Wyjazd do Krakowa był bardzo spontaniczny. Ale też i informacja o zamknięciu najstarszego aktualnie gejowskiego klubu w Polsce była dla wszystkich niespodzianką.

Wybraliśmy się jednak z Kacprem w piątek wieczorem. Ledwo co wpadliśmy do naszego apartamentu (gdzie niechcący wyrwałam pół kanapy), zaraz lecieliśmy na jakiś bifor. Do kogo? W sumie to do obcych ludzi – chłopców, którzy byli niedawno na moim stand-upie i nas zaprosili.

No a potem Cocon. Dobra, przyznaję, było dużo wódki. I chyba też innych alkoholi. Nie wiem tak do końca. Nawet po fotkach widać, że z czasem są coraz… słabsze.

Był Arek, był Dawidek, zabrakło mi tylko Grzesia i Michała do kompletu chłopców, którzy na zawsze mi się z Coconem kojarzyć będą.

Gdy wracaliśmy, Kacper został ofiarą przemocy homofobicznej. Na szczęście nic groźnego się nie stało, tym niemniej – chcę odnotować, że w Krakowie nadal nie można czuć się bezpiecznie. Dwóch nieprowokowanych bandytów napadło na niego.

Wracaliśmy do Warszawy w stanie agonalnym z przesiadką w Miechowie, na którą mieliśmy 7 minut. Daliśmy radę. No bo kto, jak nie my?

A Cocon? Ech, no będzie brakować. Od lat był to – razem z HaH Poznań – najlepszy imprezowo klub w Polsce. Ja wiem, że zaraz się odezwą osoby, które podkreślają, że miejsce nie dla wszystkich było bezpieczne. Przyjmuję te uwagi, choć sama nie widziałam, nie słyszałam i nie wiem nic o takich sytuacjach poza jedną, drastyczną sprzed kilku lat. Tym niemniej, ciekawa jestem, czy Papuga będzie w stanie zastąpić to miejsce.

Zobaczymy.

Póki co zaś: żegnaj, Coconie!

(A jeśli chcecie wiedzieć, dlaczego Cocon był taki ważny, polecam wywiad z właścicielem i założycielem, Januszem Marchwińskim tutaj.)

Wypowiedz się! Skomentuj!