Grindra mam od jakiegoś czasu. Używam go bardzo okazjonalnie. Ale ostatnio wpadłam na pomysł z pewnym eksperymentem. Założyłam fałszywe konto i w ciągu niecałych 3 dób dostałam ponad 150 propozycji stosunku seksualnego.

Grindr
Grindr

Zacznijmy jednak od początku. Wszak są na świecie ludzie, którzy nie wiedzą, czym jest Grindr. Ba! Są na świecie geje, którzy nie wiedzą, czym jest Grindr. Anglojęzyczna Wikipedia podaje, że Grindr to „geolokalizacyjna plikacja społecznościowa, skierowana do gejów, mężczyzn biseksualnych i bi-curious (takie piękne sformułowanie nie ma ładnego odpowiednika w języku polskim…). Działa na systemach operacyjnych iOS, Android i BlackBerry OS i dostępna jest w wersji bezpłatnej i subskrypcyjnej (Grindr Xtra). Aplikacja wykorzystuje geolokalizację, pozwalając określić położenie innych mężczyzn z pewnym przybliżeniem. W swoim interfejsie pokazuje profilowe zdjęcia mężczyzn od znajdującego się najbliżej do dalszych. Kliknięcie w zdjęcie powoduje otwarcie prostego profilu, zawierającego podstawowe informacje o osobie ale także dając możliwość otwarcia konwersacji czatowej, wysłania zdjęcia i podzielenia się lokalizacją. Grindr był pierwszą gejowską aplikacją geolokalizacyjną w iTunes App Store i od tej pory jest największą i najpopularniejszą aplikacją tego typu, dostępną w społecznościach w 192 krajach”.
Ładny opis, prawda?

Czym w rzeczywistości jest Grindr? To aplikacja na komórki, która pozwala na lokalizowanie w pobliżu innych osób (mężczyzn, głównie gejów), które też posiadają tę aplikację. W głównym oknie programu widać w kolejności od naszego zdjęcia osoby znajdujące się najbliżej do tych, znajdujących się dalej. Aplikacja określa też w pewnym przybliżeniu (zazwyczaj z dokładnością do ok. 65 m), gdzie znajduje się dana osoba. Osoby wyświetlane są w formie małych, kwadratowych ikonek stworzonych z wgranego zdjęcia i krótkiej nazwy ekranowej (nieobowiązkowa). Kliknięcie w zdjęcie powoduje wyświetlenie fotki wraz z ewentualnym opisem (nieobowiązkowym) i opcjami napisania wiadomości, dodania profilu do ulubionych, zgłoszenia naruszenia regulaminu i zablokowania użytkownika. W opisie użytkownika znaleźć się mogą: nazwa ekranowa, tzw. nagłówek (80 znaków), wiek, „o mnie” (ok. 500 znaków), wybrane „plemiona” do których należy użytkownik (np. bear, daddy, geek, lether, trans czy twink), wzrost, waga, typ budowy ciała, pochodzenie etniczne, „czego poszukuję” (chat, dates, friends, networking, relationship, right now), status związku oraz linki do profili na facebooku, instagramie i twitterze. Zdecydowana większość użytkowników NIE wypełnia większości pól.

Nie muszę chyba dodawać, do czego większość osób wykorzystuje tę aplikację? Oczywiście, do umawiania się na okazjonalny seks.

Założyłam Grindra jakiś czas temu. Trochę z ciekawości jak w ogóle działa apka, o której tyle się mówi w zachodnich mediach LGBT a trochę też po to, żeby sprawdzić, jak wiele osób w Polsce z niej korzysta. Tym bardziej, że istnieje w zasadzie polski odpowiednik. Serwis kumpello.pl ma swoją aplikację na komórki, która działa w podobny, ale chyba nieco bardziej rozbudowany sposób. Jest też, jak się okazuje, mniej jednak popularna. Przynajmniej w Warszawie (kumpello.pl pochodzi z Krakowa, więc może tam popularność tegoż jest większa…?).

Dla ścisłości: gdy założyłam Grindra, od razu ustawiłam sobie swoje zdjęcie w peruce jako profilowe, żeby każdy wiedział, z kim rozmawia. To oznacza, oczywiście, że prawie nikt do mnie nie pisze :) Skoro bowiem aplikacja służy głównie do umawiania się na seks, to jednak ja nie jestem odpowiednią osobą do pisania. Raz, że jestem stara i gruba. Dwa, że jestem transem. Trzy, że chyba dość powszechnie wiadomo, że ja seksu od 8 lat nie uprawiam. Tak więc rzadkie wiadomości, jakie mi się zdarzały, ograniczały się do zdań pozdrawiających i dziękujących za Paradę Równości czy też „za wszystko, co robisz”. To miłe, ma się rozumieć, ale żadna z takich wiadomości nigdy nie przerodziła się w dłuższą rozmowę. Ostatnio jedynie od jakiś zagranicznych gości przebywających w Warszawie dostałam dwie propozycje współżycia. Nie odpowiedziałam na nie, ma się rozumieć.

Ale! To natchnęło mnie do pewnego eksperymentu. Co by było, gdybym nie była tym, kim jestem? – to pytanie sprowokowało mnie do założenia fałszywego profilu. Chciałam sprawdzić, jak to jest, gdy się jest „po prostu gejem” i ma się Grindra zainstalowanego.
Czas na małe przeprosiny. Bo zdjęcie profilowe, tzw. „korpusik”, ukradłem z serwisu fellow.pl. Chcę teraz przeprosić nieznajomego, losowo wybranego pana, który stał się „ofiarą” mojej kradzieży. Korpusik ten wstawiłam jako mój awatar na Grindr i udawałam, że jestem nim. Wiem, że to nieładne, ale mam wrażenie, że nic złego z tego nie wyniknie ;)

Profil wyglądał dość „zwyczajnie”. To, że zamiast twarzy miałam „korpusik”, jest też dość przeciętną strategią. Pamiętajmy, że nie wszyscy faceci na Grindr chcą od razu ujawniać swoją tożsamość. Fakt, że wykorzystany korpusik był stosunkowo ładny – nie to, że powalająco piękny, ale jednak stosunkowo dość atrakcyjny. Ustawiłam, że mam ponad 25 lat i jakąś niesugerującą niczego nazwę ekranową. Nie podawałam dużo informacji – ot, kilka, żeby uprawdopodobnić profil. I tyle.

I tak przygotowana, zaczęłam swój eksperyment. Chciałam po prostu pasywnie czekać, nie pisać do nikogo, nie działać. Zobaczyć, jak to wszystko się odbywa w kontekście „po prostu bycia gejem na Grindr”.

Zaczęło się. W ciągu dosłownie kilku minut przyszło pierwszych kilka wiadomości. A potem było tylko lepiej. W sumie, w ciągu niecałych trzech dób, gdy istniało moje fejkowe konto, otrzymałam wiadomości od 152 osób. Zdecydowana większość z nich wprost albo „na około” oferowała seks. Poniżej znajdziecie kilka ciekawych lub/i reprezentatywnych przykładów. (Za każdym razem zakryłam nazwę użytkownika oraz wypikslowałam przesłane zdjęcia.)

20140816_113854000_iOS

Tu przykład konkretnego przekazu. Warto zwrócić uwagę na to, że osoba pisząca nie poddaje się wcale. Po pierwszej wiadomości, na którą nie odpisałam, nie zraża się i pisze ponownie. Tym razem jednak z jasną ofertą. Podkreślam przy okazji, że mężczyzna ów nie widział tego, co chciałby wziąć „do japy”. Mimo wszystko, chciał.

20140816_113910000_iOS

Tu znów przykład osoby, która się nie poddaje za łatwo. Pierwsza wiadomość z 1:09 została bez odpowiedzi, zatem o 2:37 została rozwinięta, powiększona. Dodatkowo – co zdarza się bardzo często – od razu pojawia się zdjęcie. Niektórzy bowiem chcą przyśpieszyć czas od wymiany pierwszej informacji do właściwego spotkania i od razu przesyła fotkę. To dość częsta praktyka.

Kandydat z cyklu „nie poddaję się”. Zwróćcie uwagę, że napisał do mnie po raz pierwszy chwilę po 8 rano. Dość wcześnie ;) Brak odpowiedzi przez cały dzień nie działał zniechęcająco. Au contrair, wieczorem ponowił swoje próby. Dodam, że potem już nie pisał jednak.

Tu chyba rekord wytrwałości. Kandydat próbował wszelkimi sposobami zachęcić mnie do rozmowy. A raczej do spotkania ;) Zaczął w środę, jednakże brak reakcji nie sprawił, że przestał. W czwartek napisał znów – tym razem podsyłając dwa zdjęcia (twarz i całe ciało w ubraniu). Na sam koniec, w piątek, stwierdził, że napisze znów – wprost oferując tym razem współżycie.

Jedna z ciekawszych wiadomości. Jak się domyślam, rozsyłana masowo ;) Pan poszukuje poppersa (niezorientowanych odsyłam do Google’a, żeby sprawdzić, co to) i pisze do mnie z pytaniem, czy przypadkiem ja nie mam „załatwić” takowego. Nie wydaje mi się, żeby w dzisiejszych czasach kupienie poppersa wymagało jakiegoś specjalnego zachodu… W sklepach on-line jak i w tradycyjnych seks-shopach raczej nie ma z tym problemu i wybór jest duży. Chyba że miała to być wiadomość-zaczepka, której dalszy przebieg wyglądałby inaczej i zszedłby na inne tory… Ale tego się nie dowiemy ;)

Pan mniej zdeterminowany. Pyta kogo szukam. To zresztą jeden z popularniejszych zwrotów – „kogo szukasz?” Śmiało mogę powiedzieć, że obok „cześć” i „sex” to najpopularniejszy tekst jaki otrzymywał mój awatar. Tutaj po prostu przykład. Plus, oczywiście, fotka wysłana od razu.

20140816_114003000_iOS

Tu bezpośredniość przerodziła się w gościnność. Pan nie tylko chciałby się ze mną spotkać, ale od razu zaprasza mnie do siebie. To w sumie bardzo miłe, prawda? Na przyszłość: pamiętajcie, że to jednak niebezpieczne. Wszak pan widział mnie tylko z fotki przedstawiającej „mój” „korpusik” w plikacji na smartphonie…

20140816_114012000_iOS

Zwróćcie uwagę, że te wiadomości wysłane były o 2:40… „Masz ochotę się spotkać” brzmi bardzo niewinnie, prawda? No, ale powiedzmy sobie szczerze: kto chce się „spotkać” o 2:40 w nocy dla samego spotkania? Przecież na kawę nie pójdziemy. Do siebie, mam nadzieję, pan nie chciał mnie zaprosić. Wszak – na co będę zwracać cały czas uwagę – to jednak niebezpieczne. Cel spotkania wydaje się więc jasny. Czy nie? ;)

20140816_114032000_iOS

Autor tych wiadomości łączy w sobie dwie cenne cechy: nie poddaje się (bo pisze dzień po dniu, mniej więcej o tej samej porze…) a poza tym: jest konkretny. Co ciekawe: alternatywa, którą daje drugiego dnia! „Sex czy randka?” Nie ma innych opcji. Ewidentnie, co widać po pierwszej wiadomości, zależy mu na tym pierwszym.

20140816_114047000_iOS

Kolejny z przykładów wiadomości zaskakujących. „Szukasz na trójkąt?” – nie wiem skąd taki pomysł. Zwracam uwagę, że na moim profilu nie było żadnej najmniejszej nawet wzmianki o preferencjach seksualnych, a już na pewno żadnych, wskazujących na preferowanie układów trójkątnych. Nie wiem skąd więc pan wziął taki pomysł. Ale za odwagę w zadawaniu trudnych pytań, należą się słowa uznania.

20140816_114056000_iOS

Nie mogło zabraknąć wiadomości z konretnymi informacjami. Choć, muszę przyznać, na czatach, z których miałem okazję korzystać kilka lat temu, tego typu liczbowe informacje zdarzały się zdecydowanie dużo częściej. Teraz należą do rzadkości. Nie muszę tłumaczyć, że pan podał w wiadomości swój wiek, wzrost i rozmiar swojego przyrodzenia. Inna sprawa, że po zdjęciu, które wysłał na samym początku wiem, że to osoba, którą znam na żywo…

***

Można tak w nieskończoność mnożyć przykłady, pokazywać bezmyślne czasem działania czy też pełne nadziei i oczekiwania wiadomości. Ale nie taki był mój cel. Czas na pewne wnioski.

1. Zaskoczyło mnie to, ile wiadomości otrzymałam. Profil, jaki stworzyłam, był jednak dość przeciętny. Nie miał twarzy. Nie miał za wiele w opisie, a jednak ludzie pisali do niego bardzo, bardzo często. Dostawałam średnio ponad 2 wiadomości na godzinę. Tak sobie myślę, że gdyby w czasie, gdy ja posiadałam jeszcze życie seksualne, istniał Grindr, moje życie mogłoby potoczyć się zupełnie inaczej… Wiedziałam, że jako „korpusik” na Grindr dostanę więcej wiadomości niż miałam jako prawdziwa ja… ale jednak ich liczba mnie napawdę zaskoczyła!

2. Potwierdza się, oczywiście, to że aplikacja służy głównie do umawiania się na okazjonalne stosunki z osobami, których nie znamy. To nie zarzut, nie zrozumcie mnie źle. Nie mam nic przeciwko konsensualnemu współżyciu dwójki lub większej liczby ludzi. Chodzi po prostu o to, że na nic skazane są działania twórców aplikacji, którzy próbowali niejako ukryć jej prawdziwy sens i nazywając opcję „Right now” zamiast po prostu „Coitus” ;)

3. Ciekawa jest grupa osób piszących do mojego awatara. Byli to mężczyźni w wieku zazwyczaj 26-38 lat. A więc, wydawałoby się, już po największej burzy hormonów i po okresie najwyższej aktywności seksualnej mężczyzn (badania mówią, że szczyt ów przypada u facetów około 21. roku życia). O atrakcyjności tych osób wypowiadać się nie będę, bo przecież nad gustami się nie dyskutuje. Łatwo się jednak domyślić, że byli zupełnie nie w moim guście. Podobnie jak pan z awatara, którego ustawiłam.

4. Upór. To słowo, które charakteryzowało dużą część piszących do mnie użytkowników. Potrzeba zbliżenia była tak duża, że nie straszne było im ośmieszenie się, czy zamęczenie swoimi wiadomościami nieznajomej jednak osoby. Dopytywanie, sprawdzanie, upewnianie się, ponowne pytanie… To świadczy – w mojej ocenie – jednak o poczuciu samotności, potrzebie bliskości i braku satysfakcjonujących związków w życiu. Może wnioski nieco na wyrost, ale intuicja socjologiczna oraz pewna jednak znajomość tematyki osób LGBT (zwłaszcza G) pozwala mi zaryzykować takie stwierdzenie. Geje około 30-tki są w Warszawie naprawdę samotni.

5. Bardzo nieroztropne jest zachowanie niektórych gejów na Grindrze. Zapraszanie do siebie osoby, o której wiemy tylko, że wstawiła jakieś zdjęcie do aplikacji komórkowej… no niefajnie. Tym bardziej, że wiarygodność tego zdjęcia jest (jak choćby w przypadku sytuacji, o której piszę w tej blotce) zerowa. Znów: potrzeba bliskości (będąca pochodną podstawowej ludzkiej potrzeby akceptacji!) wygrywa ze zdrowym rozsądkiem i obawą przed zagrożeniem. A może to po prostu bezmyślność? No w każdym razie: przestroga, by jednak nie ryzykować. Pamiętajmy, że za granicą zdarza się, że źli ludzie wykorzystują Grindra do tego, by namierzać swoje ofiary.

6. Mam też taką osobistą refleksję: ja, jako ja (a nie jako pan awatar) dostałam w życiu na Grindrze wiadomości może w sumie od 10 osób (w tym, jak mówiłam, tylko 2 propozycje seksualne). A mam tę aplikację od 3-4 miesięcy. To oznacza, że mój wieloletni proces deseksualizacji postrzegania mojej osoby w oczach mężczyzn chyba się udał. Chyba kompletnie nikt nie traktuje mnie już jako podmiot/przedmiot seksualny.

7. Wyniki mojej zabawy, nazwanej szumnie eksperymentem, są dla mnie tylko trochę zaskakujące.

***

Jendo, co mi pozostaje na koniec, to serdeczne przeprosiny dla wszystkich, którzy nabrali się na mój fejkowy profil i pisali do mnie wiadomości. Mam nadzieję, że nie macie mi tego za złe ;)

***

No i pytanie do Was, drodzy użytkownicy Grindra, jakie są Wasze odczucia? Jakie Wy macie refleksje z używania apki? Czy zgadzacie się z wynikami mojego eksperymentu?

Wypowiedz się! Skomentuj!