Creed – My Sacrifice, czyli Dzień Kobiet
Dziś przekonałem się, że zmywanie lakieru do paznokci to trudne zadanie. A już całkiem utrudnione, gdy lakier powchodzi pod paznokcie. Tak, tak – świętowałem Dzień Kobiet identycznie jak w roku ubiegłym, poprzez przebranie się i ucharakteryzowanie na kobietę.
Zaczęło się wczoraj wieczorem. Mimo tego, że gdy zadzwoniłem do Kaśki K i chciałem się umówić na godzinę, wydawała się ona conajmniej niechętna („Ja naprawdę NIE chcę żebyś do mnie przychodził! Masz nie przychodzić!”) postanowiłem pójść. W końcu nie zawsze NIE oznacza NIE, prawda?
Okazało się, że miałem trochę racji. Kaśka co prawda rzeczywiście początkowo nie była zbytnio zadowolona z mojego przyjścia (do dziś nie wiem kto był powodem jej złego humoru), ale po tym jak odstawiliśmy przed jej domem scenę („O nie! Donnia Katarina! Gdzie jest nasze bambino?!”, „Zabiłeś je, don Pedro! Ty murder! No no! Porke?!”) humor troszkę się jej poprawił. A jak zobaczyła mnie przebranego w kilka sukienek swojej mamy (lata 80. rulez) – całkiem przeszło.
A muszę przyznać, że wybór był trudny… Autentycznie męczyłem się – różowa, czy zielona. Zgadnijcie, jaki kolor wybrałem? :)
W domku uczyłem się historii – postanowiłem w poniedziałek zaliczyć ze 3 tematy. Więc nauczyłem się dwóch i miałem nadzieję, że w szkole po 3 lekcjach (tylko tyle mam w pon) uda mi się nauczyć kolejnego. Zasnąłem dość późno, po tym jak zamieściłem ogłoszenie w gejowie. Tak, tak – wiem, że trwa akcja „Tabula rasa”, ale… zastosowałem w ogłoszeniu inny e-mail, inne imię i w ogóle tajniacki jest ten anons. Więc nie jest chyba tak źle.
Z rana pierwsza myśl: żeby tylko mama nie zapomniała zostawić mi stanika! Nie zapomniała. Ale zapomniała zostawić mi pieniądze na rajstopy (a ja rano o tym nie pomyślałem). Na szczęście kupiła „Angorę” i mogłem zobaczyć tam… siebie ;) Nie, no oczywiście żartuję. Jest piękny tekst Ani o Warsztatach. Miło, naprawdę miło z jej strony, że tak ciepło o imprezie napisała. Ale fakt faktem, że ja też w gazecie jestem.
I oczywiście przez cały dzień odbierałem maile, SMSy i wiadomości na GG o treści: „jesteś w Angorce!”, „widziałem cie w gazecie” itp. Miłe to :)
Po drodze do szkoły kupiłem rajstopy. Oczywiście szła ze mną Kaśka K – moja główna charakteryzatorka. W szkole znalazła Ankę R i rozpoczeliśmy przygotowania do akcji „Dzień Kobiet”. Przebrałem się w rajstopy (tak, miałem nieogolone nogi), różową sukienkę bez rękawów i na to różowy, półprzezroczysty szlafroczek. Na głowie miałem stylizowane różowe włosy i kapelusz. Na twarzy – różowy makijaż, a palce w czerwono-różowym lakierze. Problem był z butami. Ciężko znaleźć szpilki rozmiar 46, więc miałem swoje sandały, ale ozdobione fioletowymi giwiazdami. Przyjąłem imię Lucecita (na cześć naszej kochanej Luśki ze Szczecina) i zacząłem szaleć po szkole.
Nie ukrywam, że tylko ja byłem przebrana i tylko ja się tak dobrze bawiłem. Rzucałem spojrzenia, rozdawałem całuski, uśmiechałem się, mrugałem porozumiewawczo i w ogóle byłem bardzo ponętny. Mam całą sesję zdjęciową z tego dnia i być może nawet coś pokażę tutaj :P Ale to za jakiś dzień-dwa. Pierwszy dowiedzą się ci, którzy zapisani są do subskrypcji (duzyformat-zapisz@hydepark.pl). Pan i pani v-ce dyrektor złożyli mi serdeczne życzenia, chłopcy na korytarzach pytali, czy mogą dotknąć cycka albo się ze mną umówić. Eh, kobietą być…
Niestety, po trzech lekcjach zorientowałem się, że historii nie mogę zaliczać, bo… historyk skończył lekcje po drugiej godzinie. Zły byłem na siebie strasznie. Bo to oznacza, że muszę jutro zaliczyć jakieś 5-7 tematów. A na każdy przeznaczyć muszę 1 przerwę. Nie wiem jak ja wyrobię…
Jeszcze mnie v-ce dyrektorka zestresowała, bo mnie uczyniła odpowiedzialnym z radiem w sprawie maratonu. A co ja mam do tego?! Co mnie to?! Eh…
Cały dzień poświęciłem na pisanie do gazety. Kilka tekstów już powstało (mam jakoś dużo do napisania). Ale musiałem się też nalatać. Kolejne spotkanie z Sebastianem Z z wolontariatu (on na mnie leci… ja to widzę…), potem w domu kultury, centrum informacji turystycznej… Latałem jak głupi. Czego się nie robi dla pieniędzy :)
A swoją drogą – wciąż nie mam oficjalnej umowy o pracę i nie wypłacił mi całości wypałyt za pierwszy miesiąc… Będę musiał z nim pogadać. Poważnie.
Dziś mam w głowie tylko historię. Przyda mi się takie powtórzenie. Tym bardziej, że w piątek jakaś praca klasowa.
Polonistka zapowiedziała, że odda matury próbne w tym tygodniu… Powiedziała, że jej się bardzo moja praca podobała, ale… nie wie czy nie wyszedłem poza temat :)
Eh, kobiety ;)
Przypominam tylko o mojej teorii wg której wszystkie jesteśmy kobietami. Tylko, że albo płci męskiej albo żeńskiej. Więc dziś święto nas wszystkich! A ciotek przede wszystkim ;)
:)
Nie ma za co Mariusz… Nie ma za co… teraz to ja muszę wyprać tę sukienkę, teraz to mój kapelusz śmierdzi twoimi przepoconymi włosami, i teraz to moja torba „Schutz unsere Umwelt”(jakkolwiek to sie pisze) jebie potem… Przez twoje głupie przebieranki… Ale nie spodziewałam się słowa DZIĘKUJĘ… Jak zwykle… Przykro mi ale depresja postępująca wsteczna wróciła przed paroma minutami…