Dawno nie było takiej imprezy jak wczoraj… Tradycyjnie niejako powiem: oj, działo się.
Ale po kolei.

Coś nam przez ostatnie 3 dni blog.pl nawalał. Nie można było nie tylko czytać blogów, ale w ogóle dodawać blotek, ani nic. Stąd też poprzednia blotka, dodana dziś rano, pochodzi sprzed 3 dni. To niezależne ode mnie, ale mam nadzieję, że nie będzie się zbyt często wydarzać.

Piątek przebiegł dość spokojnie. Byłem w szkole, wyszedł nowy numer tygodnika miejskiego z moimi dwiema stronami nt. matury. Wybrali kika brzydkich zdjęć, no ale… ich strata. W swojej gazecie dam ładniejsze :) Wieczór spędziłem na… przygotowywaniu się do matury sobotniej. Przecież to mój pierwszy egzamin ustny! Przejrzałem listę zagadnień (jakieś 42 punkty) i stwierdziłem, że kilku rzeczy nie wiem za dobrze i wartoby je powtórzyć. Czyniłem to powoli i raczej z wieloma przerwami. Tak lubię się uczyć. Zbyt długie ślęczenie nad jedną rzeczą zbyt mnie męczy…

No i w końcu wieczorem stwierdziłem, że starczy. Umiem wszystko, co powinienem i albo zdam na 5, albo… na 4 :) Nie wyobrażałem sobie innej sytuacji.

A! No właśnie! Od piątku jestem szczęśliwym posiadaczem karty Visa Electron. mBank w końcu przysłał. Czekam tylko cały czas na listę kodów jednorazowych. Wysłali ją do mnie niby 7 maja (dzwoniłem i pytałem), więc powinna lada dzień przyjść, bo inaczej się zdenerwuję! Kartę aktywowałem telefonicznie, sam ustaliłem jej PIN i w ogóle jestem zadowolony bardzo z usług swojego banku.

Nadeszła sobota. Matury zaczynały się o 8:00. Ja miałem być 4. A więc chwilkę po tym, jak weszła pierwsza trójka – mieli poprosić mnie. I tak się stało. Mniej więcej o 8:25 wszedłem do sali. Wylosowałem zestaw i usiadłem w ławce. Jedna osoba odpowiadała, dwie kolejne czekały i dopiero ja. Wtedy uświadomiłem sobie, że spędzę w tej sali jakieś 60 minut! Wziąłem się za opracowanie pytań.
Trafiłem na dość przystępne tematy… Rzecznik Praw Obywatelskich, związki zawodowe i… hierarchia potrzeb wg Maslova.

I tu pojawił się problem. Tej hierachii nie umiałem. Tzn. wiedziałem, że coś tam w podstawówce było, ale… to było dawno przecież. Nic to jednak, 60 minut to dużo czasu – coś muszę sobie przypomnieć! I tak siedziałem, siedziałem i myślałem..
No i wymyśliłem. W końcu nadeszła moja pora na odpowiedź…

Zacząłem od związków zawodowych. Powiedziałem definicje, wszelkie sprawy formalne i nadmieniłem o historii związków w Polsce w latach 80. Tutaj Pan P, który siedział z komisji razem z Panem G (obaj mnie WOSu uczyli) i Dyrektor U, zadał mi pytanie o OPZZ. Odpowiedziałem.
Przeszedłem do RPO… Znów definicje, kompetencje, zadania… Tym razem pytanie od Pana G: jakiś przykład działania RPO… U mnie: panika w głowie, uśmiech na twarzy. Przypomniałem sobie o zaskarżonej do Trybunału Konstytucyjnego ustawie o NFZ! Bingo.
No i hierarchia potrzeb… Strzelałem niejako, czy to jest to, co pamiętam. Udało się. Dyrektor U zadała mi pytanie o moje potrzeby wyższego i niższego stopnia… Ładnie odpowiedziałem i poszedłem.
Zadowolony.

Poszedłem do domu zdjąć garnitur. Ogłoszenie wyników następuje po tym, jak odpowiedzą wszyscy danego dnia, więc miałem jakieś 2 godziny. Potem poszedłem do szkoły i okazało się… że jeszcze ze 150 minut muszę czekać! No trudno… Przynajmniej było śmiesznie. W końcu ogłoszenie.
Mam 5. I to jako jedyny tego dnia.
WOS był jeszcze tylko dzień wcześniej, ale nie wiem czy jakieś „bardzo dobry” były.

No co? Jestem zadowolony.

I tak zrodziła się idea wyjazdu na dyskotekę. Pomyślałem, że mama zgodzi się na zmianę warunków umowy niejako w nagrodę. Ciężko było ją przekonać, ale doszło do tego, że jeśli Kaśka K ze mną pojedzie, to ja mogę. Kaśka K chlała dzień wcześniej z Anką R i Bartkiem B, więc nici z jej wyjazdu.
Pojawia się idea ściemy… Kolejnej…

Mama na szczęście poszła na grilla do cioci, co ułatwiło trochę pracę. Poszedłem najpierw po Kaśkę K do domu, razem poszliśmy do mojej cioci na drugi koniec miasta, żeby mama mogła nas zobaczyć i pożyczyć mi pieniądze (czekam na wypłatę!), potem znów prawie pod dom odstawiłem Kaśkę i marsz na dworzec. 20:11 – odjazd.

Gdzieś tam pojawił się pomysł, żeby Gośkę O wyciągnąć, ale… okazało się, że jest na wsi z koleżankami i się uczą! No więc nie da rady.

W Arcadiu$$ie miało nie być żadnych znajomych. Tomek Blondynek nie odpowiedział na SMSa, Marcin Szczecin jest w Częstochowie, Maciek Szczecin pisze referaty, żeby rok zaliczyć w szkole… Tylko ja i mąż. Bo oczywiście Przemek był. To dla niego pojechałem. No i żeby się fizycznie w końcu wyżyć.

Chwilę po wejściu zaczepił mnie już Andrzej Nowogard (kandydat na Mister Gay 2004 – jego fotki w czerwcowym Nowym Menie), chwilę pogadaliśmy. Potem podszedł Karol Szczecin a dosłownie dwie minutki później przybył małżonek – całkiem sam i całkiem trzeżwy, co o tej porze mu się w klubie nie zdarza. :) Ale sam go o to prosiłem.
Muzyka była znioślejsza niż podczas poprzednich wyjść. Zapowiadała się miła zabawa.

W końcu ruszyliśmy na parkiet, zaczęło się szaleństwo, zeszły się pedały i zrobiło się miło.
Nigdy nie przypuszczałem, że Tak Dobrze będzie mi się z Karolem tańczyło! Wymiatalimy równo. „Kurwy wymiękły!” Ale tego potrzebowałem. I to bardzo. Jak zwykle masa ludzi przewijających się wokół i gadających z nami.

Nawet jeden mnie podrywał! Ha! I to dość wyraźnie. Podkreślał moją niewinność i słodycz mojej twarzy (nie wiem skąd mu się to wzięło, ale musiał być już pijany…) Oczywiście odmawiałem. Dobrze, że Przemek wrócił z parkietu, to miałem wymówkę. Ale! te facet dał mi na oko tylko 22 lata! Młodnieję! Już nie 25, czy 30! Tylko 22! A potem nie chciał uiwerzyć, że mam 19…

I była też scena na schodach, gdzie siedzieliśmy chwilę przed lokalem. Wchodzą do Arca jacyś ludzie, a facet mówi do mnie, że mam fajną fryzurę! Obiekt mojej największej troski, pielęgnacji i dumy – został dostrzeżony i pochwalony przez kogoś! Dziękowałem mu i się wzruszyłem, na co on powiedział, że fryzjerzy znają się na takich rzeczach!
Nie no… moja misternie tworzona fryzura została w końcu pochwalona przez specjalistę! Już chciałem u niego zamówić wizytę (bo ma podobną estetykę, co ja), ale wszedł do środka.

Męża sam trochę spiłem, bo kupiłem mu ostatnie piwo, jak już nie miał kasy. I wtedy się zaczęło… Nocą budzą się demony, a nad ranem budzi się seksualność. Skończyło się w kiblu. Pierwszy raz ktoś nam przeszkadzał waląc w drzwi i coś tam krzycząc! Ale nie przejęliśmy się tym. Dokończyliśmy naszą zabawę i chwilę potem musiałem iść na pociąg.
Kazałem miśkowi, żeby mnie do Bogusława odpowadził, co też zrobił :) Tam – buzi na pożegnanie (stwierdzam, że uwielbiam całować się na mieście!) i marsz na stację.

I tutaj moja porażka – kupiłem sobie hot-doga! Jawne pogwałcenie moich zasad dietetycznych! Ale… nie mogłem się powstrzymać. O 5:10 ruszyłem do domu. Lekko przysypiałem w pociągu, ale to normalne. W domku byłem o 6:20.

Dzisiejszy dzień minął pod znakiem pobudki o 12:30 i bólu stóp. Tak to jest jak ma się nierozchodzone jeszcze buty na dyskotece. Boli mnie teraz.
W ciągu dnia miałem też dwie ważne rozmowy na GG. Pierwsza z Danielem Szczecin. Daaaaaawno z nim nie gadałem. Tradycyjnie złożył mi szczerą ofertę seksu analnego (odmówiłem oczywiście) i rozmawialiśmy chwilę. Nie będzie mógł wpaść w następną sobotę, a szkoda. Pod wieczór zaś rozmawiałem z Diversem (sd.blog.pl) nt. parady gejowskiej i granic tolerancji. Różnią się nasze zdania i mimo dłuuuuuugiej rozmowy (ponad 2 godziny lekką ręką) nie doszliśmy do konsensusu. Ale ważna jest sama wymiana zdań, prawda?

Zaraz idę spać. Jutro ogłoszenie wyników z pisemnej historii, w piątek z polskiego, a w sobotę mam ustny z angielskiego. A po nim – impreza z noclegiem u miśka…
Jak dobrze pójdzie, to jutro wydawca obiecał mi przynajmniej część należnej wypłaty. Wciąż wisi mi 150 zł z poprzedniej plus 800 zł, które teraz powinien mi zapłacić. Eh, te pięniadze… Ale to już trzeba o czerwcowej Warszawie myśleć.

Wypowiedz się! Skomentuj!