Wiem… Nie było mnie baaaaaardzo długo. Ale już się tłumaczę!

Oczywiście wynika to z nowych obowiązków. A dokładniej rzecz biorąc – ze starych obowiązków, ale w zwiększonym zakresie. Jak już delikatnie wspomniałem – miałem rozmowę z wydawcą. I zgodziłem się zapełniać 3 strony w gazecie. A wierzcie mi, że zapełnić 3 strony w tygodniku miejskim nie jest tak łatwo. Tym bardziej, że są jeszcze 2 osoby, które zapełniają po 3 strony każda. Nie mogę pisać o byle czym, tylko musi być o mieście. Nie mogę pisać o sporcie (nie to, żebym chciał), bo na to są inne osoby i jeszcze inne miejsce… I szlag mnie trafia, bo choć podwyżka sięga jakieś 130% to i roboty jest dużo więcej. No, ale jak dobrze pójdzie, to co tydzień będę miał 200 zł za swoje wypociny.

Poza tym moje opóźnienie wynika z załamania, jakie przeszedłem. Po ostatniej blotce zupełnie się załamałem. Po raz pierwszy w ogóle płakałem pisząc jakieś słowa na tym blogu. Po raz pierwszy bowiem tak się otworzyłem. To boli. Takie mówinie o sobie wprost. Zazwyczaj dusimy takie rzeczy wewnątrz i nie mówimy o nich nikomu. A ja postanowiłem napisać.
Potem całą noc płakałem. Stwierdziłem, że nienawidzę swojego ciała, swojego wyglądu. I na nic pocieszania. Leżałem sam, w ciemnociach na ziemi i płakałem. Nie mogłem nawet robić tego głośno, bo już było po północy. A chciałem krzyczeć, wydzierać się… Położyłem się spać z myślami, które aż boję się tutaj artykułować i tego nie zrobię.
To była straszna noc.

W niedziele znalazłem ukojenie. Gdzie?
W kościele. Byłem tradycyjnie na mszy i – to może niektórych zdziwić – koronka do miłosierdzia bożego dała mi spokój. Powiedziałem sobie „Jezu, ufam Tobie” i było lepiej.

Misiek ocalił preznety. Ale okazuje się, że wszystkich nie ma! Na pewno ocalał przyrząd do ćwiczenia ud, ale najbardziej boję się, żeby komplet kosmetyków od Ewy nie zginął. Postanowiłem, że jeśli go nie będzie, to kupię sobie i tak to wszystko, co miałem od Ewy dostać. No co? Stać mnie chyba.

Tydzień zaczął się strasznie. Latałem za artykułami jak głupi. Niby mam w poniedziałek na ósmą i 3 lekcje, a do domu i tak wróciłem koło 15. Sami więc widzicie, że to męczące. Ale chyba warto prawda?
Zastanawiałem się dziś, czy mnie to bawi. I odpowiedź jest oczywista – tak. Uwielbiam rozmowy z ludźmi, kiedy opowiadają mi o czymś z pasją, ponieważ dla nich jest to całe życie, a dla mnie jedna z setek informacji, jakie danego dnia muszę przetworzyć. Przecież ja piszę do dwu gazet, czytam kilka innych… Codziennie przed moimi oczyma przelatują setki artykułów, tysiące słów, setki informacji… To aż trochę przerażające.
A co będzie jak się wypalę? Bo biorę to pod uwagę. Że mi się kiedyś to znudzi, stanie się nudną rutyną…
Będę musiał zmienić pracę. Boże, jak to łatwo brzmi… „zmienić pracę”. A przecież to jedna z najtrudniejszych obecnie rzeczy w Polsce – znelaźć pracę.

W poniedziałek miałem też nadzwyczaje zebranie redakcji. Do jutra każdy musi mi dostarczyć jeden artykuł „zapchaj-dziurę”, bo mamy niedobór w redakcji. Znalezieniem nowych ludzi zajmę się już w czwartek! Obiecuję! A dziś zgłosiłem gazetę do udziału w konkursie… kolejnym zresztą. Może znów się uda?

Dzwoniłem do Justyny – tej znajomej polonistki. Proponowałem jej pracę w naszej gazecie miejskiej. Ma zadzwonić do wydawcy i się dowiedzieć wszystkiego. Teraz już wiem, że jest po telefonie i że ma przyjść na kolejne spotkanie redakcji. Wtedy się wyklaruje sprawa.

Wieczorem w poniedziałek (wciąż poniedziałek!) spotkanie w sprawie kina. Już konkretne decyzje. Wiemy jak, kiedy i z czym. Zaczynamy w połowie maja. Będzie dobrze. Minimalizuję swój udział w tym przedsięwzięciu z racji tego, że zanim się na dobre rozkręci, to ja będę wyjeżdżał z tego miasta. Cieszy mnie ta perspektywa.
Po kinie kolejne spotkanie – tym razem z Sebastianem Z z wolontariatu. Śliczny on. Miło było, wywiad zrobiłem, fotka gotowa, teraz tylko napisać.

Po powrocie napisałem jakieś 6(!) tekstów, ale już nie miałem siły na więcej. Dziś kolejne 3 gotowe. Jutro conajmniej jeden jeszcze i będę miał powoli z głowy swoją „działkę”. No kurcze… bez przesady. Jak nie mam o czym pisać, to nie będe felietonów tworzył. No, chyba że wydawca każe.

Dziś z rana miałem… spotkanie. W ośrodku pomocy społecznej. Kolejne rozmowy, wykresy, kartki, notatki, inormacje… Wszystko już przetworzone i przygotowane do druku. Cieszę się, że tak niewiele zostało do zrobienia. Ale nie ukrywam, że z tym wywiadem to się dziś namęczyłem. Tak to jest jak się nie ma dyktafonu.
Ale… przecież mam dostać takowy z okazji Warsztatów, które w lutym robiłem. Czekamy tylko aż dojdzie ze Szczecina i kupujemy. Potem oficjalne wręczenie z rąk władz miasta i mogę śmigać z nowiutkim dyktafonem cyfrowym… Szkoda, że to tyle trwa.

W szkole nalatałem się też jak głupi. Chcę ruszyć jeden baaaaaaardzo kontrowersyjny temat, ale muszę dostać się do jednego z vicedyrektorów w naszej szkole (tego od basenu). Nie da rady. Ciągle go nie ma. Poszedłem wcześniej do szkoły, byłem podczas lekcji, potem po lekcjach – a jego wciąż nie ma. Poza tym jacyś Niemcy u nas w szkole dzisiaj drzewka sadzili. I już sliczne fotki poszły, ładny materiał z tego będzie.

Jutro też zapowiada się ciekawy dzień. Rano przychodzi do mnie Kaśka K – będziemy oglądać Klub 54, potem do szkoły na kilka godzin, potem znów spotkanie w sprawie wakacyjnego wyjazdu do Holandii i wizyty Holendrów już od piątku (tak, z tego tez będzie artykuł) no a stamtąd na spotkanie z… Przemkiem. Sam napisał, że na 90% będzie. Ja myślę!

Kurcze… to dziwne. Dziś stwierdziłem, że go nie Kocham. Na pewno jestem zauroczony, ale jakieś to dziwne takie. Mówiłem od razu – nie ma to jak związek z datą końcową. Ale nie zmienia to faktu, że on jest miły. Wczoraj w nocy napisał w SMSie, że na mnie nie zasługuje i w ogóle… Eh, ten Przemek.

A tak swoją drogą, to wczoraj po raz pierwszy od daaaaawna rozmawiałem z Tomkiem Szczecin. Tak, tym 17latkiem, z którym rok temu chodziłem.
Dziś za to jestem obrażony na Bartka B. Tak, za to, że nie był na urodzinach. Unikam go ostentacyjnie. Ej, no bo przesadził tym razem. Jeszcze na dwa dni przed mówił, że tak, że wszystko okej i że będzie. A dziś mi mówi, że mama mu nie pozwoliła. Coś mi się to nie widzi.

Konczę, bo czas nagli do snu, a ja muszę jeszcze wydepilować tors :) Tak, robię to naprawdę.
Oczywiście dzieje się o wiele WIELE więcej, ale nie ma czasu, miejsca i sensu, żeby to wszystko opisywać…

Wypowiedz się! Skomentuj!