Matematycznym oczywiście maratonie. Tak, jestem na tyle szalony, że biorę udział w dwudziestoczterogodzinnym rozwiązywaniu zadań z matmy. Co więcej – robię to dobrowolnie, czerpię z tego przyjemność i z chęcią bym to powtórzył.

To już zresztą trzecia taka impreza, w której biorę udział. Co roku jest tak samo fajnie, choć w tym roku po raz pierwszy moja drużyna (stała od dwoch lat: Anka R i Kaśka R) stwierdziła, że się starzejemy. Poniekąd mają rację. Bo było nam już trudniej niż w latach poprzednich. Dlaczego? Ano dlatego, że już od dwóch miesięcy nie mamy matematyki.
Tradycyjnie trudności sprawiły nam zadania typu: jeden pociąg jedzie z prędkością X, drugi z prędkością Y; jeśli jeden robotnik maluje ścianę w 5 godzin, a drugi w 3 to ile zajmie im to czasu razem; ile lat miała moja mama, kiedy miała tyle lat ile jej mama kiedy moja mama miała tyle lat ile ja mam teraz (wiem, że pokręciłem, ale to tak specjalnie) itp.
Po 24 godzinach zakończyliśmy Maraton na siódmej pozycji. Nieźle, zważywszy na to, że brało w nim udział ponad 180 osób. (ponad 60 drużyn)

To, co mnie najbardziej poruszyło w tym roku – bo w ubiegłych latach nie było aż tyle tego i nie było aż tak widoczne – to fakt, że niektórzy przyszli do szkoły, żeby się napić. Bo to po pierwsze przesada, a po drugie – chamstwo. Przesada, bo pić można wszędzie, więc czemu wybierać szkołę i to zgadzając się na 24godzinne w niej zamknięcie? A chamstwo, bo myśleli, że uda się im to ukryć i że będą normalnie rozwiązywać zadania. No bez przesady… Oczywiście tych, których złapali (nie wszystkich!) ukrano usunięciem a i w szkole będą teraz mieli przesrane. To był z ich strony szczyt głupoty.
Jeszcze inni przyszli tam towarszysko. Głośna muzyka, dużo chipsów i jeszcze więcej zabaw pseudo-erotycznych. Głupie rozmowy na poziomie podstawówki, jeszcze większa głupota ludzi, którzy nie znają słów i używają ich w innym niż prawdziwe znaczeniu (ot, żeby się popisać) no i demonstrowanie swojej „fajności” np. poprzez zgrywanie się na zbuntowanego nastolatka słuchającego hip-hopu.

Nie to, żebym miał coś przeciw hip-hopowi, czy przeciw podtekstom, czy tym bardziej głośnej muzyce. Ale ludzie… w szkole? I po to dali się zamknąć na 24 godziny? Przy okazji znów pojawił się w mojej głowie fakt pozowania. Nienawidzę, jak ktoś pozuje na kogoś kim nie jest. Bez względu na to, czy usiłuje z siebie zrobić biedną sierotkę, zatwardziałego macho, wyluzowanego skejta czy miss wszechświata. Nienawidzę tego. Dawno już nie miałem z tym styczności w tak wyraźnym przejawie i stąd znów moja refleksja. To było straszne. On, taki zbuntowany siedemnastolatek, słuchający głebokich tekstów o tym jak wszystko jest chujowe, do dupy i go wkurwia. On, niezrozumiany przez świat, wygladający jakby go w domu bito. A naprawdę? Nudzi mu się (to akurat było widać) i szuka sposobu, żeby zwrócić na siebie uwagę. I nie jest pochmurny, tylko radosny. Nie ma złego domu, tylko ma wszystko czego dusza zapragnie (vide: firmowe ubrania, drogi sprzęt muzyczny… zaraz ktoś powie, że może brak w jego domu uczucia?! tia… jasne…). I to mnie u ludzi wkurza.

Żeby nie było wątpliwości – nie obyło się bez elementów pedalskich :) Koło północy pomyślałem sobie, żeby może puścić do kogoś strzałkę? No i puściłem pierwszą do Jakuba Wawa. No i oczywiście poczta. Jak to mam w zwyczaju – zbluzgałem i serdecznie pozdrowiłem. Zniechęciłem się od razu do puszczania strzałek. Ale potem znów ochota odżyła – puściłem do Maćka Szczecin. Chciałem sprawdzić, czy śpi, bo miałem ochotę do niego zadzwonić. A ten – sam do mnie zadzwonił :)
Pogadaliśmy sobie chwilę (on w pracy pilnował w nocy robotników w sklepie). Miło było, tym bardziej, że to właśnie nasza rocznica poznania! Tia… już rok minął od czasu jak się na żywo poznaliśmy. Tak w ogóle to jest ciekawa historia :)
Skąd w moim życiu wziął się taki osobnik jak Maciej Szczecin? Oczywiście od Iwony. Choć i to nie do końca prawda. W styczniu 2003 (chyba w styczniu…) poznałem Anię Góralkę. Pojechałem raz z Iwoną do to2 i tam się poznałem z jej dziouchą. Miło było i w ogóle. Jakiś czas potem dostałem od Anki numer telefonu do niejakiego Maćka ze Szczecina. Ja już dostałem wtedy Swoją Pierwszą Komórkę, więc mogłem z nim korespondować. Oczywiście rekomendacja Ani była: on jest świetny, musicie się poznać, bylibyście fajną parą… No to oczywiście, na początku z średnim zaangażowaniem, ale zacząłem z nim SMSować. I tak się przez jakiś czas nam powodziło, aż udało się doprowadzić do wspólnego spotkania. Moje wyjazdy do to2 to było zupełne nowum w moim życiu, więc nie odbywały się tak często, jak ma to miejsce teraz. I razu pewnego udało się nam namówić też Maćka na synchronizację… Przyszedł tego samego dnia i czekał przed to2. My przyszliśmy ciut wcześniej, więc wyszliśmy po niego (co by się nie szukać w klubie). Tak się poznaliśmy. Nigdy nie zostaliśmy parą (sory, Aniu), ale i tak nie wyobrażam sobie swojego pedalskiego życia bez niego :)
I za to dziękuję w tym wyjątkowym dniu.

Wracając do maratonu… Dostałem SMSa od Jakuba. Wysłałem mu jakiegoś… a on znów odpisał. Pomyślałem, że zadzwonię. Byłem chwilowo psychicznie zmęczony i musiałem odsapnąć. Jakub właśnie wrócił z imprezy (było już po 3) i miał śmiesznie zjechany głos :) Pogadaliśmy kilka minut, rzuciliśmy sporo podtekstów seksualnych i… wyraziliśmy nadzieję na kolejne spotkanie. Także w ściśle określonym celu. Miło było choć przez chwilę się poprzeginać i powygłupiać.

Jeszcze później, bo około 4:00 zaliczyłem temat z historii :) Podszedłem do pana z historii, który wtedy pełnił dyżur na maratonie no i… odpowiadałem. Opowiedziałem o przygotowaniach do powstania styczniowego a pan zakończył nasze spotkanie słowami: dbrze, zaliczyłeś, bo nie dasz mi spokoju.

Od wczoraj od 17:00 do dziś do 8:30 spałem tylko z niewielką przerwą około 4:00 nad ranem. Tak, odespałem :) Teraz czeka mnie nauka historii (do wtorku muszę 7 tematów zaliczyć) i przygotowanie do Dnia Kobiet (muszę się jutro przebrać!). Więc trzymajcie kciuki i komentujcie na miłość boską! :)

Wypowiedz się! Skomentuj!