Bonek i Paweł zaraz po wyjściu z tramwaju
Bonek i Paweł zaraz po wyjściu z tramwaju

Czyli o tym, jak nas wyzwano, uderzono i opluto w tramwaju linii 9 oraz o odwadze, którą wykazały się tylko dwie młode kobiety.

Sobota wieczór. Siedziałam sobie w domu, ogarniając jakieś pierdy – jak zwykle ostatnio: związane z Paradą Równości – gdy wpadł do mnie Luke. Chciał pożyczyć kasę, to główny powód, choć oczywiście, grzecznościowo odsiedział swoje i pogadał o wszystkim i o niczym, jak wypada. Poszedł, a chwilę później pojawił się Bonek, który zostawić chciał tylko rzeczy swoje. Miał bowiem tej nocy u mnie spać, jako że razem imprezujemy, a następnego dnia ma na 10:00 do pracy – w związku z tym, że mieszka pod Warszawą, podróż w dwie strony zajęłaby mu więcej niż czas, jaki pozostałby mu do spania. Dlatego tak a nie inaczej.
Wieczór układa się dobrze, wsiadamy do tramwaju linii 9 na Ochocie – podjechać nim mamy na przystanek Muzeum Narodowe, gdzie odbieramy pięknego Dawida-owieczkę, co nas z Krakowa nawiedził oraz spotykamy się z Grzesiem też z Krakowa i jego bliskim znajomym Pawłem z Londynu. Razem mamy iść na bifor do Gacka, więc bardzo blisko. Plan jest dobry, wszystko się układa.

Jednakże problem zaczyna się już w momencie wejścia do tramwaju. Stajemy w przejściu, gdzie akurat jest ciut więcej wolnego miejsca. Ogólnie, dość tłoczno, bo ludzie już na nocne hulanki się wybierają. Miejsce, jak się okazuje, wybraliśmy złe. Pomiędzy dwoma młodymi dresami, którzy – ośmieleni sporą ilością wypitego alkoholu – komentują głośno nasze pojawienie się.
Oczywiście, przeszkadzają im pedały w tramwaju. Bonek jest, jeśli ktoś nie wie, osobą, którą żartobliwie nazywamy czasem „wizualnie homoseksualną”. Ja może mniej, ale moje kolczyki, makijaż i fryzura jednak robią swoje. Chłopcy nie przestają komentować. Niby pomiędzy sobą, ale jednak bardzo głośno mówią: „Ja to jednak nienawidzę pedałów” „No i patrz, musi stanąć koło mnie, musi mnie prowokować” i inne takie. Ludzie dokoła słyszą to wyraźnie, ale tak dobrze zdominowali przestrzeń symboliczną w pojeździe, że ucichły okoliczne rozmowy. My nie reagujemy.

Na którymś z kolejnych przystanków wsiadają jeszcze dwaj młodzieńcy, z którymi siedzący obok nas się witają. Nie wiem czy ich znają, ale chyba raczej nie. Po prostu mówią: „ty wyglądasz spoko, ziomuś – czy ty lubisz pedały?”. No, oczywiście, że nie lubi. Salwa radosnego okrzyku. „Wiadomo! Co to jest, żeby jeden drugiego ruchał w dupę!” „Ja sobie nie wyobrażam, jak można tak w dupę ruchać, dupa nie jest od tego” i tym podobne wyjaśnienia. Wyraźnie im przeszkadzamy, bo nie przestają ani na sekundę.
Jeden z nich, wyginając się do nas nieco do tyłu, oblewa piwem „niechcący” Bonka piwem po łydce i bucie. Siedząca tyłem do agresora kobieta co chwilę spogląda na niego, oburzona jego zachowaniem i słowami, jakie wypowiada. Za to młodzieńcy, którzy dosiedli się później, są wyraźnie zadowoleni. W pewnym momencie agresywny dres uderza Bonka w łydkę. Na to reaguje jeden ze stojących niedaleko na oko dwudziestokilkulatków. „Ej, zostaw go, dobra?”. „A co, lubisz pedały?!” i salwa śmiechu całej czwórki. Gdy inni dołączają i zaczynają odhukiwać coś dzielnemu obrońcy (całkiem zresztą przystojnemu), on przestaje się odzywać. Wie, że jeden na czterech nie ma szans. Wie też, bo już to zobaczył, że nie mają oni problemu z użyciem przemocy. „Ty wiesz, że ten jeden koleś będzie dawał temu drugiemu dupy!”
Tyrada trwa dalej. W końcu wciąż ten sam agresor opluwa Bonka. Ten prosi mnie o chusteczkę higieniczną. Niestety, nie mam takowej. Oburzona siedząca tyłem pani podaje Bonkowi, na jego prośbę, chusteczkę. Próbuje coś powiedzieć do agresywnych dresów, ale jest cicha, spokojna, nie ma siły przebicia. I szybko się poddaje. Choć całą sytuacją jest ewidentnie zniesmaczona.

My się nie ruszamy. Mogłabym wziąć Bonka i odsunąć się od nich. Dla świętego spokoju. Ale jakoś czuję, że to byłoby niewłaściwe, że coś byłoby tutaj z poddania się, z uznania ich racji, z przegranej. A na to jakoś nie mogę się zgodzić. Teoretycznie mogę też odpowiedzieć, zareagować, coś krzyknąć, ale czuję, że to też nie będzie dobre. Bo mam takie poczucie, że to może się źle skończyć. Raz, że nie chcę schodzić do takiego poziomu, a dwa, że wiem, że mogą mi po prostu wpierdolić. Pozostaje mi stać i z godnością znosić obelgi. Od czasu do czasu odzywam się do Bonka, wracając do naszych rozmów i udając, że to wszystko dokoła wcale się nie dzieje.

Agresywni młodzieńcy zauważyli, że za jednym z nich siedzi siwy już pan w kaszkiecie. Próbują go włączyć do rozmowy, mówiąc, że „pan walczył za wolną Polskę a nie za pedały!”. Starszy mężczyzna nie reaguje. Nic dziwnego – naprzeciwko niego siedzi jego żona, która cicho uspokaja go słowami: „nie odzywaj się, nic nie mów”. Uprzedzając fakty: pan się długo nie odzywał, aż w końcu zareagował słowami „za moich czasów nie było pedałów”. Wzbudził tym, oczywiście, aplauz i salwy śmiechu. Gdy wysiadał, zareagował raz jeszcze, mówiąc do agresorów (akurat opisywali do czego służy penis, dupa i wagina) słowami: „wszyscy wiedzą, co tam mają, troszkę ciszej jednak…” Nieskutecznie jednak, tyrada trwa.

Jedziemy już tak dobre 10, może 13 minut. Jesteśmy już w okolicach pl. Zawiszy. Nagle, zza naszych pleców wyłaniają się dwie młode panie, które krzyczą do agresywnych dresów: „zamknij mordę!” Widać, że są mocno rozemocjonowane. Ich reakcja jest spontaniczna, autentyczna. Krzyczą, bo się wkurwiły. Okazuje się, że siedząca obok nas i obok pani od chusteczki higienicznej młoda dziewczyna, wcale nie słucha muzyki aż tak głośno, żeby nie wiedzieć, co się dzieje. Ona także dorzuca od siebie „a co cię to obchodzi?”. „Sam jesteś pedałem” dodaje odważna pani numer jeden. Dresy jednak wcale nie zraziły się tym kontratakiem. Wdają się w krótką wymianę zdań z kobietami (które zajmują pobliskie miejsce po staruszku i jego żonie), które jednak nie są w stanie dorównać im chamstwem w wypowiedziach. Próbują jakoś ich onieśmielić, ale nie są w stanie. Na każde ich „ty jesteś tutaj największym pedałem”, oni spokojnie odpowiadają coś, co nie atakuje ich, ale znów odnosi się do tego, że stoimy tutaj dwaj – Bonek i ja. Co pocieszające, mam jednak wrażenie, że stojąca nieopodal młodzież, choć milcząca, wspiera krzyczące panie. Może nawet nie dlatego, że jest jakoś szczególnie bardzo otwarta czy też – wybaczcie obrzydliwe słowo – „tolerancyjna”, ale dlatego, że mają dość wrzeszczących obelgami dresów. Panie mogą sobie też na to pozwolić – nie one są ofiarami, nie muszą obawiać się przemocy fizycznej ze strony dresów. To chyba dodaje im siły i odwagi.
Docieramy do Centrum, gdzie dosiadają się do nas Grześ i Paweł. Postanawiamy wysiąść na przystanku D.H. Smyk, bo jednak lepiej przejść jeden przystanek, niż słuchać dalej obelg.
Przy wyjściu, dziękuję głośno paniom, które się za nami wstawiły. Niech wiedzą, że to, co zrobiły, były odważne, właściwe i dobre.

***

Jak bardzo zmienił się ten blog przez lata, gdy go prowadzę… Częstotliwość wpisów, ich wielkość, ich charakter, poruszana tematyka, sposób prowadzenia narracji… Wszystko się zmieniło. I, oczywiście, to dobrze, bo nic nie może przecież wiecznie trwać. A jako że świat wkoło się zmienia, ja się zmieniam, to i blo musi się zmieniać, prawda? ;)

Wypowiedz się! Skomentuj!