Bez zbędnych wstępów – po kolei.
Dlaczego wcześniej nie blogowałem? Bo nie chciałem wyjawić za wcześnie tego, że flirtuje. Z kim? Z Michałem Szczecin – przesymaptycznym, miłym i ślicznym siedemnastolatkiem ze Szczecina. Sam nie wiem po co zacząłem tę znajomość. Działałem pod wpływem impulsu. Jego numer telefonu i nr GG dostałem do Tomka Blondynka. I tak jakoś poszło… Duuuużo SMSowaliśmy. Nawet bardzo dużo. No, ale dość szybko powiedziałem Michałowi wprost, że po pierwsze mam faceta, a po drugie wyjeżdżam w październiku na studia. Więc znajomość ta jest i ma być tylko zwykłą znajomością koleżeńską. Nie ukrywam, że miałbym ochotę na coś więcej, ale nie ma sensu…
Przecież związek na odległość 550 km… mam już za sobą. Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. Przynajmniej chyba nie powinno się. A nie byłbym w stanie po prostu przespać się z Michałem. Po pierwsze – mam faceta, a po drugie – nie będę komplikował jemu życia. Aż taki zły to ja nie jestem.

No, a wracając do względnej chronologii, to pierwsze dni tygodnia minęły mi jak zwykle na pisaniu. Najpierw spotkanie redakcji w poniedziałek, a potem zajmowanie się głupotami. Jakieś konferencje prasowe, wywiady, rozmowy, wizyty… Dużo latania za bzdurami. Ale tak trzeba. To właśnie jest esencją tego zawodu. I to mi się chyba coraz bardziej podoba.

W końcu udało mi się pogadać z Sebastianem Warszawa. No i tutaj także kilka istotnych kwestii. Po pierwsze wzynał mi, że… się zadurzył. Wyjaśnił jak to się stało i kim jest On… A jego On pochodzi z Łodzi. I wszystko powoli jasne się staje – moim zdaniem związek nie ma szans. Nie to, żebym nie wierzył w miłość i szczerość jakiegokolwiek uczucia, ale… nie, ja już to sprawdzałem. Nie.
Ach, no i najważniejsze… Po ponad 2letniej znajomości Sebastian wyznał mi, że… ma naprawdę na imię Arek. Tak, ja też byłem w szoku. Wyobraźcie sobie, że myśląc o kimś zawsze używacie takiego a nie innego określenia, a potem nagle okazuje się, że ono było całkowicie błędne. Wyjaśnił mi jak to się stało i dlaczego dopiero teraz mi powiedział. Najpierw byłem zły. Nie na sam fakt podania innego imienia, bo to akurat mi odpowiada, ale… że powiedział tak późno. Potem jednak stwierdziłem, że sam fakt, że powiedział jest już rehabilitujący. Zresztą to w sumie głupota. Przejmowanie się takimi rzeczami. Dla mnie zawsze będzie i tak Sebastianem. I jest okej.

Wysłałem pierwsze zgłoszenie do konkursu Karmi!!! 10 tys. zł na zakupy jest już w drodze do mojego porfela!
No… taką mam nadzieję.

Spotkałem się też z Panią W. Miły obiadek w przytulnej restauracji (na jej koszt jak zwykle…). Pogadaliśmy, pożąrtowaliśmy – miło było się znów spotkać. Ale ja już myślami byłem daleko. Chciałem już być w Szczecinie. Z kilku zresztą powodów. A wyjazd zbliżał się wielkimi krokami.

Wyjechałem w czwartek. Mama oczywiście myślała, że do Rewala. Ale ja trafiłem do Szczecina. Poszedłem do Przemka do pracy, żeby przywitać się i zostawić tam torbę podróżną (niewielką!). Umówiłem się przecież na spotkanie z Michałem Szczecin. Gdzie? No a gdzieżby indziej jak nie pod Inferno. Poszliśmy na dłuuuugi spacer. Dużo rozmawialiśmy. Na różne tematy. Okazało się, że mamy wiele wspólnego. Drobnostki, jak ulubiony napój, radio czy zwyczaje żywieniowe. Zaskakująco dużo.
Ale to tylko utrudniało sprawę. Na szczęście okazało się, że koło Michała kręci się niejaki Fabian (to też nie jego prawdziwe imię…) i to mnie ratowało. Jeszcze bardziej ułatwiało mi powstrzymywanie przed tym, żeby flirt zmienił się w coś poważniejszego.
Flirt – zalecanie się, kokietowanie, miłostka, zalotna rozmowa z osobą innej płci. [wg Słownika Języka Polskiego PWN]
Nasza rozmowa była flirtem, ale skierowanym do osoby tej samej płci. Owszem, miałem wielką ochotę go pocałować. Ale nie dopuściłem do tego. W końcu jestem silny psychicznie! Rozstaliśmy się o 18, kiedy to poszedłem po Przemka… Wtedy też mieli okazję się poznać.

W domu Przemka jak zwykle wszyscy siedzą i albo plotkują albo wyśmiewają się z siebie nawzajem. Lubię tę atmosferę. Aura ciągłej dobrej zabawy.
My spodziewaliśmy się gościa. Przecież to właśnie dziś przyjeżdżał Mirek Kołobrzeg. Tak, to ten sam Mirek, który chodzi z Mariuszem Koszalin i którego poznałem jakiś czas temu (kwiecień?) a jego cechą charakterystyczną był kolczyk w brodzie. O 20:38 był już w Szczecinie. Odebrałem go z dworca i poszliśmy do Przemka. Tam zaczęło się szykowanie do wyjścia na imprezę. Chcieliśmy na chwilkę wyskoczyć do Arcadiu$$a (Inferno w tygodniu nie czynne!), żeby wypić przysłowiowe piwo. Owszem, doszliśmy, owszem, coś każdy wypił i… przyszli znajomi Przemka. A to oznaczało, że tak szybko nie wyjdziemy.

I teraz czas na dygresję. Po co przyjechał Mirek? Wprost – żeby przespać się ze mną.
A było to tak… Jakiś czas temu zaczęliśmy z Mirkiem SMSować. Ja byłem wtedy w Rewalu. No i tak się nasze SMSowe rozmowy potoczyły, że on wyznał, że marzy o przespaniu się ze mną. Wszystko okej, ale… ja mam faceta. Co nie zmieniało faktu, że mi również Mirek się podobał i od początku miałem na to samo ochotę. Pół-żartem, pół-serio powiedziałem mu, że ja bez męża nic nie zrobię. On stwierdził, że tym lepiej dla niego, jeśli Przemek też weźmie w tym udział. Co na to mój małżonek? Otóż stwierdził, że on chciałby po prostu na nas popatrzeć. I tak jakoś wyszło, że umówiliśmy się na sex.

Mirek niepokoił się już trochę w Arcadiu$$ie, więc… (i to zabrzmi głupio) poszliśmy do toalety. Nie doszło tam do niczego, bo stwierdziłem, że lepiej będzie jednak skończyć w domu na łóżku. Niedługo potem wyszliśmy.
Zanim jednak to się stało, doszło do małego zgrzytu. Znajomy Przemka wyznał (bo był pijany), że doszło do czegoś między nim a Przemkiem. Zarządałem od razu wyjaśnień od mojego pół-pijanego męża. On próbował najpierw zamienić to w żart, ale chcąc nie-chcąc przyznał, że dzień po tym jak zaczął się nasz związek (kwiecień) doszło do czegoś. To było coś więcej niż całowanie, ale mniej niż pełny stosunek. Wszystko rozumiem – w końcu nasze „bycie razem” zaczęło się przez SMSa i zobaczyliśmy się po tym dopiero kilka dni później. Ale najbardziej wkurzyło mnie, że nie powiedział mi o tym wcześniej i że nie przeprasza za to.
Nie odzywałem się do niego w drodze do domu. Potem jeszcze powiedziałem mu co o tym wszystkim myślę. Gdyby nie Mirek, to pewno chciałbym tej nocy spać osobno. No, ale skoro już sprowadziliśmy go tutaj z Ustronia Morskiego (Ustroni Morskich?), gdzie teraz pracuje, to przecież nie mógłbym mu tego zrobić. No i się zaczęło…

Przemek miał tylko patrzeć, ale przyłączył się. Było naprawdę fajnie. Tak… namiętnie. A jednocześnie nie śmiertelnie poważnie. Żartowaliśmy, rozmawialiśmy, śmialiśmy się sami z siebie. Byłotak, jak być powinno. Potem Przemek poszedł spać… a my z Mirkiem znów… Rano scenariusz się powtórzył. Nie ukrywam, że zostałem BARDZO zaspokojony.
Ale to nie koniec… Zauważyłem, że czuję zazdrość widząc Przemka i Mirka całujących się czy przytulających. To dziwne. Przecież wiedziałem na co się zgadzamy, na czym polega cała sytuacja i powinienem być przygotowany na takie rzeczy. A jednak…
Nie będę się rozpisywał i ujawniał takich szczegółów z mojego życia osobisto-erotyczno-seksualnego na blogu. Ci, którzy chcą wiedzieć coś więcej, zawsze dowiadują się tego na żywo. Bo z jednej strony nie robię z tego tajemnicy, ale z drugiej – opisywanie tego byłoby już zupełnym przegięciem. Tak czuję.

Rano w piątek Mirek musiał jechać do domu. Odprowadziłem go na stację, wcześniej wdając się w kolejną sprzeczkę z mężem. Potem spotkanie z Michałem. Znów sporo chodziliśmy, ale nie za dużo. Błagałem o to, bo byłem padnięty po wieczornej imprezie i nocnych szleństwach. Pachwiny strasznie mnie bolały! To jednak było ważne spotkanie. Spędziliśmy razem kilka godzin, pogadaliśmy, wyjaśniliśmy sobie wszystko wprost, a więc tak jak lubię najbardziej. Obaj wiemy, że nic z tego być nie może. Szkoda… Ale takie jest życie.

Wieczorem poszedłem do męża do pracy. No właśnie… do eks-męża.
Tak, rozstaliśmy się. Nie ma konkretnego powodu. Nie mam mu nic za złe i o nic go nie oskrażam. Rozstaliśmy się w pokoju i wzajemnym zrozumieniu. Nie było krzyków czy płaczu. Od razu zaczęliśmy wspominać to, co się dobrego wydarzyło. Nie wytrzymaliśmy do mojego wyjazdu do Warszawy, ale związek to nie wyścigi. Tak postanowiliśmy. Chciałbym, żeby tak wyglądały wszystkie moje rozstania.
Opamiętanie przyszło później.

Wieczorem planowana impreza. Poszliśmy do Inferno. Przemek nie poszedł. Stwierdził, że zostanie w domu. Potem wyszło na jaw, że ma do niego wpaść… Marcin Szczecin. Nie ukrywam, że to mnie wkurzyło. I to bardzo. Bo tu niby rozmawiamy, że było miło i w ogóle tak sympatycznie, a tu nagle – jeszcze gdy ja jestem w Szczecinie, on sprowadza sobie do domu Marcina. Swoją drogą też dziwię się Marcinowi, że przyszedł…
Na imprezę poszedłem z Baśką (współlokatorka Przemka). A kogo tam nie było! Był Maciek Szczecin (pijany, z niejaką Aśką i aparatem fotograficznym), Tomek Blondynek (bez chłopaka, bo on w Krakowie), Michał Szczecin (z koleżnaką Izą, jeśli dobrze pamiętam), Natal (szykująca się na wesele), no i kilka innych osób, które poznałem tego wieczora albo znałem wcześniej, ale na tyle słabo, że nie znajdzie się dla nich miejsce na blogu. Impreza była udana. Wszystkim od razu doniosłem o rozstaniu z Przemkiem. Pytali dlaczego, co i jak. Natal nie kryła tego, że się cieszy z takiego obrotu spraw.
Impreza była nad wyraz udana. Nawet mimo tego, że wstęp kosztował 7 zł! (pierwsza płatna impreza w Inferno) A ja cały czas myślałem co też Przmek może robić z Marcinem w domu… I denerwowała mnie świadomość, że teraz są tam sami…

Po powrocie do domu (a była 3) zastałem ich śpiących na jednym łóżku. No to już mnie całkiem wkurwiło. Rozumiem, że mógł mieć na to ochotę, ale mógł zaczekać aż wyjadę! Spali w odległości od siebie. Przemek od ściany a Marcin z brzegu. Położyłem się więc z brzegu obok Marcina. Dziwne to uczucie – leżeć tak i myśleć, co też mogło się stać przed chwilą na tym łóżku. Tak, byłem zazdrosny po prostu.

Dopiero następnego dnia, gdy już jechałem do Rewala, za pomocą SMSów dowiedziałem się wszystkiego. Przemek napisał, że Marcina zaprosił dlatego, że ja z nim nie zostałem, tylko poszedłem na imprezę. Przecież zostałbym, gdyby tylko powiedział, że tego chce! Ale nie dał nawet najmniejszego sygnału. Poza tym do niczego nie doszło. A spali tak, a nie inaczej, żebym ja mógł położyć się koło Przemka, a jednocześnie, żeby wtedy nie spał obok Marcina.
Bardzo dużo SMSowaliśmy w czasie, gdy jechałem do Rewala. Wyjaśniliśmy sobie wiele spraw. Tak jak już napisałem – nie mam mu niczego za złe. Zadzwoniłem do niego. Potem on zadzwonił do mnie. Obaj płakaliśmy. „Człowiek jest głupi – potrafi coś doceni dopiero, gdy to straci” – napisał. Ma rację. Nie przypuszczłem, że tak bardzo będzie mi go brakować. Dziwne to uczucie.
Obaj zgodnie stwierdziliśmy, że nie tak miała wyglądać nasza ostatnia noc i w ogóle. Więc postanowiłem zaproponować, żebyśmy spotkali się w końcu na zaległej kolacji. Przemek bardzo się ucieszył i zaproponował, żebym przyjechał w środę, został na noc (impreza) a następnego dnia kolacja. Napisał, że on spałby na materacu. Nie, no bez przesady. Gdybym mógł zostać na noc, to przecież nie musiałby spać sam. Oczywiście nie ma mowy o seksie, ale nie będę wyganiał go z jego łóżka! Problemu zresztą nie ma, bo i tak nie będę mógł nocować. Wpadnę po prostu na jeden dzień i wrócę do domu. Umówiliśmy się więc…

W Rewalu byłem trochę nieobecny. W ciągu dnia odsypiałem nieprzespane dwie noce, potem był bankiet, który wypadł wybitnie słabo, jeśli idzie o jego przebieg a dość ciekawie, jeśli idzie o samą oprawę. Ale to w ogóle jest teraz poza moimi myślami. Cały czas myślałem i myślę o tym, co się stało.

Do domu wróciłem dziś koło południa. 4 dni poza domem podczas których tak wiele się stało.
A miałem już nie płakać przez facetów. To nie były łzy smutku. Raczej łzy świadomości, że skończyło się coś ważnego i dobrego. Takie potrzebne łzy oczyszczające.

Muszę wrócić do rzeczywistości. Dziś spotkanie z naczelną, od jutra praca nad gazetą, jutro także spotkanie w sprawie wyjazdu do Holandii, potem w czwartek wyjazd do Przemka, w sobotę międzynarodowy turniej piłki siatkowej, w sobotę Holandia… To zawsze pomaga zapomnieć.
Mirek SMSuje, że chciałby powtórzyć noc ze mną i że jest zauroczony… Miłe to, ale choć z jednej strony mam na to wielką ochotę (tak, to przynosi zapomnienie), to z drugiej jednak nie wiem czy to ma sens. Wiem, wiem – sam pisałem, że nie zawsze robię tylko rzeczy, które mają sens. Ale sam nie wiem, znów się waham.

Zmienię dziś piosenkę w tle bloga. Problem polega na tym, że sam nie wiem na co.

Wypowiedz się! Skomentuj!