Dziś wróciłem. W końcu w domu. Pierwszy raz od 6 tygodni tak naprawdę w domu i tak naprawdę… jutro muszę już wyjechać. No, ale tradycyjnie po kolei. Poprzednia blotka skończyła się w Kołobrzegu, więc postaram się baaaardzo po krótce dojść do dnia dzisiejszego.

Shrek 2 był fajny. Po prostu shrekowy, a jednocześnie tak zupełnie inny od pierwszej części. Mi się podobał i polecam. Po wyjeździe czas leciał błyskawicznie. Jeszcze nigdy na tym obozie nie zdarzało się (jak ja tam byłem), żeby kadra codziennie wieczorem piła piwo. A w tym roku – stało się. Ja oczywiście nie, ale każdej nocy dzielnie towarzyszyłem w tych ekscesach, co by się pośmiać. Trafiłem znów na fantastycznych ludzi. Oczywiście, żeby nie było wątpliwości – mam na myśli kadrę wychowawczą. Bo dziennikarz, który przyjechał na ostatni tydzień to jeden ztych „jakim to ja jestem wielkim i wspaniałym dziennikarzem, należy mi się szacunek, dużo mówię mało robię”. Nienawidzę takich ludzi. Drażni mnie ich zachowanie.

Poza tym był koncert SiStars (bardzo udany), jakieś tam pomniejsze wydarzenia kulturalne, o których nie warto nawet wspominać no i na sam koniec – oficjalny bankiet kończący pierwszy turnus. Ależ było fajnie. A ten śliczny chłopczyk ze Szczecina… po prostu cudo. Gra na pianinie, wygląda jak aniołek, jest bardzo grzeczny i kochany. Szkoda, że taki bardzo młody (14?) i że pewno hetero. No, ale popatrzeć będzie można za kilka lat.
Sama impreza była oczywiście nadęta i taka, jak powinna być. Wszystko w normie.

No i oficjalnie pojawiła się propozycja, żebym został do końca wakacji w Rewalu. Odmówiłem o tyle, że mam inną robotę u siebie w domu. Bo zostałbym w innym przypadku. No, ale zgodziłem się zostać kilka dni na drugim turnusiem, tym bardziej, że 13 osób jest w ubiegłego roku. No, ale pozostała kwestia tego, co robić mam w dniu przerwy między turnusami i gdzie nocować. W swoim ośrodku nie mogę, bo tam jest generalne sprzątanie w tym czasie, więc… Agnieszka P zaproponowała, żebym spał u niej w tym baaaaardzo drogim ośrodku. W sumie to kuszące, ale w pewnym momencie pojawił się pomysł, że przecież mogę jechać do Przemka! Ha! Prawda, jakie to genialne?
Tak też zrobiłem. To była niedziela.

Dojechałem do męża, poszedłem do niego do pracy i posiedziałem chwilę. Przyszedł po mnie Marcin Szczecin. Poszliśmy do niego do domu – bo przeprowadził się do Szczecina, posiedzieliśmy chwilę i wybraliśmy się do męża do domu. Tam jak zwykle – przygotowania do wyjścia do Arcadiu$$a. I właśnie wtedy stała się rzecz, która zmieniła moje życie.
Przeczytałem SMSy Przemka. Dlaczego? Bo pomyślałem, że ja nie mam żądnych tajemnic i nie miałbym nic przeciwko temu, żeby on moje przeczytał… A ja byłem po prostu ciekaw jakie wiadomości ode mnie sobie zachował. Okazało się, że tych wiadomości ode mnie jest tylko kilka. Reszta jest od osoby, która w jego książce istnieje jako AA MARCINEK (ja jestem AA! MARIUSZEK). Sprawdziłem numer w swoim telefonie. To Marcin Szczecin.
W SMSacha było napisane, że… Marcin kocha Przemka, tęskni, nie może z nim być…

W pierwszej chwili – szok. Zaniemówiłem i zaschło mi w gardle.
Jak to? Marcin!? Przemka?! Niemożliwe… A jednak. Szybko jednak wróciłem do normalności i udawałem, że nic nie wiem, że wszystko jest po staremu. Dokładnie obserwowałem jak się zachowywali. Wyzywali się, coś tam psioczyli na siebie. Najpierw wydawało mi się to udawane, ale potem miałem wrażenie, że pewne rzeczy napradę Marcina denerwują. Po imprezie zapytałem o to Przemka. Czy coś się stało, czy się pokłócili. Widziałem, że on w tamtym momencie zorientował się, że ja już wszystko wiem. Ale obaj graliśmy.
Na imprezie spotkałem się z Maćkiem Szczecin. Jakże miłe to spotkanie było! Tym bardziej, że od maja się nie widzieliśmy! A Maciek sobie dobrze radzi… kogoś sobą zainteresował i sam się kimś zainteresował – i to mowa o tej samej osobie!
Po dyskotece spędziliśmy cudowną noc. Jak zwykle zresztą. On jest taki niesamowity… Co nie zmienia faktu, że cały czas w głowie miałem te słowa, które przeczytałem. Myślałem co to oznacza. Nie wiedziałem przecież co Przemek odpisał Marcinowi.

Z takimi wrażeniami pojechałem do Rewala. W drodze napisałem SMSa Przemkowi, że mu ufam. Odpisał: „Dlaczego mi ufasz?Przeciez wiesz,ze cos do niego czuje.Do ciebie tez.Wszystko jest pogmatwane.Nie chce wybierac.Dlaczego nie moge kochac was obu.Pomoz mi.Caluje” Napisałem pytając od kiedy to trwa i czy do czegoś doszło. Stwierdził, że od jakiegoś miesiąca – nie da się uchwycić jednego momentu. Do niczego nie doszło. Nie całowali się nawet.
Przyznałem się, że czytałem jego SMSy. Zarzucił mi, że to jednak przegięcie było. Oczywiście, że było. Dlatego przeprosiłem za to.
Zresztą to nie ma znaczenia.

Zdałem sobie sprawę, że Przemek daży takim samym uczuciem Marcina jak i mnie. W mojej chorej głowie od razu pojawiła się wizja ich dwóch przytulonych, całujących się… Skojarzyłem sobie od razu, że 28 czerwca dostałem pierwszego SMSa z cyklu „powinieneś ze mną zerwać, bo kochasz Piotrka”. To było mniej więcej miesiąc temu. Przemek odpisał jednak, że to naprawdę nie tym było spowodowane tylko argumentami, które przytaczał w wiadomościach.
Dzień w Rewalu minął błyskawicznie. To był zły dzień.
Niby nowy turnus, znajomi i w ogóle, ale jednak zero radości. Ciągle tylko myślałem co robić, jak się zachować… Byłem zły. Nie na Przemka, nie na Marcina – na sytuację w jakiej się znalazłem. Myślałem, że mimo absurdalnych założeń naszego związku, coś zaczyna się układać. Okazało się, że nie…
I to od miesiąca.

Wieczór spędziłem… z ks. Twardowskim. On tak pięknie pisze o ludzkich sprawach. Dobrze, że wziąłem ten opasły tomik ze sobą do Rewala.

„Lipiec sierpień” (fr.)
Przyszedł do miłości objął ją za szyję i mówił moja ty czarownico
ile razy musisz ze szczęścia płakać (…)
ile razy całować najgłośniej bo w milczeniu (…)
nieść jedną chudą świecę na końcu rozpaczy
ile razy dojść do samej granicy (…)
zatrzymać się i urosnąć
żeby się nie stać nienawiścią

„Bliscy i oddaleni” (fr.)
(…) bliscy boją się być blisko, żeby nie być dalej
niektórzy umierają – to znaczy już wiedzą
miłości się nie szuka jest albo jej nie ma
nikt z nas nie jest samotny tylko przez przypadek (…)
można nawet zbłądzić lecz po drugiej stronie
nasze drogi pocięte schodzą się z powrotem

„Czekanie” (fr.)
(…) kto miłości nie znalazł już jej nie odnajdzie
a kto wciąż na nią czeka nikogo nie kocha (…)
miłość dawno przybiegła i uklękła przy nas
spokojna bo szczęście porzuciła ciasne
spróbuj nie chcieć jej wcale
wtedy przyjdzie sama

„Jeśli miłość” (fr.)
Najpierw nie chcieli uwierzyć
więc mówili do siebie
że ich miłość za wielka
nieobjęta jak liście
za wysokie za bliskie
potem że to nieprawda
przecież tak jest ze wszystkim

lecz Ty co znasz ptaki po kolei
i buki złote
wiesz że jeśli miłość to tak jak wieczność
bez przed i potem

„Ryczał”
Ryczał na cztery strony że miłość odeszła
miała być zawsze a była za krótko
miała być jak mercedes a była jak moskwicz
nawet wiatr co na nas gwiżdże
rozpłakał się w studni

głuptasie nie wybrzydzaj
wystarczy że przyszła

Te i inne wiersze dały mi spokój. Mogłem już spojrzeć na całą sytuację nieco inaczej. Naprawdę wyciszyłem się. Poszedłem do kościoła. Pomodliłem się. Podziękowałem za to, co się do tej pory wydarzyło i za to, że dane mi było znaleźć ks. Twardowskiego, który pomógł mi w tej trudnej chwili. Prosiłem o siłę, żeby móc to doprowadzić do końca. Do jakiego końca?
To już niezależne ode mnie.

Postanowiłem, że jeśli Przemek stwierdzi, że Marcin jest w stanie dać mu więcej szczęścia niż ja, to ja po prostu odejdę. To proste, choć nie łatwe. Ale tak czuję, że tak trzeba. „Zapomnij, że jesteś, gdy mówisz, że kochasz” napisał Twardowski. Czuję coś do Przemka i chyba jest to miłość. I dla tej miłości, dla Przemka jestem w stanie zrezygnować ze swojej miłości. Bo Przemek, chce tego czy nie, musi dokonać wyboru. Nie może mieć dwóch facetów. Ja raz już dokonałem wyboru między nim a Piotrem. Mam nadzieję, że słusznego. I teraz jego pora. Nie od razu, ale prędzej czy później…

Rewal mijał mi pod znakiem ustalania dupereli dotyczących radia. W końcu tym miałem się zajmować i musiałem całe swoje szkolenie streścić w dwa i pół dnia, gdy byłem z nimi. Mimo wszystko moje myśli były w Szczecinie. Na szczęście miłą odskocznią od ponurych myśli był telefon z domu, że… dostałem się na studia! Wieczorowe co prawda, ale nie narzekam. Socjologia czeka! Radością tą podzieliłem się z najbliższymi znajomymi, bo nie miałem już kasy, żeby do wszystkich SMSy wysyłać. Gdy zadzwoniłem na Uniwersytet okazało się, że muszę papiery dostarczyć dziś do 15:00… Tłumaczę więc pani, że ja z zachodniopomorskiego to dziś raczej rady nie dam. Na to ona, że powinienem w czwartek więc do 15:00. Na to ja, że jestem w szpitalu na badaniach i mogę w piątek na rano, jeśli tak może być. Z wielką łaską i ochrzanianiem mnie, że trzeba było wcześniej o tym myśleć pani się zgodziła. Oznacza to wyjazd do Warszawy…

Powinienem już od razu w czwartek, ale chciałem w środę w nocy być z Przemkiem – obiecałem mu to, a poza tym chciałem tego. Życie osobiste jest tak samo ważne, jak to naukowe. Wczoraj wieczorem wyjechałem z Rewala. W końcu. Jeszcze po drodze okazało się, że w Gryficach przerzucają nas z jednego autobusu do drugiego, a tam musiałem potem ponad pół godziny stać. No, ale dojechałem. Na miejscu zostawiłem bagaż w przechowalni (stan konta po tym wydarzeniu: 8,23 zł + 8 zł na rachunku bankowym). Misiek miał po mnie wyjść, ale wysłał mi SMSa, że zespał… Po drodze spotkałem Iwonę, Ankę Góralkę, Kaśkę K, Maćka Szczecin i Olkę Ż. Szli do Arcadiu$$a. Ja chciałem do Inferno. Kaśka K jest na mnie wkurwiona. Nie wiem o co dokładnie, nikt chyba nie wie. Ale męczy mnie sytuacja, gdy chcę się z nią przywitać a ona pluje w moją stronę gumą do żucia. To nie jest miłe. Poza tym byłem zdołowany sytuacją z Przemkiem a do tego zdałem sobie sprawę, że możemy być z Iwoną w tym samym czasie i mieście na imprezie nie razem. I to mnie poruszyło. Precedens?
Całkowita załamka.

Ale gdy zobaczyłem Przemka w drodze do niego do domu – już mi lżej. Z jednej strony wiem, że muszę się zmierzyć z trudną sytuacją a z drugiej – że on jest obok i jest okej. Poza tym przecież wiem, co muszę robić. Poszliśmy do niego. Ostatnio, gdy byłem częstował mnie sosem z kaszą (sam odgrzewał!), tym razem dostałem gołąbka (też sam odgrzewał!). Cały czas podkreślałem, że wiem co trzeba zrobić w takiej sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy, ale postanowiłem, że powiem mu to dopiero jak wrócimy z disco. Tak też zrobiłem.
Do Inferno nie poszliśmy, bo zamknięte – trafiliśmy więc do Arcadiu$$a. Impreza udana, nie powiem. Znów spotkałem młodego kolegę z byłej szkoły, którego zawsze w bibliotece szkolnej spotykałem. Wciąż nie pamiętam jak ma na imię… Nie gadaliśmy ani razu w pedalskim klubie, a i nasze rozmowy w szkole to wymiana jakiś tam pojedynczych zdań. Przyglądał mi się. Patrzył, jak całowałem się z Przemkiem. To naprawdę fajne uczucie, wiedzieć, że ktoś inny wie o mnie i nie wygada się, bo sam boi się ujawnić.

Misiek oczywiście trochę popił (bo człowiek nie jest taki, co by sobie kilku piw nie wypił). Sam zawsze podkreśla, że po alkoholu jest milszy. I to chyba prawda :) Wtedy jego cięty dowcip schodzi na drugi plan. Wytańczyłem się, zwracając na siebie uwagę strojem i ogólnie miło było. Ale nie mogliśmy za długo siedzieć, bo przecież ja miałem o 8:25 pociąg do domu. Z Arcadiu$$a nie mogliśmy jednak tak łatwo wyjść i to nie tylko dlatego, że mąż roztańczył się na koniec. Przede wszystkim dlatego, że przed lokalem stała banda dresów czekających na wychodzące ciotki. Dobrze, że w końcu Gabryś zadzwonił po ochronę i mogliśmy spokojnie (?) opuścić lokal.
I tu krótka refleksja. Ludzie tak beznamiętnie mówili o tym, że nie można wyjść, bo dresy blokują wyjście. Jakby to było coś normalnego, codziennego i naturalnego. Jakby oczywistym zakończeniem każdej imprezy było zagrożenie po wyjściu z pedalskiego klubu. To źle. Bo jeśli coś takiego obojętnieje, to nie chce się z tym walczyć. A z tym walczyć trzeba. Nie chcę bać się wychodzić z pedalskiego klubu.

Po wyjściu zdjąłem krawat, który dodawał mi przegięcia i poszliśmy do B-52. Misiek się uparł, żeby przywitać się ze znajomymi… W związku z tym, że to niedaleko, zgodziłem się. Tam postałem chwilę patrząc jak rozanielony małżonek tańcuje na parkiecie, ale sam się nie ruszyłem. Po pierwsze nie miałem już ochoty, a po drugie – zależało mi, żebyśmy wyszli stamtąd jak najszybciej. Chciałem się wyspać.

W domu wyjaśniłem Przemkowi jak ja widzę rozwiązanie. Przemek powiedział, że Marcin daje mu to, czego ja dać mu nie mogę – ciągłą obecność. Ustaliliśmy, że dwóch facetów na raz mieć nie może, a przynajmniej nie wtedy, kiedy jednym z nich jestem ja. Mi takie coś po prostu nie odpowiada. Powiedziałem, że nie ma wybierać między osobami (mną a Marcinem), tylko sytuacjami. Związek ze mną albo próba budowania czegoś z Marcinem. Jeśli wybierze to drugie – naprawdę życzę im dobrze, choć na samą myśl, że będę musiał oglądać ich całujących się w lokalu… nie jest mi przyjemnie.

Rozmowa zakończyła się jednak bez konstruktywnych wniosków i poszliśmy spać. No i niby mieliśmy grzecznie zasnąć, ale… potoczyło się ciut inaczej. I to bardzo inaczej. Zaszaleliśmy. Obaj zrobiliśmy coś po raz pierwszy w życiu. I tyle wystarczy :)

Rano wróciłem do domu, ledwo oczywiście na pociąg zdążyłem, bo przy kasie kolejki. Nie zasnąłem w pociągu, za to jakiś miły pan dał mi do poczytania Kurier Szczeciński. Pociąg był pełny a ja z tą wielką walizką się ładowałem… Oficjalnie dla rodziny przyjechałem pierwszym porannym autobusem z Rewala do Szczecina. No bo przecież mama nie może wiedzieć, że nocowałem w Szczecinie.
Tym bardziej, że w piątek znów mam zamiar.

Jutro muszę jechać do Warszawy. Na szczęście mama w trosce o moje zdrowie i życie funduje mi bilet na poranny InterCity ze Szczecina. A na stację odwiezie mnie kuzynka. Wszystko miło. Wyjadę o 5:53, na miejscu będę po 10:40. Pociąg powrotny mam o 14:20 i po 20 będę w Szczecinie. Od razu idę na imprezę a w sobotę rano wracam do domu. Ot, taka kolejna eskapada. Poza tym już za kilka dni czekają mnie spotkania w sprawie wyjazdu do Holandii, poza tym być może będę komentował znów międzynarodowy turniej piłki siatkowej juniorek. Niestety, jeśli nawet, to tylko jeden dzień, bo 14 sierpnia jadę do Holandii. Wracam 21 a 22 jestem już w Rewalu. Aż do 29. Potem we wrześniu czeka mnie festiwal teatralny, no i muszę coś niecoś popracować nad gazetą w mojej byłej szkole.

Pracowicie to wszystko wygląda i zapewne tak będzie. Oby mi tylko sił starczyło. Nie ukrywam, że w głowie wciąż mam Przemka i zastanawiam się jak to wszystko się skończy. Czemu ja znów musiałem trafić w jakąś dziwną sytuację? Najśmieszniejsze jest to, że ja ich poznałem. I do tego przedstawiłem Marcina Szczecin, jako byłego konkurenta Przemka! No bo w końcu coś tam między nami kiedyś iskrzyło. Życie to jednak kalejdoskop…

Wypowiedz się! Skomentuj!