No i byłem w Arcadiu$$ie. Było baaaardzo trudno to wszystko załatwić, ale się też baaardzo opłacało. Dlaczego? Ano powiem tylko tyle, że mam na szyi 4 malinki, a usta mam rozwalone, bo tak intensywnie się całowałem… Z kim? Zacznijmy od początku.

W czwartek w ciągu dnia rozmowa z mamą – czy jednak będę mógł pojechać. Mama po dłuższym dialogu zgadza się, ale zadaje pytanie: z kim pojadę? No tak. Wiedziałem, że tak będzie. Mama z sobie tylko znanych powodów twierdzi, że wyjazd do Szczecina jest na tyle niebezpieczny, że nie powinienem go odbywać w pojedynkę. Odpowiadam więc, że Kaśka K ze mną pojedzie. Nie ukrywam, że zależy mi na tym, żeby Kaśka jechała z kilku powodów. Po pierwsze – dla mamy, po drugie – żeby nie robić przekrętu, a po trzecie – miałem nadzieję, że będziemy się razem dobrze bawić. Mama nieco zwątpiła w autentyczność wyjazdu Kaśki, ale ja byłem święcie przekonany, że jednak da się to załatwić. Tym bardziej, że kilka dni temu Kaśka sygnalizowała, że może z własnej nieprzymuszonej woli będzie chciała pojechać. Umówiłem się z nią, że następnego dnia przyjdzie do mnie rano.

Podczas rozmowy z mamą pojawił się znów wątek, którzy karze mi przypuszczać, że… mama się domyśla. Otóż boli mnie już od dwóch dni wątroba. Umówiliśmy się, że we wtorek przyjdę do mamy na badania do szpitala. I pytam, co może mi być. Mama, pół-żartem pół-serio mówi, że może marskość wątroby od alkoholu (wskazywała palcem na kefir, który piłem, bo kefir zawiera śladowe ilości alkoholu), może mi całkiem siada, a może jakiś HIV czy coś. To ja mówię, że chyba najprędzej ten HIV, ale nie wiem kiedy miałbym się zarazić. Na to mama mówi, że ma nadzieję, że ja dbam o bezpieczny seks. Stwierdzam, że kiedyś widziałem na ulotce pięknie sformuowane hasło, które mówiło, że kochając się z jakimś partnerem, kochamy się ze wszystkimi jego dotychczasowymi partnerami. Mama mówi więc, żeby zawsze dbał o to bezpieczeństwo. Ale powiedziała to wszystko w taki sposób, jakbym ja nie miał stałej dziewczyny tylko żył w rozwiąłym środowisku…

Następnego dnia z rana wydepilowałem się na torsie (uwielbiam to robić) i w ten sposób zainicjowałem przygotowania do wyjazdu do Szczecina. Potem przyszła nieco spóźniona Kaśka K (zaspała). Przedstawiam jej sprawę i mówię, że chciałbym, żeby jechała. Kaśka… odmawia. Zaczynam ją przekonywać. I na tym polegała nasza rozmowa od momentu, w którym Kaśka przekazała mi krem do peelingu z brązowym cukrem. Tłumaczę Kaśce, że to jest przecież warunek, który mama stawia za każdym razem i bez tego nie mam szans na wyjazd… Kaśka tłumaczy, że nie ma ochoty spędzić kilku godzin siedząc i nic-nie-robiąc wśród wypacykowanych facetów. Zaraz, zaraz… nie takich znów wypacykowanych! ;) Rozmowa kończy się dość nieprzyjemnie. Kaśka wychodzi, a ja nie odprowadzam jej do drzwi. Jestem zbyt zdezorientowany. Milion myśli w głowie… Czy robić przekręt? Czy pytać mamę wprost o zgodę na samodzielny wyjazd. Robiłem to przed każdym wyjazdem, ale nigdy się na to nie zgadzała. Nigdy.
Zaraz po wyjściu Kaśki nie miałem ochoty z nikim rozmawiać. Wyłączyłem telefon, zasłoniłem okno, zabarykadowałem wejście do pokoju szafą, włączyłem Norah Johnes i leżałem bez ruchu.

Pierwszy szok przeszedł mi po 1,5 godziny. Wtedy otworzyłem pokój. Kaśka wysłała SMSa, w którym gryzie ją sumienie i w którym pisze, że pojedzie. Odpisałem jej coś tam, ale ona pisze, że już jej chwila słabości przeszła. Jeszcze po jakimś czasie zadzwoniła. To nie była łatwa rozmowa, ale też ja byłem zbyt załamany tym, że nie pojadę, żeby rozmawiać. Po jakimś czasie od rozmowy pomyślałem, że to nie fair trochę wobec Kaśki. Wiedziałem od samego początku, że stawiam ją pod ścianą i że trochę to nie fair, ale byłem zdespwerowany. Tylko myśl o tym wyjeździe trzymała mnie przy życiu od pewnego czasu. A teraz… upadek.
Mimo wszystko wysłałem do Kaśki K SMSa, że mam nadzieję, iż między nami wszystko okej. I chyba tak jest.
Teraz czekała mnie rozmowa z mamą, która dopytywała, dlaczego zachowywałem się tak, jak się zachowywałem. W końcu wyjaśniłem i zapytałem, czy mogę sam jechać. Infantylne pytanie: a nie będziesz się bał? Przecież ja sam jeżdżę od ponad roku do Warszawy a co dopiero do jakiegoś głupiego Szczecina! Przecież ze stacji ktoś mnie odbiera a potem na stację jestem odprowadzany, bo sam nie trafię! Mama uległa.

Radość. Wielka radość. Jednak pojadę!

20:11 – pociąg do Szczecina. Na stacji PKP spotkałem mojego dyrygenta, który też jechał do Szczecina do domu. Więc miałem przynajmniej z kim jechać. Miło sobie porozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Na stacji musiałem poczekać kilkanaście minut na Maćka Szczecin. Gdy tylko przyjechał, zauważyłem, że spełnił moją prośbę i założył moje ulubione spodnie :) Maciek to jednak jest ;)
Chwilę po wejściu do Arcadiu$$a zobaczyliśmy Karola Szczecin już dość wstawionego (była 21:45) i Tomka Blondynka. On z kolei był z kwiatami, bo jego koleżanka obchodziła tego dnia tutaj urodziny. Mieliśmy dzięki temu zarezerwowany stolik. Dzięki temu też poznałem Davida, Tomka, Marcina, Michała, Marka no i kilka dziewczyn, ale – jak zwykle – nie pamiętam ich imion. Ale to wstyd. Jak mogę nie pamiętać?! Muszę spróbować to zmienić. Pamięć nie może być chyba aż tak wybiórcza!
Poznałem w końcu też Natal, która od tej pory zwać się będzie Natal Szczecin :) Nie ukrywam, że dość ciężko było pół-ślepiej ciocie wypatrzeć w tłumie ludzi w zadymionej pedałowni jedną skromną drobną Natalkę w różowej spódniczce. Ale się udało! Oczywiście podczas tańca.

Najśmieszniejsze było spotkanie z Łukaszem (były Marcina Szczecin) i Krzyśkiem (taaaaki tam znajomy). Okazało się, że są razem. Śmieszne dlatego, że ostatnim razem, czyli 2 miesiące temu Krzysiek ostro kręcił z Marcinem Szczecin, a teraz jest… z jego byłym. Boże, ten pedalski świat mnie kiedyś załamie całkiem. A tak w ogóle to byli ze sobą już dwa miesiące (jak na Łukasza to zdecydowanie „już”!) no, ale… chyba od wczoraj nie są razem.

No, ale najważniejsze, że w którymś momencie zobaczyłem Go. Kogo? Przemka Białe Stringi. T ten sam chłopak, który dwa miesiące temu przykuł moją uwagę na bardzo długo. Był znów ze swoją Bezzębną Iwonką. Jak on tańczy… jak on się rusza… No a poza tym jest śliczny.
Gdy przechodził, powiedziałem mu cześć. Odpowiedział i pamiętał mnie. Jak się potem okazało – myślał, że gdy się poznaliśmy 6 lutego, to ja byłem pijany i nie będę go pamiętał… Po pierwsze: ja pijany?! A po drugie: jak mógłbym Go nie pamiętać?!
Oczywiście tańczyłem obok niego, gapiłem się na niego i cały czas go obserwowałem. Doradzałem się wszystkich wkoło, czy powinienem podejść do przystojnego obcego faceta i zapytać czy chciałby mnie przelecieć :) Różne podpowiadali (Tomek Blondynek zdecydowanie przeciw, Maciek Szczecin raczej neutralnie, a pozostali – na tak), ale wiedziałem, że po pierwsze nigdy nie zadałbym takiego pytania, a po drugie – fakt, że na codzień i od święta jestem wygadany, ale w towarzystwie ładnego faceta tracę pewność siebie. Postanowiłem go sobą zainteresować.
Podszedłem do niego w pewnym momencie i powiedziałem, że muszę zobaczyć co ma napisane na bluzie. Było tam coś, że „life is short” i coś tam „play hard”…
– To jest zachęta – powiedział.
– Do czego?
– Mam nadzieję, że do czegoś miłego.
– Ale co dla ciebie jest miłe?
– Nie wiem. A co dla ciebie?
– Ja nie jestem wybredny.
Odniósł to do siebie i do tego, że niby nie jestem wybredny rozmawiając z nim.
– To nie był komplement – powiedział.
– Źle mnie zrozumiałeś. Mam na myśli, że nie jestem wybredny i z pewnymi osobami mógłbym wszystko.
– A ze mną?
– Szczerze?
– No.
– Tak.
I poszedłem. Nie ma to jak wzbudzać zainteresowanie.

Potem długo, długo nic. Aż się zorientowałem, że jest już prawie 4:00 i czas działać. Zauważyłem, że w końcu jest sam a nie z wianuszkiem koleżanek, bo poszedł do kibla. Poszedłem i czekałem aż wyjdzie. Zagdałem, że mam 3 pytania: czy pamięta jak mam na imię, co dla niego jest „miłe” i gdzie jest jego chłopak. Powiedział, że mam na imię Mariusz i że pierwszy raz zobaczył mnie w to2 w czerwcu. Byłem wtedy ubrany w białą bluzę a na to granatową koszulę z krótkim rękawkiem. Byłem w szoku. On na mnie zwrócił uwagę kiedyś tam i mnie pamięta! Na temat tego, co jest miłe, to wyznał, że jest pedałem od roku i niedaleko jeszcze zaszedł. Wyjaśniłem, że ja nieco dłużej jestem (choć nie tak wiele dłużej, jeśli idzie o życie pedalskie a nie sam fakt bycia gejem) ale też niedaleko zaszedłem. Jeśli idzie o chłopaka, to nie ma, bo „ceni sobie wolność” a tak poważnie – bo nie jest jeszcze gotów, w końcu pedałem jest od niedawna. Wyznał, że podziwia odwagę moją, że zagadałem i że… się o mnie założył. Byłem zdziwony, więc wytłumaczył, że jego koleżanka też ma jakiegoś tam chłopaka o tym samym imieniu co ja i założyli się kto pierwszy pocałuje „swojego”. Tak w ogóle, to Przemek ma 26 lat, wygląda na 24 a ja – jego zdaniem – wyglądam na 21. Przeraził się, że jestem młodszy i zbyt młody dla niego. No więc mówię, że jakoś mi to nie przeszkadza w rozmowie. Coś tam jeszcze pogadaliśmy i na odchodnym cmoknął mnie delikatnie.

Zszokowany byłem przede wszystkim faktem, że on zwrócił na mnie uwagę i to jakiś czas temu i w ogóle, że wyraźnie dawał sygnały, że się jemu podobam. Ja – jemu?! O Boże…

O 4:20 musieliśmy wyjść z Arca z Maćkiem Szczecin. Więc musiałem znaleźć Przemka Białe Stringi. Znalazłem go znów w toalecie. Stwierdził, że z chęcią zaprosiłby mnie do siebie – dodał, że bez podtekstów – ale nie może. I tak bym nie mógł, ale jak już bym miał jechać, to tylko z podtekstami. Coś tam pogadaliśmy i w zapadła chwila ciszy.
– Pocałuj mnie w końcu – powiedziałem.
– Przecież cię pocałowałem… – bawił się
– Daaa?! – ripostowałem.
Poczekał aż wszyscy wyszli z kibla (były jakieś 3 osoby) i mnie pocałował. Mocno, ostro, namiętnie.
Zaczęliśmy się całować i to mocno… A od pocałunków jakoś tak poszło…
– Masz na sobie białe stringi – powiedziałem macając go przez spodnie.
– Skąd wiesz?!
– Ostatnio też miałeś.
Nasza zabawa poszła nieco dalej… Weszliśmy do kabiny. Tam działy się różne rzeczy (myślcie sobie co chcecie), ale mogę tylko dodać, że nie było aż tak dobrze, jak być mogłoby, gdyby ciut dłużej…
Ale ja już naprawdę musiałem iść. Zapisał mój numer tel i miał się odezwać. Powiedział, że będzie za dwa tygodnie, jak ja będę.
I poszedłem z Maćkiem.

W pociągu dostałem SMSa: JUZ TESKNIE. PRZEMEK. Milusi on :)

Najgorzej jednak było rano… O 10:00 obudziła mnie mama, bo jechaliśmy na zakupy do Szczecina (tak, powrót do tego miasta…) a ja w lusterku zobaczyłem, że mam 4 wielkie malinki na szyi! Słodkie to i miłe, ale jak ja to mamie wytłumaczę?!
Głupia wymówka: „bo takie koleżnaki to stwierdziły raz jak zszedłem z parkietu, że nie widziały u mnie nigdy malinek. Ja im powiedziałem, że ja się nie daję. Więc one mnie złapały i ja myślałem, że Paulina tylko udaje… Ale się okazało, że nie.

Najśmieszniejsze jest to, że dzisiaj wraca Iwona. Ale to ma swoje plusy. Bo już miałem kupować podkład albo jakiś make-up, żeby tuszować ślady Przemka, ale będę miał wymówkę w szkole :) Po prostu tak się witaliśmy z Iwoną :)
Już czekam na 16 kwietnia…

Wypowiedz się! Skomentuj!