Muszę wszystkich entuzjastów zwycięstwa Roberta Biedronia zasmucić. Wybór geja na stanowisko prezydenta Słupska nie jest symbolem jakiejś wielkiej przemiany, o której trąbi część publicystek_ów. To osobisty sukces Roberta i wypadkowa kilku sprzyjających okoliczności.

Ja z Robertem podczas Parady Równości 2013
Ja z Robertem podczas Parady Równości 2013

Sytuacja jest, w pewnym sensie, podobna do tej z ostatnich wyborów parlamentarnych, gdy Robert Biedroń i Anna Grodzka dostali się do Sejmu. I już wszyscy ogłosili, że oto Polska przeszła wielką przemianę obyczajową, że wyoutowane osoby LGBT wchodzą już do Sejmu i nikomu ich orientacja czy identyfikacja płciowa nie przeszkadzają. Już wówczas mówiłam, że Robert i Ania mieli jednak dużo szczęścia. Powiedzmy sobie bowiem szczerze, że cały Twój Ruch (wtedy chyba jeszcze Ruch Palikota, prawda?) miał duże szczęście. Całe ugrupowanie „jechało” na sprzeciwie wobec systemu i stagnacji na „stołkach”, na nazwisku lidera-performera, na „powiewie świeżości”, na idei włączania działaczek_y społecznych do głównego nurtu polityki, na pewnym zmęczeniu już konfliktem PO vs. PiS. Jak słabe były to podstawy do poparcia, widać dziś wyraźnie. Twój Ruch w zasadzie nie ma w chwili obecnej szans na wejście do Sejmu w przyszłej kadencji. Zdaje sobie z tego sprawę zarówno Ania, która ostentacyjnie przeszła do Zielonych (nota bebe, oni też szans na wejście do Sejmu nie mają przecież…) ale i Robert, który postanowił spróbować sił w polityce samorządowej.

Rację mają ci, którzy mówią, że kampania Roberta – opierająca się na kontakcie bezpośrednim, rozmowach, spacerach, spotkaniach, debatach – była dobrym posunięciem. Gdyby taką samą kampanię zastosował obecny, odbierany jako „oderwany od ludzi” prezydent Słupska, byłaby ona sztuczna (to tak jak HGW w Warszawie – wszyscy wiedzą, że po wyborach nie będzie się nadal spotykać z ludźmi, tylko zamknie się w Ratuszu, jak zwykle). A Robert nie ma w Słupsku złej reputacji, nie musiał się obawiać, że jego zachowanie będzie odebrane jako nieautentyczne. Dodatkowo – i to chcę mocno podkreślić – Robert dużo zyskuje w rozmowie bezpośredniej. Jest ciepły, uważny, zabawny, wyrozumiały. Sprawia wrażenie osoby naprawdę zainteresowanej rozmową, nie udaje, że zna się na wszystkim ale i potrafi dowodzić swego. Jego medialny obraz jest może inny, ale te spotkania z mieszkankami_ńcami zdecydowanie musiały mu pomóc.

No właśnie, media. Robert jest politykiem-celebrytą. Przecież wszyscy wiemy, że spośród 460 dostępnych członkiń_ów Parlamentu, do mediów zapraszana jest tylko pewna grupa. Ta grupa, która albo jest formalnie ważna, albo ciekawa, albo kontrowersyjna. Robert spełniał wszystkie trzy przesłanki, więc nic dziwnego, że jest na szczycie najlepiej rozpoznawalnych posłów w tej kadencji. To, bez wątpienia, ułatwiło mu kandydowanie w Słupsku. Nie od dziś jest jasne, że rozpoznawalność sprawia, że łatwiej się przebić. Zwłaszcza osobie, która – jak Robert – zainwestowała w swoją kampanię bardzo mało żywej gotówki, za to wiele czasu i pracy.

Te media sprawiają także, że choć Robert jest gejem, to jego „gejowskość” nie przeszkadza w byciu kandydatem. Bo to jest taka „gejowskość oswojona”. Robert nie pokazuje się zazwyczaj ze swoim partnerem. A jednocześnie na Paradzie Równości rok rocznie jest w garniturze, obok innych, starających się zachować wizerunek „męża stanu” w kolorowym tłumie. Jest oswojony też pod tym względem, że nie jest osobą mówiącą w kółko tylko o środowisku LGBT. To ważne dla statystycznego wyborcy – by nie widział w kandydacie zacietrzewienia, nachalnego uporu czy też monotematyczności. Robert wydaje się być jednak bardziej zróżnicowany. A, dodatkowo, nawet ci najbardziej skrajni przeciwnicy muszą przyznać, że nie jest Robert tym gejem-widmem, który uprawia seks na ulicy a do krzaków zaciąga młodych chłopców, by ich uwieść i „promować” wśród nich homoseksualizm. W tym właśnie sensie jest gejem oswojonym. Na geja „dzikiego”, „nieoswojonego” czy też takiego, o którym nie wiadomo, jaki jest, głosowanoby zdecydowanie mniej chętnie.

No i na koniec nie bez znaczenia jest kwestia elektoratu negatywnego. Sam Robert sprytnie ograniczył swój, poprzez symboliczne niewłączenie do kampanii Janusza Palikota. Jak bowiem wiadomo, wzbudza on bardzo skrajne emocje, więc mógłby zaszkodzić pokojowej, pro-obywatelskiej, spokojnej i „ludzkiej” kampanii Roberta Biedronia. Z drugiej strony – negatywny elektorat obecnie sprawującego władzę był chyba dość mocno zdecydowany, by wyrazić swój sprzeciw wobec poczynań obecnej władzy. I to się udało.

Fakt, że Robert jest wyoutowanym gejem miał więc w tych wyborach niewielkie znaczenie. Nie ma sensu doszukiwać się w tym jakiejś jaskółki zmiany. Polska pozostaje homofobicznym zaściankiem. Inna rzecz, że dalsza działalność Roberta Biedronia może pozytywnie wpłynąć na otwarcie się ludzi – choćby i tylko w samym Słupsku. Nie od dziś bowiem wiadomo, że osobiste poznanie wyoutowanego geja najbardziej, najszybciej i najskuteczniej obala stereotypy, jakie żyją w głowach ludzi. Jest więc szansa, że dobre rządzenie Biedronia może stać się zalążkiem myślenia o prezydentach-gejach, jako o dbających o swoje miasta i miasteczka. To jednak zdecydowanie pieśń przyszłości.

Robertowi, oczywiście, serdecznie i szczerze gratuluję! Słupsk chętnie odwiedzę, bo to jednak w zasadzie okolice mojego rodzinnego Goleniowa (bliższe w każdym razie niż Warszawa…). I trzymam kciuki, żeby udało mu się zrealizować ambitny plan, z jakim miałam okazję zresztą się dość szczegółowo zapoznać.

Wypowiedz się! Skomentuj!