Trzeba doceniać gejowskie kino, bo wciąż jest go za mało. Jednakże sam fakt bycia filmem „o gejach dla gejów” nie powoduje, że jest to produkcja dobra. Tak, jak w przypadku „Sorry Angel”.

Gdyby chcieć streścić fabułę filmu w jednym zdaniu, brzmiałoby ono tak: jest to skomplikowana historia miłosna pomiędzy żyjącym z wirusem HIV dojrzałym pisarzem a młodym, poszukującym siebie studentem. I w pewnym sensie ten opis jest wyczerpujący. Jednakże tak naprawdę film posiada tyle wątków, tyle warstw i tyle niezależnie niejako dziejących się fabuł, że nie da się tak naprawdę krótko opowiedzieć o wszystkich. I to chyba jest mój pierwszy zarzut.

W jednej z recenzji ktoś słusznie napisał, że ten film jest przypomnieniem, że nikt tak jak Francuzi nie pali papierosów i nie czyta książek. To akurat prawda. Film jest pełen scen, które przywołują wspomnienia arcydzieł kinematografii, w których francuscy aktorzy i aktorki romantycznie, zawadiacko, melancholijnie lub z rozmachem palą papierosy. I, zgoda, nikt nie potrafi robić tego tak, jak oni. Ale nie o tym chciałabym oglądać film. I to jest mój drugi zarzut.

Jest w tym obrazie pewne oderwanie od rzeczywistości, jakieś dziwne uniesienie i oddzielenie od tego, co dzieje się na co dzień w naszych życiach. Akcja filmu dzieje się na początku lat 90. XX wieku. To czas, który niektórzy z nas już pamiętają świadomie. Bohaterowie filmu jakby ignorują tę rzeczywistość. Ich życia toczą się obok tego, oni sami zanurzeni zaś są we wspomnieniach, starych melodiach, dawno wydanych książkach i innych obiektach z przeszłości. To uszłoby na sucho – z racji wieku – sąsiadowi głównego bohatera. Jednakże gdy w ten sposób żyją zarówno czterdziestoletni pisarz jak i dwudziestoletni student, coś zaczyna być tu męczące. To mój trzeci zarzut.

Mnogość fabuł, bogate życie bohaterów, palenie papierosów – to wszystko sprawia, że film jest jednak nieco przydługi. Trwa ponad 2 godziny a akcji nie ma w nim aż tak dużo. To jednak nie amerykański film z pościgami, gdzie nie można oderwać oczu od ekranu, żeby nie stracić wątku. Dlatego film jest ciężkostrawny.

OK, żeby nie było: doceniam to, że porusza temat HIV/AIDS bez ciśnienia. Że opowiada o osobie chorej nie determinując jej życia przez chorobę. Że jest radosny, ma naprawdę kilka fajnych momentów i śmiesznych scen. Jest też filmem dla fanów powolnego kina – takiego, które celebruje każdą scenę, każdy gest, każdy ruch kamerą. Takiego, które skupia się na detalach i nie pędzi za akcją. Obrazy pokazane w filmie są urokliwe i pociągające.

Tym niemniej, podsumowując: to nie jest film dla mnie. I dlatego, tradycyjnie na koniec, nie polecam.

Wypowiedz się! Skomentuj!