Po wyjściu z kafejki na dworcu Warszawa Centralna udałem się na odpowiedni peron tegoż dworca. Siedzieć miałem tam ponad godzinę, ale człowiek nie jest taki, co by nie posiedział i nie poczytał zakupionych gazet. „Press” to przecież wciągająca lektura. Dobrze jednak, że tę lekturę przerwał mi jakiś pan – stawiam że Japończyk, bo Chińczycy wyglądają nieco inaczej – i pytał mnie o znaczenie słów „tor”, „peron” i „sektor”. Wyjaśniłem wszystko pięknie swoim dawno nieużywanym językiem angielskim wprawiając w zadumienie siedzącego obok mnie przystojnego blondynka lat na oko 16 i jego ojca lat na oko 40. Dobrze, że mogłem pomóc.

W pociągu odnalazłem dość szybko swoje miejsce i o 14:20 ruszyłem z peronu 3 do Szczecina Głównego. To ekspres. Nie oczekuję od niego za wiele, ale żeby nie było wagonu barowego?! „Z przyczyn technicznych wagon barowy nie znajduje się w dzisiejszym taborze za co serdecznie przepraszamy”. Nie to, żebym korzystał z takowego wagonu, no ale sam fakt… powinien być!
W przedziale siedziło ze mną jeszcze 5 osób. Było duszno, gorąco, słońce raziło i było drętwo. Wszyscy milczeli i w ogóle jakoś tak obco. Nie, nie przeszkadza mi to, ale jak słyszę czasem historie znajomych o tym, jak to fajnie się dogadali z ludźmi, których spotkali w pociągu, to mi dziwnie. Ja nigdy nie spotkałem fajnych ludzi w przedziale w pociągu. Dobrze, że w Poznaniu wszyscy wysiedli i miałem luz. Buty na bok, nogi na siedzenie i jedziemy do Szczecina!
Poczytałem, owszem, pospałem – miło było jak na jazdę pociągiem.

Na miejscu oczywiście minąłem się z mężem o jakieś 2 minuty (standard), ale poradziliśmy sobie i pod PKSem już szliśmy razem. Decyzją małżonka udaliśmy się do jego znajomego – Roberta – gdzie to mój mąż postanowił przeczytać bloga. Tego w planie nie było! Miał się nie dowiadywać, że mam dla niego niespodzianeczkę na 100dniówkę… No, ale uparł się. U Roberta spotkaliśmy Andrzeja Mistera Nowogard. Chwalił się nam, że występuje w czwartej części serii filmów porno „Stancja Wawa”… Zapamiętać – nie oglądać tegoż filmu!

Potem żwawym krokiem dotarliśmy do domu Przemka. Na miejscu jak zwykle coś się dzieje. Łucja, Kaśka, Baśka – to standard – ale do tego Emila (siostra Kaśki) i jakiś Łukasz (czy jakkolwiek mu tam…), który szybko się zmył. Szykowaliśmy się tak, że o 23:30 dopiero wyszliśmy z domku. Ale to nic straszego. Ponoć w Inferno ludzie schodzą się właśnie o tej porze.
Tak, dokładnie tak się schodzą. Sam lokal rzeczywiście niewiele się zmienił w porównaniu do to2. Ot, delikatny retusz, chyba tylko po to, żeby podkreślić odrębność od tego, co znajdowało się w tym miejscu wcześniej. Taki zamysł właściciela(-li). Miało być tyyyyyle znajomych. A okazało się, że Maciek Szczecin nie przyszedł, ktoś tam się spóźnił i ogólnie to impreza była raczej przeciętna.

Nie, nie narzekam na muzykę, choć mogłaby być lepsza. Po prostu jakoś tak było… niemrawo. Nie było POWERa. No bo o rodzinnej atmosferze to2 nie mam nawet co marzyć. Był oczywiście Tomek Blondynek ze swoim małżonkiem (który jak tylko zobaczył, że tańczę i gadam z Tomkiem, to podleciał i zablokował mi do niego dostęp) no i Marcin Szczecin, który siedział jak najdalej ode mnie, a potem w ogóle ulotnił się od naszego stolika.
Oczywiście mój ukochany jak zwykle musiał sobie żartować… Sugerował, że w związku z tym, że dziś musimy spać na łóżku z Łucją, to może lepiej byłoby pójść do Marcina i spać u niego… no jasne…

Był Piotrek Fryzjer z mojego miasta (źle mu w tej nowej fryzurze), Łukasz były Marcina Szczecin (wybitnie źle mu w nowej fryzurze no i butach na obcasach…), ale też kilka twarzy, na które lubię popatrzeć. Prawie jak za dawnych dobrych czasów. Prawie.

W końcu koło 3 podjęliśmy gremialnie decyzję, że zaraz będziemy ulatniać się z kurwidołka. Wtedy Baśka, ja i Kaśka stwierdziliśmy, że jesteśmy głodni i idziemy najpierw do jakiegoś McKwaka czy innego Kurnika, żeby coś zjeść. I uwaga, bo teraz scena sezonu! Siedzę sobie z Baśką przy stoliku, podchodzi mąż i oświadczam mu, że zanim pójdziemy wszyscy do domu, to idziemy coś zjeść. Na to Przemek, romantyczny jak zawsze, powiedział: „W dupie z jedzeniem! Idziemy się pierdolić.” Cóż więc miałem zrobić – spojrzałem wymownie na Baśkę i odpowiedziałem krótko „OK”. Wstałem i poszliśmy.

Co się działo w domu Przemka potem to już tajemnica… Powiem tylko, że znów było ostro i w końcu zużyliśmy prezerwatywę, którą Iwona dala mi jakiś rok temu z nadzieją, że zdołam użyć jej przed terminem ważności (kwiecień 2005). No więc udało się. Choć nie ukrywam, że Przemek był nieco zdziwiony faktem, że takie rzeczy sobie z Iwoną obiecujemy.

Zanim położyliśmy się spać mąż zjadł jakieś kanapki, próbował we mnie je również wmusić (bezskutecznie). Przyszła Baśka, powiedziała, że reszta się rozbawiła i dojdą później. Jednak Łucja już drugi raz udowodniła, że ma wyczucie. Za to z mężem mieliśmy kłótnię kto ma spać koło Łucji. Ja nie chciałem, tłumacząc, że nie będę spał obok obcego faceta, a Przemek stwierdził, że sypia z nim na codzień i ma już dość. Tak, oni śpią na jednym łóżku.
Przegrałem. Łucja spała koło mnie.

Nie wiem kiedy nawet przyszła, bo dopiero rano poczułem, że moja życiowa przestrzeń została dramatycznie skurczona przez śpiących Przemka i Łucję. Znów przegrałem, bo nie mogełm się rozepchać między nimi za nic w świecie. Koło 11 Łucja, Kaśka i Emila poszły na zakupy. No więc nie ukrywam, że z mężem wykorzysyaliśmy fakt naszej samotności w pokoju… Nie powiem oczywiście jak.
Rano ofiarowałem mu prezent w postaci wybranych przeze mnie wierszy Twardowskiego, w stylowej, ręcznie przygotowanej przeze mnie oprawie. Dodatkowo – z okazji naszego święta, przygotowałem Przemkowi kawę.

Przed 13 musiałem iść na pociąg. I tak nie zdążyłem kupić biletu w kasie i dopłaciłem 4 zł robiąc to u konduktora. No, ale przynajmniej pociąg miał wagon I klasy podstawiony jako klasa II. Wygodniej, choć w sumie bardzo drogo. W domu byłem po 14:00. Jeszcze gdy byłem u Przemka, dzwoniła mama i pytała kiedy wrócę tonem nie wróżącym nic dobrego. W domu próbowała psychologicznie mnie podejść tłumacząc, że dzwoniła do Gośki O (u której oficjalnie byłem na grillu i nocowałem) i ona jej niby powiedziała, że mnie tam nie było. Przede wszystkim to miałem wszystko z Gośką umówione na wszelki wypadek, a poza tym – mama nie zna do niej numeru. Więc jej numer nie wyszedł.
Za to mam karę za nieposłuszeństwo (no bo nie wróciłem do domu na noc…) mam przez 3 dni wychodzić z psem. Pfff… też mi kara.

Dzień minął mi wegetatywnie. Wieczorem znów obejrzałem „Stigmata”, trochę popracowałem na komputerze, bawiłem się na czacie i ogólnie było baaardzo leniwie. W tym tygodniu misiek przeprowadza się do nowego mieszkania. Nie wiem kiedy uda mi się do niego wpaść, ale będziemy kombinować (jak zwykle zresztą…) i myślę, że damy radę. Już mi się pewne plany rodzą, ale nie zdradzam, co by nie było, że zapeszam.

Zaraz idę spać – wyjątkowo wcześnie – czas odespać wszystkie nieprzespane ostatnio noce. Bo zamiast spać, musieliśmy wariować…

A skąd tytuł blotki? To chyba oczywiste. Bo ja jestem zazdrosny. Chyba nie do końca mam powody, ale zazdrość zazwyczaj jest irracjonalna. Tak więc owszem, jestem zazdrosny. Bo skąd mam wiedzieć, czy Przemek nie jest teraz z Marcinem Szczecin? I skąd mam wiedzieć co oni teraz robią?
Bujna wyobraźnia…?

Wypowiedz się! Skomentuj!