Miałam okazję na trzeźwo bawić się w Poznaniu w HaH. A takie trzeźwe wizyty pozwalają mi spojrzeć na imprezę okiem badaczki. Takiej badaczki, która pierwszy poważny tekst naukowy poświęciła właśnie imprezom w gejowskich klubach.

fot. facebook.com/HaHClub
fot. facebook.com/HaHClub

Banalnym jest stwierdzenie, że ludzie wszędzie bawią się inaczej. I o tyle mało wnoszącym, że nie wyjaśniającą istoty różnicy ale i jej przyczyn. A te mnie interesują o niebo bardziej. Zwłaszcza, jeśli idzie o imprezę w klubie LGBT, jej dynamikę i zmienność.

Nie mam wystarczająco dużo materiału badawczego, by móc z całą pewnością konstruować wnioski, dotyczące tego, jak wygląda scena i scenariusz imprezy w HaH Poznań. Ale mam pewne pierwsze, niewielkie „rzuty okiem”, by móc stwierdzić kilka rzeczy z całą pewnością. Zwłaszcza, jeśli porównam te imprezy z jedynymi, które mogą być zestawione z racji swojego – jako tako – zbliżonego charakteru, czyli imprezami w Glamie (zwanym Glamikiem).

fot. facebook.com/HaHClub
fot. facebook.com/HaHClub

Najważniejszą i pierwszą różnicą, jaka rzuca się w oczy jest większa „kolorowość” ludzi w HaH. „Kolorowość”, czyli stopień ich prze/ubrania, stylizacji i makijażu. Tutaj ludzie, na zwykłą, sobotnią imprezę, szykują się dłużej. Mają na sobie więcej przysłowiowych „piór”. Chętniej też grają przerysowane gesty – są jak barwne ptaki spuszczone ze smyczy (wiem, że ptaków się na smyczy nie trzyma!).

Cała sytuacja przypomniała mi, tak naprawdę, stare dobre czasy, gdy takie same sceny oglądać mogliśmy w Utopii przy Jasnej 1. Ludzie starali się wyglądać zjawiskowo, inaczej, barwniej. Oczywiście, że NIE wszyscy. Ale był grupa takich ludzi, którzy lubili świecić, błyszczeć. Ale i „przegiąć się” widowiskowo. To właśnie te osoby sprawiały, że impreza w Utopii była inna od tych, w klubach zdominowanych przez osoby heteroseksualne, gdzie takich scen nie dało rady zobaczyć. Na tym, między innymi oczywiście, polegała wyjątkowość tego miejsca.

Wszyscy się tą konwencją świetnie bawili. A dokładniej: wszyscy, którzy byli tam nie-pierwszy-raz. Bo, wiadomo, często ci dopiero przybywający z oburzeniem i obrzydzeniem patrzyli na te „stereotypowe cioty”. Nie mogli pogodzić się z tym, że „coś takiego” dzieje się w klubie i „podtrzymuje stereotypy”. Dobrze jednak, że z czasem wszyscy dojrzewają do tego, by zrozumieć znaczenie takiego performance’u.

A wracając do Poznania: tutaj obserwujemy takie zjawisko, podczas gdy w przysłowiowym Glamiku raczej nie. Co ciekawe – dawniej w Glamie zdarzały się takowe. Dziś należą do ekstremalnej rzadkości (Dżagi nie będę uwzględniać, bo jednak pracuje w klubie i występuje tam często także w ramach swoich „obowiązków służbowych”).

fot. facebook.com/HaHClub
fot. facebook.com/HaHClub

Pytania są więc dwa. Dlaczego w Poznaniu jest taki klimat a w Warszawie nie? Oraz dlaczego dawniej w Glamie takie sceny się zdarzały a dziś są rzadkością?

Odpowiedź, jaka mi się nasunęła, dotyczy w zasadzie obu pytań. Bo Glam jest ciemny.

Glam, jako miejsce klubowe, ma niewiele przestrzeni na tyle dużych i jasnych, by taki występ miał sens. Bo jednak performance „przegiętości” i kampowości ma sens tylko, jeśli jest publiczność. HaH w Poznaniu jest miejscem jasnym (mam na myśli oświetlenie – przede wszystkim przy Czyśccu). I do tego daje przestrzeń do występów. Idealnie nadają się do tego schody do Nieba. Ale nie tylko one. Nawet przestrzeń korytarzowa w drodze do Piekła sprawdza się w tej roli. Podobym korytarzem jest ten w Glamiku – łączący pierwszy bar z parkietem. Ale tam jest ciemno. A zdecydowanie ciemniej, niż bywało dawniej. Może nie pamiętacie już tego, ale na samym początku tego miejsca korytarz był okryty plexi, za którą świeciło się światło, które – zaplając się i gasnąc – tworzyło tunel wskazujący drogę na parkiet. Było więc jaśniej.

fot. facebook.com/HaHClub
fot. facebook.com/HaHClub

Zmiana, która zaszła na przestrzeni lat w Glamiku to zmiana oświeleniowa. Jest ciemniej, niż bywało. Poza tym na samym początku ludzie przychodzili jeszcze z pewnymi przyzwyczajeniami z Utopii czy innych miejsc. I chcieli te performance powtarzać i tutaj. Z czasem jednak idea ta umarła.

A w HaH trzyma się, bo ma miejsce, oświetlenie i publiczność.

Mnie osobiście nic nie sprawia większej radości, niż widok – trzeźwego czy pijanego – młodzieńca, który w klubie wymalowany fantazyjnie, w najbardziej imprezowym stroju możliwym, sięga po drinka gestem divy. I choć ci młodzi chłopcy czasem nie zdają sobie sprawy ze znaczenia tych gestów dla środowisk LGBT czy dla heternormatywnego matrixu, to ja wiem, że są one superważne.

I dlatego szkoda, że tak rzadko jestem w Poznaniu.

Wypowiedz się! Skomentuj!