Moja druga w ogóle, a pierwsza udana! No w końcu! Miejsce zaczyna nabierać jakiegoś klimatu. Jednak wiele czasu minie, zanim właściciele lokali zrozumieją, że klimat musi być ZANIM wejdzie pierwszy klient, a nie kształtować się wraz z klientelą… Może, owszem, ewoluować, ale nie kształtować się. Ludziom trzeba od początku coś zaoferować.
No, ale – jak zwykle – po kolei.

Wczorajszy dzień wolałbym wymazać z kalendarza. Kompletnie nic się nie działo. Cały dzień się nudziłem i zajmowałem głupotami. Z jednej strony zawsze cieszę się piątkami, bo już nie muszę martwić się o gazetę i w ogóle, a tu nagle się okazuje, że po prostu się nudziłem! Pierwszy raz od… ho ho ho!
Jedynym stresem był fakt, że w portwelu mam 1,60 zł, nie mam zgody mamy a chcę jechać tego wieczora na imprezę i do męża… No, ale człowiek nie jest taki.

Podejście pierwsze – babcia. Była u nas, jak codzień zresztą. Postanowiłem ją podejść. Pozostałe wnuczki co chwilę coś od niej chcą, a ja nigdy nic. Więc tym razem pomyślałem sobie – da mi 20 zł bez gadania. Przeliczyłem się. Nie miała ze sobą nic w porfwelu. No, nie licząc jakiś złotych monet… Ale zasygnalizowałem mamie, że poważnie traktuję dzisiejszy wyjazd. To taka gra psychologiczna. Ona wie, ja wiem, ale ja musze ją niejako uświadamiać i przekonywać.

Z Iwoną ustaliliśmy, że pojadę sam, ale zrobimy przewał, że ona jedzie ze mną. Oczywiście dla każdej z naszych mam, mamy osobne wersje. Iwona wyszła, dając mamie do zrozumienia, że jedzie. No, ale miała przecież wrócić – więc oficjalnie się pokłóciliśmy. No co? Może nam się zdarzyć! I to pierwszy raz w półtorarocznej historii naszego związku. Dla mojej zaś mamy – nic z tych rzeczy. Byliśmy razem, było okej.
Tak naprawdę odprowadziła mnie tylko kawałek, a potem sam wsiadłem do pociągu, uprzednio kupiwszy bilety do Szczecina i powrtony na rano. Bo już wiedziałem, że będą zajebiste kolejki przy kasach. Jak się potem okazało – to był genialny pomysł.

Dojechałem na miejsce, idę sobie spokojnie do Galaxy, gdzie w pracy czeka na mnie Przemek. Nic nie zapowiada katastrofy, która wydarzy się za chwilę. Już wchodziłem schodami na górę do miasta, gdy ze sklepu wyszedł jakiś facet. Z naprzeciwka biegła banda nastolatków, którzy potrącili go, przez co upuścił reklamówkę. Miał w niej kilka piw czy jakiś szampanów. No i jak to zwykle bywa – rozbiły się i ochlapały WSZYSTKO co było dokoła. A dokoła byłem ja.
Miałem całkiem mokre obie nogawki i jedną połówkę koszuli. Nie to, żebym się wkurwił…

Lekko wytarłem, co mogłem, napisałem SMSa do Przemka i ruszyłem. Wyglądałem dość dziwnie i śmierdziało ode mnie tym piwem. No, ale na szczęście był wiatr, koszulę mam cienką a słoneczko świeciło i szybko wyschło i nawet trochę wywietrzało to, co miałem na sobie.
Doszedłem do Przemka, on zamknął sklep i poszliśmy do niego na stare mieszkanie. No tak, misiek się w końcu przeprowadził. Tzn. nie do końca, bo częśc rzeczy ma wciąż w starym mieszkaniu. Na miejscu była oczywiście Kaśka i Baśka, a razem z nami szedł… Marcin Szczecin. Dobrze chociaż, że już się mnie nie boi.

Mąż namawiał mnie na wyjście do znajomych „na chwilkę” na wódkę. Już ja wiem jak się takie „na chwilkę” wyjścia kończą. Poza tym miała tam być dziewczyna, której wybitnie nie znoszę – Ewa Szczecin. Na szczęście mąż guzdrał się tak, że nie zdąrzyliśmy! Niech żyje!
Poszliśmy więc prosto do Inferno. Na miejscu byliśmy przed północą.

Tam mniej więcej o tej porze zaczynają się imprezy. Nie rozumiem czemu. Mam wrażenie, że ciocie coraz bardziej przesuwają czas początku i końca imprezy. Zamiast iść o 9, bawić się do 2 i iść grzecznie spać, to przychodzą o północy, siedzą do 6 i nie mają potem siły, żeby iść do pracy czy cokolwiek. No, a my się – jak zwykle – dopasowujemy. Tym bardziej, że Przemek ma w sobotę wolne, a ja… mam najdłuższe wakacje w życiu.

Na miejscu miłe spotkanie – Tomek Blondynek (z chłopakiem), Natal (dawno nie widziana) i mnóstwo ślicznych chłopców. To jest chyba główny powód dla którego UWIELBIAM chodzić do pedałowni. Śliczni chłopcy. Był też mój ulubieniec bez ręki. Potem się poznaliśmy. Ma na imię Michał, dobrze tańczy, jest śliczny i chyba ma faceta. Zresztą nic dziwnego – ładne ciocie zawsze mają facetów, albo są kurwami :) No co ja na to poradzę, że ten światek jest taki przewidywalny?

Wytańczyłem się. Oj, za wszystkie czasy! Tego mi brakowało. Prawdziwej imprezy z prawdziwego zdarzenia. I gdy już myślałem, że nie mam siły, padam na ryj i nie jestem w stanie w ogóle się ruszyć – DJ dał najpierw Edytę i Sweet Noise (…ich nigdy, nigdy nie było! nas nie było!) a potem – co już wprowadziło mnie w totalną ekstazę – Ricky’ego Martina „She bangs”. Och, co ja się nawyginałem…

Mąż był nieco bardziej umiarkowany, choć także poszalał. Ale jego bolał ząb i stąd też nieco spokojniejsze zachowanie. Szczycił się potem, że wypił tylko 3 piwa, podczas gdy jak byliśmy jeszcze w mieszkaniu, to wszyscy strzelili sobie po jednym… No, ale niech mu będzie – na imprezie wypił 3. Co nie zmienia faktu, że był niegrzeczny. Głupie żarty, których tak momentami nie znoszę, trzymały się go cały wieczór – nawet mimo bólu zęba. Ale jak zwyklem – wybaczam mu. Sam nie wiem czemu.
Michał Szczecin bez ręki zaczepiał mnie jeszcze nie raz. Miłe to. Zresztą nie ukrywam, że tego wieczora podobałem się nawet sam sobie, co się zdarza wybitnie rzadko. No, ale skoro na „dzień dobry” Natal krzyczy, że jestem chudzinka… to jak ja mam mieć złe samopoczucie?! :)

Na imprezie był też niejaki Krzysiek i Ania – znajomi męża. Co więcej, Krzysiek to pierwsza miłość małżonka. Cały czas rzucali głupimi żartami. Najpierw dla przekory tylko mąż, ale jak Krzysiek wypił więcej, to przyłączył się do tej zabawy. Anka chyba trochę się wkurzyła, bo oni są razem (on jest bi). Z tego, co mówił Przemek – mają też własne dziecko… Boże… A dzisiaj mają razem we trójkę jechać nad morze czy jakoś tak.
Przemek łudzi się, że Krzysiek na niego leci. Owszem, jak jest pijany. Co ja muszę z nim znosić…

Po dyskotece postanowiliśmy iść na jedzenie. Pomysł okazał się średnio trafiony, bo… jedząc tego hamburgera w bułce z McKwaka wycisnąłem sobie trochę sosu na koszulę… Średnio się tym przejmowałem, zważając na piwo, które miałem na sobie i fakt, że w Inferno pobrudziłem się gdzieś na plecach. Koszula basolutnie do prania. Spodnie też piwinny iść, ale muszę się w nich jeden dzień przemęczyć – pozostałe mam przecież u krawca…

Przed 5 położyliśmy się spać (koło Łucji, więc grzecznie!) a około 7 zadzwoniła mama. Miałem wracać do domu pociągiem o 5:10, ale tylko oficjalnie. Naprawdę wiedziałem, że przyjadę tym o 8 coś tam. Taki nawet bilet kupiłem. No, ale zbudzony ze snu musiałem szybko jakąś historyjkę wymyślić. Powiedziałem, że jak szliśmy na stację, to… komuś rozbiły się butelki i nas oblało piwo. Przez to się spóźniliśmy i poszliśmy na jedzenie. Wrócimy, owszem, ale o 9.
Mama zdecydowanie wkurzona. Ale człowiek nie jest taki, co by sobie rady nie dał.

O 7:35 wyszedłem od Przemka razem z Łucją i Kaśką, którzy szli do pracy. Na stację dotarłem o 7:57. Kilka rzeczy – absolutne TŁUMY ludzi przy kasach. Po drugie – dodatkowy pociąg w moją stronę o… 7:50, który odjechał z opóźnieniem o… 7:56!!! Lekko wkurzony tym faktem siedziałem na peronie IV. Masa ludzi oczekiwała na pociąg. Chyba do Międzyzdrojów jadą. Walka o miejsca siedzące była zacięta, ale ja od razu udałem się spokojnym krokiem na koniec składu, bez problemu odnajdując tam ukojenie dla moich nóg w pozycji siedzącej. :)
Pociąg jest w rozkładzie 8:20. Wyruszył 8:35. Więc w domku byłem koło 9:40.

Szybka kąpiel i niby już wszystko OK, a tu – telefon. Dzwoniła Pani W. Umówiliśmy się wstępnie na środę. W czwartek chcę jechać „do Rewala”, czyli do Przemka. Będę u niego w czwartek i piątek, a w sobotę z rana pojadę do Rewala, bo wieczorem planowany jest bankiet. Wrócę do domu w niedzielę. Ot, taki jest plan. Tylko, że aktualny stan mojego portwela… to 1,50 zł.
Historia lubi się powtarzać…

Wypowiedz się! Skomentuj!