Ledwo żyję. Nie mogę wykonywać zbyt intensywnych ruchów, czuję się otępiały a przede wszystkim – niewypany. Oto bilans świąt Wielkiejnocy 2004. Działo się…

Tradycjnie już dla mnie święta rozpoczęły się w niedzielę o godzinie 6:00 na mszy rezurekcyjnej. Lubię tę liturgię. Mimo tego, że jest bardzo wcześnie i jestem bardzo śpiący, w kościele są tłumy a ja muszę cały czas stać… to lubię to.
Sam nie wiem czemu. Niektórzy przeciwnicy kościoła katolickiego zarzucają mu rozbudowane liturgie, zbędne elementy i tak dalej. A ja to lubię. To jedna z tych rzeczy, która mi się podoba. Tym bardziej, że jak patrzę na prawosławie i ich symbolikę, to wiem że to nie my przesadzamy. Z kolei ascetyczne liturgie protestantów też mi nie odpowiadają. Oczywiście to nie jedyny powód dla którego jestem katolikiem :)

Potem szybko do domku i oczekiwanie na rodzinkę. Mama wstała i poszła na 9:00 na mszę. Brat odsypiał wyjście „na miasto” minionej nocy i nie poszedł. A potem spacerek do cioci, gdzie w tym roku obchody rodzinnych świąt. Tradycyjnie nie zabrakło alkoholu, stoły się uginały (jak zwykle kochana ciocia zrobiła dla mnie schab ze śliwką!) i w ogóle było prawie jak zwykle.
Nowym tematem, który doszedł podczas dyskusji przy stole była ciąża dziewczyny kuzyna :) Mówiąc krótko – syn cioci zapłodnił jakąś biedną dziouchę i będą mieli bachorka. I teraz rozważania, czy powinni się hajtnąć czy nie, gdzie zamieszkać, jakie wesele i w ogóle i w szczególe… Eh, rodzina…

Ja skorzystałem z chwili i zadzwoniłem do męża. Oczywiście ukrywać musiałem się w toalecie, żeby nie było. Misiek był u jakiejś babci czy coś, ale udało nam się kilkanaście minut pogadać. Dobrze, że mam zasiloną kartę SIM+, to stać mnie na to. Nie, no miło było bardzo. On jest oczywiście słodki i strasznie mnie komplementuje. A ja oczywiście nie mogę w większość tych komplementów uwierzyć, bom zakompleksiony. Ale tak czy owak – cieszę się, że wydałem te kilka złotych na rozmowę.
W końcu do kibla dobijać zaczęła się mama, więc musiałem wyjść, ale ona słyszała jak rozmawiam przez telefon. Wyjaśniłem, że dzwoniłem do Iwony…

No a jeśli o Iwonę idzie, to skontaktowałem się z nią jak tylko dotarłem do domu, czyli po 16:00. A raczej koło 17:00. Umówiliśmy się dokładnie co do wyjazdu dzisiejszego no i o 19:45 była u mnie. Ruszyliśmy na wspólny wypad do pedałowni.
Co ciekawe – chcieliśmy kupić bilet w tę i z powrotem, ale okazuje się, że nie można. Bo wyjeżdżamy w godzinach 18:01-24:00, a powrót mamy w godzinach 00:01-06:00, więc nie można. Bez sensu w ogóle i strasznie głupie.

W Szczecinie musieliśmy poradzić sobie sami z dotarciem na Monte Cassino, bo nie było z nami nikogo ze znajomych. Więc za przewodnika robiliśmy my. A że ja już mniej więcej kojarzyłem jak dotrzeć, a Iwona zna nieco Szczecin, to nie było tak tragicznie i właściwie bez problemu dotarliśmy na miejsce. Po drodze minęliśmy dawne to2club i niestety zapomnięliśmy wziąć świeczki z domu, bo chcieliśmy zapalić takową w miejscu, gdzie niegdyś schodziło się do lokalu… Pomodliliśmy się więc tylko o rychłą reaktywację lokalu i mamy nadzieję, że będzie choć trochę jak dawniej…

Wejście do Arcadiu$$a – otwiera właściciel, czyli Garbyś.
– Słucham?
– My na imprezę.
– Ale to jest lokal nie ogólnodostępny.
– No… ale my z branży.
Wyobraźcie sobie, że ktoś po raz pierwszy nie wiedział, czy nas wpuścić. Skandal. Hańba.
Nie ma to jak to2, gdzie witano nas z otwartymi ramionami i w ogóle jakoś tak miło. A tutaj – musimy informować, że my pedały. Dla mnie to obelga. Tym bardziej, że rozmawiałem z nim przecież tydzień temu w sprawie urodzin. Debil.

Tak w ogóle, to w Arcu jest niemiła obsługa. Staramy się do nich zagadywać, śmiać się z nimi, bawić słownie. A oni nic. Nie reagują, udają że nie słyszą albo ignorują. Nie podoba mi się to. Owszem, mają grono znajomych, z którymi rozmawiają, bawią się itd, ale jednak jesteśmy klientami tej budy i należy nam się odrobina uwagi.

Po wejściu zauważyliśmy, że już jest sporo ludzi, ale… dużo mniej niż miało być. Najgorsze wrażenie zrobił parkiet, który był… nieaktywny! Przeraziliśmy się, ale udało się nam dowiedzieć, że dziś także będzie potupaja. Spotkaliśmy niejaką Ankę B Szczecin, która kiedyś startowała do Anki Góralki a potem do Iwony i w ogóle były z nią przeboje. Była sama, bo jej dziewczyna chora czy coś tam.
Około 22:15 zaczęła się impreza na parkiecie. Tradycyjnie – od razu ruszyliśmy. Szybko złapaliśmy kontakt z DJem (hetero, bo był ze swoją dziewczyną) i w miarę udawało nam się dobrze dogadywać. Problem był tylko z tym, że… przerywało. Coś mu płyty przeskakiwały – nie wiem czy z winy sprzętu czy płyt, ale coś mu przeskakiwało.

Na początku tańczyliśmy sami (jak zwykle), ale też wzbudzaliśmy zainteresowanie. Po pewnym czasie zauważyliśmy (czyt. Iwona zauważyła i mi powiedziała), że chyba pojawił się nasz znajomy z naszego miasta – Docent. Szybko okazało się, że to on. Najpierw nieco skrępowany, ale potem wyluzowany. Bo był z chłopakiem. No a my znów (po raz drugi go tam spotkaliśmy) wyglądaliśmy na hetero-parę.

Na parkiecie pojawiali się tacy 4 chłopcy, z czego miałem wrażenie, że 2 do mnie chce podtańcowywać, ale się boją, bo nie wiedzą czy jestem homo. Więc po jakimś czasie wybrałem jednego z nich i dość odważnie tańczyliśmy. Miłe to było i sympatyczne. Ale… brakowało mi męża. Cały czas zresztą o tym Iwonie mówiłem.
Po jakimś czasie Iwona złapała imprezowego doła, czyli przestało się jej podobać. Ktoś nam zajął stolik, przerywało muzykę, DJ puszczał ostre techno… więc Iwona się obraziła na Arca. Dobrze, że w końcu jej przeszło, bo myślałem, że całkiem znienawidzi Arcadiu$$a.

Pod koniec naszej wizyty pojawił się chłopak, który mógł zdetronizować nas, jeśli chodzi o panowanie na parkiecie. Ruszał się niesamowicie kobieco, zgrabnie, erotycznie i przegięcie. Ale też rytmicznie, ciekawie i pociągająco. Aż poczułem ukłucie zazdrości! Widziałem, że przygląda się mi tak samo jak ja jemu. Więc już wychodząc z lokalu podszedłem do niego i powiedziałem, że fajnie tańczy. Udawał zdziwionego, ale ja tylko przytaknąłem i wyszedłem z Arcadiussa. Uwielbiam tak robić.

Z Arca poszliśmy do McKwaka (Iwona głodna, ale ja też się skusiłem… może niezbyt rozsądnie). A potem poszliśmy na dworzec. Ładnie zdążyliśmy, bo dość wcześnie wyszliśmy. Poza tym byliśmy świadomi, że okienko na górze jest nieczynne i musimy iść dłuższą drogą przez stację PKP. I kogo tam spotkaliśmy? Oczywiście tego chłopaka, z którym wyzywająco tańczyłem (Iwona zresztą też) i jego kolegę. Zapytałem ich dokąd jadą – do Gryfic.
Okazało się, że jadą tym samym pociągiem co my. Trochę mnie to dziwiło, ale w domu uświadomiłem sobie, że ze Szczecina nie ma połączenia z Kołobrzegiem. A więc dwie biedne cioty jechały do Goleniowa a stąd po półgodzinnym oczekiwaniu – do Gryfic. Biedni.

Ja poszedłem spać o 6:20, a wstałem już o 9:20… Nie ma to jak święta. Dziś śniadanie wielkanocne u nas. Około 10 zaczęła schodzić się rodzina. Posiedzieli do 14:30. Czyli dość krótko jak na nasze święta.
W tym czasie do mnie przyszedł mój kuzyn Michał J i Iwona oczywiście. Michała zaprosiłem w związku z tym, że za 2 tygodnie wyjeżdża na pół roku na… Cypr, więc chciałem się pożegnać. A poza tym wiem, że nie będzie go na moich urodzinach, a ja planuję przekręt…
Oficjalnie Michał J będzie, a teraz będę chciał przekonać mamę, żeby pozwoliła mi zostać w Szczecinie dłużej i nocować u Michała, po to żeby wrócić do domu wczesnym popołudniem. Naprawdę zaś udam się do Przemka.

Dziś zająłem się na poważnie planowaniem urodzin. Wyszło mi, że będzie na nich max. 12 osób plus jedno rezerwowe miejsce. Wczoraj Kaśka K wysłała mi SMS, że ona i Anka R będą jednak 16 kwietnia! Super! Teraz muszę zadzwonić do pedałowni i zapowiedzieć ile nas będzie, żeby zarezerwować stoliki. Na każdego gościa muszę wydać określoną kwotę, plus tort… Będzie dobrze.

Wypowiedz się! Skomentuj!