Dopiero teraz zerwałem kartkę w kalendarzu Przekroju, który stoi na moim biurku. Wyrzuciłem maj i patrzę na czerwiec. Zdjęcie przedstawia małego chłopca i jakąś kobietę, która trzyma go za rękę. On patrzy wprost, a ona ma głowę odwróconą w bok. On jest raczej ciekaw tego, na co patrzy, a ona ma zamyślone spojrzenie i słuchawki od walkmana na uszach. Na kolanach trzyma sporą torbę. Scena dzieje się metrze – poznać można po charakterystycznych obiciach siedzeń. Tak, to Warszawa.
A ta zerwana kartka odsłoniła daty, jakie zaznaczyłem sobie w czerwcu: 14, 17, 18, 21, 22, 25 i 29. Dni moich egzaminów.

Boję się. Dziś to stwierdziłem. To nie jest wielki paraliżujący strach. To takie poddenerwowanie z podekscytowaniem. Dziś zacząłem o czymś tam rozmowę z mamą i pojawiła się kwestia (odpukać), co jak nie zdam? Może to dziwne, ale ja w ogóle o tym nie myślałem. Nie jestem tak pewny siebie! Ale… naprawdę nie wiem co będzie jak nie zdam. Nie mam planu B.

Ostatnie dwa dni to wielki zapierdol. Oba zaczęły się o 9 rano. Wczoraj jakieś spotkanie w Urzędzie Pracy, a dziś rozmowa z naczelnikiem wydziału oświaty w starostwie. Wczoraj idąc spotkałem Ewkę. Pogadaliśmy, aż w końcu i tak poszła ze mną. Na spotkaniu było… nudnawo, więc rozmawialiśmy o depilatorach i innych metodach usuwania owłosienia z ciała. Choć tyle rozrywki.

Potem wpadliśmy do mnie do domu, przeczytała mój tekst na zakończenie liceum (przez co zapomniałem go wziąć do szkoły…) i ruszyliśmy do liceum. Zaniosłem kolejne fotki do księgi pamiątkowej, zaniosłem przygotowaną gazetkę ekologiczną dla wychowawczyni, umówiłem się z dyektorką na wypowiedź do gazety… Pracowicie spędziłem kilka godzin, pomagając przy tym w bibliotece.

Wieczorem poszedłem na Galę Poetycką. Szedłem tam raczej z niechęcią, ale… zmieniłem nastawienie. Słuchałem tych dzieci recytujących Twardowskiego i wzruszyłem się. No nie ukrywam, że trochę sobie popłakałem. Nie wiem czy to moje nastawienie, czy też po prostu jakoś tak te wiersze do mnie przemówiły inaczej. Ale on tak pięknie pisze: „Zapomnij, że jesteś gdy mówisz, że kochasz”… Najzabawniejsze jest to, że on jako ksiądz wydawałoby się, że niewiele ma wspólnego z miłością kobiety do mężczyzny. A jednak. Chcę kiedyś zapomnieć, że jestem.

Potem miałem spotkanie z Panią W. Skusiłem się na pizzę! Po raz pierwszy od jakiś 6 tygodni! Niebo w ustach! Pizza z serem, szynką, pieczarkami, papryką, kukurydzą… mmm… Na samo wspomnienie robię się głodny! Miło było znów z nią pogadać. Tym bardziej, że dawno nie mieliśmy okazji (nie licząc dwóch 50minutowych rozmów przez telefon). Pogadaliśmy oczywiście o wszystkim i o niczym, jak to mamy w zwyczaju. Spotkanie trwało prawie 3 godziny. Lubię to.

Dzisiaj zaś rano rozmowa w starostwie (potrzebne do artykułu), potem szybka wizyta w banku (wpłaciłem pieniądze na konto), chwilę później msza święta z poświęceniem sztandaru jakiejś szkoły, bezpośrednio potem impreza w szkole, dalej otwarcie wystawy międzynarodowego konkursu plastycznego dzieci. Od imprezy w szkole towarzyszyła mi już Kaśka K. Wpadliśmy do mnie do domu na chwilkę i pobiegliśmy do szkoły. Tam znów jakieś obiegówki, załatwianie dupereli, pomoc w bibliotece i miało być zebranie redakcji gazety szkolnej, ale poza nami przyszła jedna osoba. Więc się nie odbyło. I nie pojadą w takiej sytuacji na wręczenie nagród do Wągrowca. Bo chyba o tym nie pisałem, ale moja gazeta jest laureatem konkursu ogólnopolskiego „Pałuckie pióro”. Kolejny sukces.

Ledwo wpadłem do domu, jakiś szybki obiadek, 15 minut drzemki i impreza dla dzieci w amfiteatrze… Ledwo żyłem potem. Więc położyłem się spać. Pełna odnowa sił biologicznych! Potem musiałem pomóc bratu z wypracowaniem z polskiego i wypowiedzią ustną na bzdurny temat. Za to jutrzejszy dzień zapowiada się duuużo spokojniej.

Ostatnio sporo myślę o tej Warszawie. Kurcze, to jednak jest jakieś tam moje marzenie. Być tam, żyć tam, uczy się tam, pracować tam. Kompleks małomiasteczkowy? Być może… Ale Warszawa wiąże się też dla mnie jednak z Piotrkiem. I to mnie martwi.
Bo o nim też ostatnio myślę dość często.
Dodatkowo przechodzimy z Przemkiem jakiś kryzys. Mało SMSujemy do siebie, nie dzwonimy… Nie wiem co to oznacza. Wiem, że pewno nic dobrego.
A miało być tak inaczej.

Dzisiaj już nie będę pisał tekstów. Dobrze, że wczoraj trochę się z to wziąłem, to mam mniej roboty i skończę jutro. Nie mam już dziś ochoty opisywać tego, że w kościele zemdlało 8 osób z pocztów sztandarowych, a moja pani od angielskiego traktuje lepiej uczniów, którzy chodzą do niej na prywatne lekcje. Chcę już stąd odejść, zostawić to.

Zapragnąłem tomiku poezji ks. Jana Twardowskiego. Będę chciał dostać taki zbiór wszystkich jego wierszy na jakąś nagrodę na zakończenie roku. Załatwię sobie. A póki co – dla Was i dla mnie 3 wiersze, które chcę ocalić od zapomnienia.

x. Jan Twardowski – Jeśli miłość

najpierw nie chcieli uwierzyć
więc mówili do siebie
że ich miłość za wielka
nieobjęta jak liście
za wysokie za bliskie
potem że to nieprawda
przecież tak jest ze wszystkim

lecz Ty co znasz ptaki po kolei
i buki złote
wiesz że jeśli miłość to tak jak wieczność
bez przed i potem

x. Jan Twardowski – KIEDY MÓWISZ

Nie płacz w liście
nie pisz że los ciebie kopnął
nie ma sytuacji na ziemi bez wyjścia
kiedy Bóg drzwi zamyka – to otwiera okno
odetchnij popatrz
spadają z obłoków
małe wielkie nieszczęścia potrzebne do szczęścia
a od zwykłych rzeczy naucz sie spokoju
i zapomnij że jesteś gdy mówisz że kochasz

x. Jan Twardowski – NIC

Jakie to dziwne
tak bolało
nie chciało się żyć
a teraz takie nieważne
niemadre
jak nic

Wypowiedz się! Skomentuj!