jak poprzedniego wieczora padłem koło północy. Od rana wydzwanianie do TP, do urzędu miasta i w ogóle – musiałem skończyć jeszcze dwa teksty. Co zresztą udało mi się zrobić do 9. Wtedy dzwoni naczelna – kiedy będę wolny, bo ona chce, żebym pomógł przy składaniu gazety. No więc mówię, że za jakieś 1,5 godzinki a poza tym tylko na chwilkę, bo jadę dziś do Szczecina.
Szybko pobiegłem więc po koszulkę na truniej piłki siatkowej no i po potrzebne mi teksty, a potem w domku przygotowałem sobie ubranie na spotkanie z Przemkiem. Naczelna przyjechała po mnie, zabrała mnie do redakcji i wzięliśmy się do roboty. Skróciłem jeden wywiad połowę, przepisałem horoskop, poprawiłem błędy na stronie… Tyle zdąrzyłem w ciągu niespełna godziny. Potem biegusiem do domu (tutaj znów auto naczelnej okazało się zbawienne), żeby w ciągu 2 minut opuścić mieszkanie dwukrotnie się przebrawszy.
Tak, wiem – ciotowacieję z tymi ubraniami.

W autobusie nie było tak źle. Okazało się, że prowadził go znajomy działacz z PCK a poza tym do samego Szczecina poza mną jechała tylko jedna starsza pani, więc było przewiewnie, sprawnie i na czas. Chwilę po 14:30 byłem na miejscu. Pospieszyłem do domu Przemka, a na podwórzu spotkałem Baśkę. Ta otworzyła mi drzwi, tłumacząc, że Przemek jest sam i się kąpie, więc mojego dzwonienia nie usłyszy na 100%.
I tak było. Wszedłem do domu, rozgościłem się a on nic nie słyszał. Co się okazało? Że poprzedniej nocy mój eks szalał na imprezie (ma pierwszy wolny dzień od dwóch tygodni) i niedawno wstał. Niedługo zajęło mu dojście do stanu użyteczności publicznej, więc ruszyliśmy na miasto.

Oj, co my się naspacerowaliśmy. Trafiliśmy na Błonia, potem na Cmentarz, żeby skończyć w centrum koło Bramy Portowej. Tak, nachodziliśmy się. Ale nie żałuję ani chwilki. Tak miło dawno już nie było. Śmialiśmy się, żartowaliśmy, przeginaliśmy. Owszem, całowaliśmy się publicznie. I jeszcze nigdy nie sprawiało mi to takiej radości. W amfiteatrze, na ulicy, w KFC, na cmentarzu… Najzwyczajniej cmokaliśmy się, albo całowaliśmy się jak na pedały przystało.

Czułem się jak na pierwszej randce… która jest ostatnią. Ta różniła się od prawdziwie pierwszej randki tym, że doskonale się już znamy i wiele przeżyliśmy. Tak an dobrą sprawę, to była nasza pierwsza randka. Jedyna i najmilsza. Nie tylko dlatego, że jedyna.
'Obiad’ okazał się być zestawem w KFC. To nie ma znaczenia. Liczy się towarzystwo a nie miejsce. No i ogłaszam wszem i wobec, że Przemek jest pierwszym moim (eks)facetem, z którym mam zdjęcie! Udało się nam je zrobić pod koniec spotkania na dworcu PKP.

Zabrakło mi dwóch rzeczy. Chciałem mu kupić kwiatek, ale on ciągle powtarzał, że jak będzie z nim chodził przez całe miasto, to kwiat zwiędnie. No a druga, to że tak się zbierałem na wypowiedzenie pewnych rzeczy, że znów mi czasu zabrakło. Nie powiedziałem mu, że dziękuję mu za 4 miesiące fantastycznego związku. Oj było raz lepiej a raz gorzej, ale nie zmienia to faktu, że przez 4 miesiące byłem najszczęśliwyszym facetem w Zachodniopomorskiem. Bo byłem z Przemkiem. A dzisiejszego dnia znów mogłem się tak poczuć.
Mam i będę miał do niego ogromy sentyment. Już tęsknię za tym, co nas łączyło. W moim profilu na homopak.pl jedna z rubryk brzmi „Kocham”. Do niedawna miałem tam wpisane:
– Coca-Colę
– Przemka (tak, w takiej kolejności!)
Po zerwaniu usunąłem (eks)męża, ale… on tam wróci. Jeszcze dziś. Bo zasługuje na to. To nie jest już miłość taka, jaka była na początku, czy jaka wyobrażałem sobie, że powinna być. To jest mój ogromny szacunek, sympatia, sentyment i zauroczenie Przemkiem. I to zabrzmi pompatycznie i głupio wzniośle, ale na zawsze pozostanie on moim facetem.

Po co to piszę? Żeby nigdy o nim nie zapomnieć i żeby wszyscy dowiedzieli się, jak wspaniałego męża miałem. „Z oddali wszystkie szare godziny szkolne błękitnieją” powiedział Żeromski. Miał rację. Ludzie lubą idealizować przeszłość. I ja też. Choć – zgodnie z przygotowywanym do wprowadzenia w życie Moim Planem Grubej Kreski – nie zapominam o złych chwilach, to są one drugoplanowe. Przemkowi należy się szacunek za to, że był moim facetem i za to, że dał mi 4 miesiące szczęścia. 4 miesiące i jeszcze jeden dzień. Dzisiaj. Och, dawno nie czułem się tak dobrze całując go publicznie.

Oczywiście nie tylko to się działo. Oficjalnie byłem w Szczecinie odwieźć Iwonę na pociąg do Warszawy. Plan był idealny (potem zakupy w Galaxy i w ogóle), ale… Iwona zadzwoniła do mnie do domu, bo zapomniała. Ona od wczoraj jest w stolicy. Mamy mieszkanie. Będziemy mieszkać u niejakiego Mikołaja i jest okej. Mamie powiedziałem, że Iwona dzwoniła z Poznania (w drodze ekspres którym rzekomo jechała zatrzymuje się tam na 30 minut), bo jej brat sprawdził dla nas to mieszkanie ciut wcześniej, jako bardziej doświadczony w tych sprawach… Mama uwierzyła, albo po prostu udała, że wierzy.
Ja czuję i wiem, że ona czuje i wie.

Do domku wróciłem o 22. Zmęczony, padnięty, ale strasznie zadowolony. Jutro czeka mnie rano pobudka, bo od 9 rano komentuję na hali sportowej mecze w ramach międzynarodowego turnieju piłki siatkowej juniorek, a potem o 20:30 tłumaczę podczas oficjalnego otwarcia. Wracam do domu po 22, żeby się wyspać i w sobotę z rana jadę do Holandii. Wrócę w piątek wieczorem. W sobotę coś znów napiszę, bo wieczorem chcę wyjechać do Rewala. Już do mnie dzwonili… Do Rewala wpadam na tydzień i tak minie mi sierpień.

Jestem teraz dobrej myśli. Nie martwi mnie już to, co stało się z Mirkiem Kołobrzeg. Wiem, że to w jakiś sposób było dla mnie dobre. Co nas nie zabije, to nas wzmocni. Człowiek nie jest taki, coby sobie się coraz mocniejszy nie stawał. Oj, to jest piękny czas w moim życiu.

Wypowiedz się! Skomentuj!