Wczoraj byłem tak padnięty, że nie miałem siły już pisać bloga. Jak zwykle więc tylko spisałem to co ważnego się wydarzyło od ostatniej blotki (w formie podpunktów), żeby mi nic nie umknęło a za pisanie wziąłem się dziś. Mam chwilkę z rana, więc piszę.

W niedzielę prawie skończyłem gazetę. Teksty wstawione, zdjęcia wybrane. Brakowało mi tylko moich zdjęć do wywiadu… ze mną :) No i fotek z zakończenia roku klas IV. Ale to kwestia dostarczenia mi ich przez fotografa. Miałem co prawda nadzieję, że da mi je w niedzielę właśnie, albo chociaż prześle na maila. Nic z tych rzeczy. Przyniósł dopiero w poniedziałek. Lepiej późno niż wcale?

Na chwilę przed tym, gdy chciałem iść do kościoła – zadzwonił telefon. Pan W z lokalnej telewizji. Bo ich też prosiłem o zaświadczenie na studia, że z nimi współpracowałem. Owszem, wszystko da radę zrobić, ale teraz muszę do niego przyjść. Całe szczęście, że do telewizji mam dwa kroki. Oczywiście tekst, który ja wysłałem – nie doszedł i musiałem na pijscu tworzyć peany na swoją cześć. Napisałem, wydrukował, podpisał, przypieczątkował… Gotowe.
Tradycyjnie więc byłem w kościele i na zakupach. To już taki rytuał. Prosto ze świątyni idziemy do świątyni konsumpcjonizmu. I zawsze robimy takie zakupy, że ledwo możemy się z nimi zabrać. Dobrze, że mamy blisko do InterMarche. A tak w ogóle to lubię ten sklep :)

Wyjątkowo jednak po zakupach poszedłem jeszcze do Kaśki K. Chciałem zanieść jej swoje podanie w „białej wiązanej teczce”, żeby jej mama wysłała nam razem na studia. Ale Kaśka stwierdziła, że jej mama nie wyśle, bo ona nie ma jeszcze kompletu papierów. Miała je zebrać w poniedziałek rano i wtedy samodzielnie dokonać posłania przesyłki. Wszystko się powiodło.
Posiedziałem u Kaśki K ponad dwie godziny (standard). Jak zwykle pogadaliśmy, powygłupialiśmy się (biliśmy się rozprostowanym wieszakiem z drutu a potem przy oknie robiliśmy scenę z telenoweli), ale chyba oboje tego potrzebowaliśmy.

Tego dnia sporo SMSowałem z ludźmi. W tym także z PIotrkiem. Weszliśmy na tematy, na które chyba nie powinniśmy wchodzić. „Mam nadzieję, że jesteś szczęśliwy” – napisał. Odpisałem, że przecież wie, że nie jestem. Zapytałem potem czy więc on jest. Napisał, że ma kogoś, ale to nie jest pełnia szczęścia.
Potem Kaśka K powiedziała, że jak dzień wcześniej rozmawiała z Iwoną to Iwona opowiedziała jej, że gdy kiedyś-tam rozmawiała z Piotrkiem o mnie, to on się popłakał. Potem przyznała, że obie stwierdziły, że jak pojadę do Warszawy, to „na pewno coś się wydarzy”.
Nie, nie, nie… To nie może tak iść…
Ja mam faceta, on ma faceta, on mnie zdradził gdy byliśmy razem… To byłoby nielogiczne!
Ale przyznaję, że…

Poniedziałek to dzień zakupów. Przed 9 wpadla do mnie Ewka i gdy pół godziny później pojawił się Tomek O – ruszyliśmy na stację. O 11 byliśmy w Szczecinie. Oni chcieli też złożyć papiery na studia. W tym czasie ja poszedłem do Przemka. No w końcu nie będziemy się widzieć przez 6 tygodni! Myślałem, że później do niego przyjdę i tak też jemu powiedziałem, a że miał telefon wyłączony… zrobiłem im niespodziankę. Oczywiście królewna jeszcze leżała w łóżku i spała po imprezie. Obudziłem go, pogadaliśmy trochę w towarzystwie Wali i Gośki (ja naprawdę nie mam pamięci do żeńskich imion…). Gdy już zaczęliśmy się żegnać przed moim wyjściem… okazało się, że zostaję ciut dłużej. Poszliśmy do drugiego pokoju.

Ewka i Tomek O czekali już na mnie w Galaxy w McDonald’sie. Zjedliśmy małe co nieco (jadłem tylko chickenburgera i średnią Colę!) i ruszyliśmy na zakupy. A zakupy ze mną to udręka (tutaj pozdrowienia dla Ewy). Zwiedziliśmy wszystkie chyba sklepy w Galaxy, aż zdecydowałem się, że kupię spodnie w H&M. Zmartwiło mnie to, że nie są wcale rozmiarowo mniejsze od tych, które kupowałem poprzednio. Wciąż 36/34… :( Ale przecież schudłem…
Szkoda tylko, że nie w udach.

Potem pojechaliśmy do Carefoura. Tam też kolejne zwiedzania sklepów. Już w Galaxy kusiło mnie, żeby kupić sobie jakąś koszulę. Tyle ich było, wszystkie (no… prawie wszystkie) takie śliczne i fajne, tylko zajebiście drogie. Poza wyjątkami w postaci wyprzedaży. No i właśnie na wyprzedaży kupiłem koszulę w Reserved. zakupy bez koszuli to zakupy stracone. Mam więc kolejną. Oczywiście w związku z latem – z krótkim rękawkiem.

Boże… ja tu o zakupach a właśnie sobie uświadomiłem, że mnie egzaminy przecież czekają!!!

Wracaliśmy (przez Galerię Centrum) padnięci. W autobusie odpuściłem sobie i przysypiałem na siedząco. Na stacji musiałem z nimi poczekać na ich autobus. Potem doszedłem do domu, padłem i odpoczywałem. Mój brat-dres wyszedł za mnie z psem nawet! Nie za darmo oczywiście… za tabliczkę białej czekolady i za to, że na kolację zrobię spaghetti. Zrobiłem więc.

Potem musiałem głowić się z jego zadaniem domowym z niemieckiego. Bo miał do napisania jakiś tam list… kazałem mu zrobić go po polsku, a w sobotę przesłałem to do Iwony. Ona od razu przetłumaczyła i odesłała. Okazało się jednak, że wyszło tego za mało. Więc musiałem coś dopisać. Na szczęście na GG był Tomek O, który przetłumaczył mi 4 zdania i już.
Po co mu pomagam w ten sposób? Zazwyczaj nie robię za niego zadania domowego…. ale idzie koniec roku, a on jest zagrożony z niemieckiego.

Potem z prośbą pojawił się Sebastian Łódź. Dwie prace. Dość fajne tematy, ale wczoraj nie miałem już na nic siły. Napiszę dziś. Za poprzednie, które jemu robiłem, dostał 5 i 4+. Oburzony byłem oczywiście tą drugą oceną. 4+?! Skandal.

Idę „w miasto”, bo robota czeka!

Wypowiedz się! Skomentuj!