Kluby i kultura imprezowa mają jedną cechę stałą: ulotność. Tak jak pojawiają się i znikają kluby, tak na chwilkę zjawiają się w nich ludzie. Warto jednak o niektórych z nich pamiętać na zawsze.

steveRubell

Nie wiecie, kim był Steve Rubell, prawda? I nie wiecie, dlaczego to on jest odpowiedzialny za wszystkie kluby, jakie zdarzyło Ci się odwiedzić w życiu? Dlaczego warto poznać historię tego człowieka?

Kojarzycie Rysię? Znacie Dżagę? Spotkaliście kiedyś utopijną Daniellę? A może wiecie, kim była Królowa? Wszystkie te osoby, włącznie ze mną!, nie miałyby prawa istnieć, gdyby nie pojawił się kiedyś Steve Rubell.

Jako osoba, która imprezowaniu poświęca całe swoje życie, zaświadczam – warto dowiedzieć się więcej.

Kim był Steve?

Steve był gejem. Albo coś w okolicach. To pierwsza rzecz, jaką warto o nim wiedzieć. Urodził się w żydowskiej rodzinie, żyjącej w nowojorskim Brooklynie. Jego ojcice pracował najpierw na poczcie a potem zajął się tenisem. Był w tym na tyle dobry, że wszedł do sporu zawodowego. Steve naśladował ojca – chciał iść w jego ślady i także próbował swoich sił w tenisie. Matka Rubella uczyła łaciny w publicznym liceum. W latach 40. XX wieku, gdy Steve przyszedł na świat, dzieciaki grały w baseball na ulicy a rodziny siadały codziennie do kolacji punktualnie o 18:00.

Steve w liceum był osobą znaną i lubianą. To wokół niego często toczyło się życie towarzyskie. Oczywiście, miejmy na uwadze, że życiem towarzyskim dla osób z jego otoczenia było spotykanie się w piątek w jadłodajni i spędzanie tam czasu do 1 w nocy… Takie czasy.

Po liceum poszedł na Uniwersytet w Syracuse. Tam znów stał się osobą, którą dobrze-było-znać na kampusie. Plotka mówi, że był przyjacielem z kanclerzem uczelni i stąd wszystko potrafił załatwić. Może poza tym, że nie udało mu się zostać dentystą – a to był jego wielki plan. Zmienił więc kierunek i zaczął studiować finanse i historię.

Okres uniwersytecki jest jednak ważny w jego życiu nie z tego powodu ale dlatego, że poznał wówczas Iana Schragera – swojego przyjaciela i przyszłego partnera biznesowego do końca życia. To nazwisko pojawi się w tym tekście jeszcze dobre kilka razy.

Ludzie chcą tańczyć

Nowy Jork przechodził w latach 70. XX wieku wielki kryzys finansowy. Miasto było strasznie biedne. Dodatkowo państwo odmówiło pomocy i wszystko zaczęło się sypać. Niektórzy porównują ówczesny wygląd NYC do tego, jak wyglądał Berlin po II wojnie. Więc możecie sobie wyobrazić. Było brudno, niebezpiecznie i szaro. Grafitti było wszędzie.

Nie istniało też życie imprezowe. Bieda oraz sytuacja polityczna sprawiły, że wszystko się jakby załamało. Jedyną oazą w owym czasie były niewielkie gejowskie kluby, działające pod ziemią. (Pamiętajmy, że jesteśmy już po zamieszkach w Stonewall Inn, więc ruch gejowski powoli zaczyna się rodzić.) Tylko tam można było „odpiąć wrotki” i bawić się na całego. Ale, wiadomo, nie dla każdego miejsce takie jest odpowiednie.

Rubell i Schreger dobrze trafili w czas. Mieli, jak to się dziś mówi, dobry timming. Po wojnie w Wietnamie Amerykanie chcieli się znów bawić. Odbicie było ważne i wyraźne. A brak miejsc do zabawy doskwierał wszystkim coraz bardziej. Właśnie w dyskotekach Rubell ze swoim partnerem odkryli potencjał – szansę na zarobek i zdobycie pieniędzy.

Pierwszy klub otworzyli w budynku, który przypominał trochę mały pałacyk. Enchanted Garden, bo tak się nazywał, szybko stał się jednym z najchętniej odwiedzanych przez mieszkańców Long Island miejscem. Zmieniające się co tydzień pokoje tematyczne stały się przyczyną upadku miejsca. Goście hałasowali na tyle mocno, że zaczęło to przeszkadzać sąsiadom. Skargi i ciągłe wzyzwanie policji sprawiły, że właściciele dyskoteku dogadać musieli się z miastem – zostali w tym miejscu do końca roku a potem dyskoteka zniknie. Tak też się stało.

Wzywa nas Nowy Jork

Cała sytuacja nie zraziła Rubella. Postanowił przekroczyć rzekę i zacząć szukać miejsca na nową dyskotekę w Nowym Jorku. Gdy odwiedził opuszczone studio telewizyjne przy West 54 Street, już wiedział, że to jest to. Chwilę przekonywał swojego partnera ale ostatecznie wynajęli miejsce.

Zaczęli przygotowywać nową dyskotekę. Steve Rubell chciał stworzyć najbardziej ekstrawagancki punkt w Nowym Jorku. Postanowił zbudować wielkie dekoracje, wykorzystać światła teatralne i ruchome elementy. Sam fakt, że w nowym miejscu światła miały zjeżdżać w dół lub chować się do góry były absolutnie nowatorskimi ideami. Konstrukcje wewnątrz zmieniły się nie do poznania. Sam Rubell robił to, co dziś nazywamy buzzem wokół otwarcia. Klub o nazwie „Studio 54” otworzył się 26 kwietnia 1977. Prasa nie dawała mu wielkich szans, spodziewając się, że będzie to miejsce, jakich wiele na mapie Nowego Jorku.

Och, jak byli w błędzie…

15058444_1_x

O 21:00 tej nocy tłum przed klubem był tak wielki, że interweniować musiała policja, która przy ulicy kierowała ruchem i starała się nie dopuścić do tego, by komuś w tym tumulcie stała się krzywda. (A tej nocy w klubie pojawiła się Cher, która postanowiła wystąpić dla gości Studio.)

Król disco

Liza Minelli, Andy Warhol, Bianca Jagger,  Calvin Klein, Truman Capote – to nazwiska tylko niektórych spośród dziesiątek celebrytek i celebrytów, którzy bawili się w Studio 54 regularnie. Gościem bywał tam także młody Michael Jackson.

Rubell miał prosty przepis na sukces. Po pierwsze: selekcja. Nie wpuszczał do klubu byle kogo. Choć… czasem wpuszczał. To on, jako selekcjoner, decydował o tym, kto się będzie bawić w klubie. I choć sama idea nie była nowa, to on doprowadził ją do skrajności. Bawił się tłumem przed klubem, uwodził go. Nie pozwalał ludziom się nudzić. Także swoimi decyzjami. Jeśli miał ochotę wpuścić danej nocy pięciu ślicznych chłopców, to szósty nie miał już szans na wejście. Jeśli chciał wpuścić danej nocy więcej ludzi wyglądających jak dziwadła – ci, normalnie ubrani, nie mieli szans na przekroczenie bramki. Selekcja była dla niego reżyserią. To on decydował, jacy aktorzy znajdą się dziś na scenie klubu – to on odpowiadał za to, żeby wszyscy w środku dobrze się bawili.

Jedna ze słynniejszych jego – szalonych, jak się wydawało – decyzji miała miejsce w noc halloweenową. Dwie kobiety, przebrane za Lady Godivę przybyły do klubu na koniach. Rubell postanowił wpuścić konie. Kobietom kazał czekać na zewnątrz.

Muzyka była drugą najważniejszą rzeczą w jego planie. W Studio 54 występowały największe gwiazdy tamtych czasów. Steve wiedział, że ludzie chcą się bawić przy najlepszych i ściągał ich tam za wszelką cenę. Czasem swoim urokiem i znajomościami, czasem płacąc im po prostu odpowiednio za dobrą noc. Nie tylko pieniędzmi, ma się rozumieć.

Media. Och, jak Rubell wiedział, co robić, by je ograć. W momencie, gdy po pierwszych kilku tygodniach sukcesu, frekwencja w Studio 54 nie była już tak wielka, postanowił przygotować przyjęcie urodzinowe dla Bianci Jagger. A że Bianca dotarła na imprezę na białym koniu – gazety nie przestawały o tym pisać. Klub stał się znany na całym świecie dzięki jednemu zdjęciu. Media pokochały to foto i dzięki niemu Rubell nie musiał się obawiać o frekwencję już nigdy potem.

(Tak, dziś dostał by karę za znęcanie się nad zwierzętami – to jasne!)

Bianca-Jagger-horse-1920-Studio-54-29Apr15-Getty_b

No i VIPy. Tylko w Studio 54 mogły poczuć się jak u siebie. Z jednej strony – wszystkie znane osobistości korzystać mogły z VIP roomu, jaki dla nich przygotowano ale z drugiej strony – bawić się mogły na parkiecie. Nikt nie podchodził, nie zaczepiał ich, nie prosił o autograf. W klubie Steve’a byli po prostu ludźmi, którzy przyszli się bawić.

Wiadomo, że nic tak nie zjedna tłumów, jak bawiące się obok osobistości. Rubell potrafił stworzyć taką atmosferę, w której nikt nie czuł się nieswojo i wszyscy bawili się razem. VIP obok hydraulika, biały obok czarnego, bogaty obok biednego. Choć dla niektórych brzmi to znajomo, to właśnie Studio 54 wyprodukowało tę ideę.

Andy Warhol, Calvin Klein młoda Brooke Shields i Steve Rubell
Andy Warhol, Calvin Klein młoda Brooke Shields i Steve Rubell

Atmosfera w miejscu pozwalała robić, co się tylko chciało. Alkohol, narkotyki, seks. Wszystko w Studio 54 było na wyciągnięcie ręki. Klub stał się symbolem dekadencji lat 70. XX wieku. Był też miejscem, gdzie nikt nikogo nie oceniał a zachowania, które normalnie wywoływałyby oburzenie czy zgorszenie – w Studio 54 były akceptowalne. Może nawet oczekiwane.

Spadać z wysokiego konia

Jak każda historia nagłego sukcesu, także i ta ma moment, w którym zuchwałość bierze górę nad rozsądkiem. Właściciel klubu czasem w gazetach przechwalał się, ile to nie zarabia w Studio 54. No i stało się to, co stałoby się z każdą osobą, tak mówiącą – ściągnął na siebie uwagę urzędu skarbowego. Rozpoczęła się kontrola.

W grudniu 1979 rząd fedealny swoimi przedstawicielami postanowił zniszczyć imprezę. Urzędnicy weszli do Studio 54 w trakcie trwającej tam zabawy. 50 (!) urzędników przeszukało klub i znalazło m.in. drugą księgowość, która dowodziła wielkich oszustw, jakich dopuszczali się właściciele klubu. Ponad 80% przychodów klubu było nieopodatkowane (ponad 5 mln dolarów strat dla USA). Kasa poukrywana była – dosłownie – wszędzie. W worku na śmieci w bagażniku samochodu, w tajnych skrytkach za półkami z książkami, w otworach w suficie, czy też aż 900 tys. dolarów w małym sejfie w klubie.

W styczniu 1980 roku sędzia postanowił zrobić z ich przekrętów przykład dla innych i skazał właścicieli klubu na aż 3,5 roku pozbawienia wolności.

Rubell i Schreger
Rubell i Schreger

Oczywiście, Steve nie byłby sobą, gdyby odszedł po cichu. W noc przed datą stawienia się w zakładzie karnym, urządził wielką imprezę w Studio 54. Diana Ross, Liza Minelli i inne gwiazdy pojawiły się tej nocy, by pożegnać przyjaciela, który na jakiś czas miał zniknąć z ich życia. Sam Rubell wiele razy odgrywał tej nocy wielki przebój „My Way”, podkreślając, że przynajmniej wie, że robił wszystko po swojemu.

W więzieniu spędzili ostatecznie 13 miesięcy. Wyrok zmniejszono, bo po kilkunastu tygodniach w celi Rubell i Schreger postanowili współpracować z policją. Wyjaśnili, na czym polegała tajemnica podwójnej księgowości klubów w Nowym Jorku. Nigdy nie podali nazwisk ale dzięki ich zeznaniom udało się złapać jeszcze kilku właścicieli dyskotek.

AIDS. Znów AIDS

Po wyjściu z więzienia, Rubell chciał znów trafić na szczyt. Nie było to łatwe. Okazało się, że wiele osób odwróciło się od niego. Po pierwsze dlatego, że był jednak byłym skazańcem a po drugie – dlatego, że urząd skarbowy opublikował prowadzoną przez niego listę korzyści, jakie ofiarowywał VIPom. Wiadomo już było kto kiedy jakie narkotyki dostał od niego w prezencie – a to jednak niezbyt miła rzecz.

Czasy się zmieniły. Era disco właściwie się skończyła. Rubell i Schreger musieli szukać nowych pomysłów. Po dwóch latach błagania banków, by udzieliły im kredytu (niektóre odmawiały nawet możliwości otworzenia konta osobistego!), udało się. Dostali 3 mln dolarów, za które mogli kupić hotel. W ten sposób stworzyli hotel Morgen’s. Co ciekawe – znów udało im się z opuszczonego właściwie miejsca zrobić coś nowego, świeżego. Niektórzy twierdzą, że sposób, w jaki przygotowano Morgen’s miał także znaczący wpływ na to, jak funkcjonują hotele do dzisiaj.

Rubell i Bianca Jagger
Rubell i Bianca Jagger

Ale! Rubell nie mógł żyć bez klubów. Dlatego – dzięki wsparciu prywatnych inwestorów – w maju 1985 otworzyli Palladium. To już jednak nie było to samo. Rubell, gdy opisywał to miejsce, mówił, że jest to „po prostu 13 kas fiskalnych”. Nie miał serca do Palladium, bo i era imprezowego szaleństwa przeminęła bezpowrotnie. Kasa jednak płynęła dalej. Dlatego po kilku latach udało się mu otworzyć kolejne hotele.

Lata świetności Studio 54 przypadły na piękne czasy „przed AIDS”. Nikt nie obawiał się chorób wenerycznych – wszak wszystkie były uleczalne lub niegroźne. To też przesądziło o tym, jak bawiono się w tym miejscu.

Lata 80. XX wieku jednakże to już czas epidemii. W 1989 roku u Rubella zdiagnozowano żółtaczkę. Jej wyleczenie miało zająć 4-8 tygodni. Te jednak mijały a choroba nie odchodziła. W lipcu tego roku był już za słaby, by się poruszać, więc rodzina zabrała go do szpitala. 25 lipca Rubell zmarł, otoczony rodziną i przyjaciółmi. Oficjalna przyczyna? Powikłania po żółtaczce i szok septyczny.

Na jego pogrzebie pojawiły się tłumy sław, by po raz ostatni spotkać się z nim i pożegnać króla dyskotek ery disco.

Steve Rubell spoczywa na cmentarzu Beth Moses Cemetery w West Babylon w stanie Nowy Jork.

* * *

Ciekawostką niech będzie fakt, że w Polsce nie ma w zasadzie żadnych tekstów na temat Steve’a. Jego temat pojawił się w niektórych mediach w 2013 roku, kiedy na sprzedaż wystawiono zdjęcia Andy’ego Worhola z życia nocnego Studio 54. Cena wywoławcza? Od 1,5 do 70 tys. dolarów za jedno. Wówczas napomknięto gdzieś o Rubellu. I tyle.

Nie chcę, żeby zapominano o osobach takich, jak on. Bo to jemu zawdzięczamy to, jak wyglądały imprezy w latach 90. XX i pierwszej dekadzie XXI wieku. Wszystko było próbą naśladowania szału, jaki kilka dekad wcześniej – gdy u nas po prostu nie można było tak żyć i imprezować – miał miejsce w Studio 54.

Oczywiście, historię Studio 54 możecie zobaczyć w bardzo dobrym filmie „Klub 54”.

New York Steve Rubell At Studio 54 Photo: Michael Abramson / Li

Wypowiedz się! Skomentuj!