Choroba się pogłębia. Czuję się strasznie. Chcę ciepłego rosłku i nic-nie-robienia przez 4 dni. Chcę leżeć, nudzić się słuchając RMFu i kompletnie nie martwić się o nic. Miałem nadzieję, że po warsztatach zwolnię nieco tempo. A tu – nic. Jak zapieprzałem, tak nadal zapieprzam. Zresztą to widać po długości codziennych blotek…

Po tym jak poszedłem spać o 3:00 a wstałem o 6:45 byłem „nieco” niewyspany… Nie, no fakt, że mogę tak długo funkcjonować, ale bez przesady. Nie w momencie, gdy jestem chory. Zabija mnie jakieś przeziębienie czy inna grypa. Naprawdę źle się czuję. A tu jeszcze rano się okazało, że śnieg pada! Szok. Znów poszedłem do szkoły na prochach przeciwgorączkowych. Staram się brać je jak najrzadziej. To takie moje przekonanie, które zapożyczyłem od Freuda. On chciał zawsze mieć PEŁNIĘ świadomości. I ja też. Nie pozwalam, żeby cokolwiek zmąciło mi ją, więc każdorazowe wzięcie takiego leku bardzo przeżywam i to musi być ostateczność.
A propos Freuda – ponoć umierał w wielkich cierpieniach i męczarniach, ale zabronił podawać sobie jakiekolwiek środki przeciwbólowe – chciał do końca być świadom.

Byłem w szkole, ale tylko na 2 lekcjach, czyli 3 godzinach, bo okienko w środku. Te dwie lekcje to podstawy przedsiębiorczości. Na pierwszej godzinie zrobiła sprawdzian (pisałem go może 15 minut), z którego – jak się okazało na drugiej godzinie – dostałem 4. I właśnie na tej drugiej godzinie wykazałem się przedsiębiorczością. Wszystkim, którym nie chciało się przepisywać megatycznej tabelki z tablicy, zaoferowałem pomoc. Gotowa tabelka wydrukowana za jedyne 50 gorszy. Już 10 osób się skusiło. Przynajmniej dług w sklepiku szkolnym oddam za to. Bo ja nie lubię nosić pieniędzy do szkoły. Bo wszystko bym wydał. A jak nie mam pieniędzy i biorę na kreskę, to mam jeszcze jakieś granice.

Nie byłem na ostatnim w-f’ie. Jak sobie pomyślałem, że mam czekać godzinę tylko po to, żeby móc się pokazać pani profesor… To zrezyngowałem. Zbyt źle się czułem. Od razu wychowawczynię spotkałem, to jej wyjaśniłem wszystko i załatwiłem.
Chwilę potem poszedłem zaliczać historię. Najpierw szło mi jako-tako, ale walnął takie pytanie, że mnie zamurowało. I się wkopałem, bo źle strzeliłem. Powiedział tylko: „doucz się”. Nie, nie dostałem 1, ale zaraz dostanę jak nie zaliczę tego jak najszybciej.

A na jutro – muszę umieć kolonie. Kiedyś to umiałem, ale… to było w 2giej klasie! Niby wystarczy przypomnieć, ale dziś jestem na to za słaby. Czuję, że jak się położę do łóżka (zdążę przed północą!) to zasnę natychmiast. A rano skoczy adrenalina, to i szybciej się nauczę. Taką przynajmniej mam nadzieję…
Jutro też zaliczam ten temat, którego dziś nie dałem rady.

W domu też co chwilę jakieś drobnostki, które składają się na to, że mam mnóstwo pracy. Kuzyn prosi o plan lekcji, brat o pomoc z biologi, potem żeby sprawdzić z polskiego, w końcu mama chce żebym szedł z psem a ja muszę napisać podziękowania dla sponsorów warsztatów… Nie mam chwili wytchnienia. Tym bardziej, że wieczorem miałem iść na recital fortepianowy (recenzja do gazety), więc od razu trzeba załatwić aparat – i okazał się problem, bo fotograf na angielskim… Się nalatałem, ale załatwiłem.
Byłem na tym recitalu. Było 16 osób. Ale to właśnie świadczy o tym, że jeśli coś jest choć trochę bardziej ambitne od Ich Troje to nie ma szans na sukces masowy.
Na koncercie spotkałem Radną K, którą odwiedzałem przed warsztatami. Powiedziała, że pan starosta będzie chciał mnie zaprosić na rozmowę w poniedziałek albo w piątek. No tak… teraz będzie dziękował, gratulował i mówił jak to wspaniale. A jak trzeba było pomóc, to nic nie dał. Chuj mu w plecy. Zrobię scenę.

Udało mi się dziś do Iwony zadzwonić. Pogadaliśmy ponad 27 minut. Gadalibyśmy dłużej, ale mama wkroczyła :) Dowiedziałem się co nieco. Np. że jej współlokatorka (jedna z dwóch) wie już o niej i o mnie. Dowiedziałem się o kryzysie w związku jej brata i w ogóle… Dzieje się w tej Warszawie. Nie to, żebym tutaj narzekał na brak wrażeń i rzeczy-do-zrobienia.

Teraz czeka mnie ciężki weekend. Jutro idę na maraton matematyczny, czyli 24 godziny z matematyką. Damy radę! I muszę wygrać :) Zobaczymy, co z tego wyjdzie. Chciałbym też gazetę złożyć, ale nawet nie mam żadnego swojego tekstu. Zobaczymy ile uda mi się zrobić w tak krótkim czasie. Do tego dochodzą te podziękowania dla sponsorów i dziennikarzy plus certyfikaty dla uczestników. O drugiej gazecie nawet nie wspomnę. A że historia mnie czeka, to chyba oczywiste?
A ja jestem chory i chcę się położyć i nic-nie-robić…

Wypowiedz się! Skomentuj!