Ja i małe dziecko
Ja i małe dziecko

Nie to, żebym znów miała rację. Scenariusz był ten sam, co zwykle. Najpierw jakieś prawe medium coś pisze. Potem jakaś prawa organizacja wyraża oburzenie. Potem są listy/protesty a potem zostaje tylko swąd spalenizny.

Już nawet mi to nie przeszkadza. Jeszcze jakieś media próbowały to ciągnąć – Polsat News chciał mnie do siebie zaprosić – ale akurat mój zły stan zdrowia był świetną wymówką. I o ile przez minione trzy dni odwiedzalność bloga była większa od przeciętnej nawet pięćdziesięciokrotnie, o tyle dziś jest już tylko dziewięciokrotnie większa niż zazwyczaj. Gosc.pl, Narodowcy.net, Kwejk.pl – wszystkie usunęły materiały na mój temat. Ostały się one na wSumie.pl i wPolityce.pl, ale to akurat dobrze. Mam zrzuty ekranów i zamierzam je wykorzystać. Miałam tego nie robić, ale ponieważ tak się stało, że w ciągu ostatniego roku poznałam kilkoro prawników cywilistów, to namówili mnie na działanie. Może jak raz ich przeciągnę po sądach, to za 2-3 lata nie będę musiała znów czekać na jakieś „rewelacje”? Zobaczymy. Na razie priorytetem jest zdrowie.

Zawsze współczuję Uniwersytetowi Warszawskiemu najbardziej w tych sytuacjach. Szczerze. Bogu ducha winna rzeczniczka musi się tłumaczyć z czegoś o czym nie ma pojęcia (zakładam, że jednak nie należy do stałych czytelniczek mojego bloga…) i to osobom, które ewidentnie nie wiedzą o co chodzi. No bo jeśli ktoś żąda usunięcia z uczelni kogoś, kto na tej uczelni nie studiuje, to trudno wytłumaczyć, że to raczej niemożliwe. Trudno też wyjaśnić, że Rektor UW nie ma władztwa w rozwiązywaniu uczelnianych organizacji studenckich. Ja to wiem, bo – jak podkreślały wszystkie teksty – byłam aktywną działaczką samorządową. Znam regulaminy, znam przepisy. Oni no… no nie za bardzo.
Ładnie napisał Wojtek Karpieszuk (dziękuję, przy okazji!) o autonomii uczelni, która jednak ocenia swoich studentów i swoje studentki oraz swoich pracowników i pracowniczki nie według klucza moralności tylko merytoryczności. Według tego, co robią naukowo a nie co robią w wolnych chwilach. Jakoś do tego przywykłam i wydaje mi się już naturalne, ale dopiero jego tekst przypomniał mi, że tak przecież nie musi być na wszystkich uczelniach. M.in. za to kocham UW.

Gorączka wokół słowa na P przypomniała mi jeszcze jedną ważną refleksję. Wszystkie nie-vanila i/lub nie-heteroseksualne tożsamości są hiperseksualizowane. To znaczy nie obawiamy się heteroseksualnego małżeństwa, które uprawia seks w swoim domu. I – co kluczowe w tej sytuacji – nie obawiamy się np. zostawić z nimi dzieci. Pozostałe tożsamości seksualne, jako „niewłaściwe”, „nienaturalne”, „chore”, „zboczone” budzą już niepokój. Stąd akcja sprzed kilku lat, gdy Giertych chciał zakazać gejom bycia nauczycielami. Stąd „normalne pary” unikają (nawet heteroseksualnych!) osób będących fanami BDSM. Dlatego heterofaceci mówią, że jak wejdą do klubu gejowskiego, to będą chodzić z dupą pod ścianą i na pewno nie pójdą się wysikać.
No tak, oczywiście, bo wszystkie niehetero i/lub nievanila osoby cały czas tylko myślą kogo, gdzie, w jaki sposób by tu wyruchać. Fiksacja na seksualności tych osób jest tak duża, że przesłania jakieś racjonalne myślenie na ich temat. Trochę tak samo jest z pedofilami. Społeczne postrzeganie takich osób jest jasne: albo walą konia (bo to muszą przecież być mężczyźni!) oglądając akurat nielegalne porno albo siedzą na ławce w pobliżu piaskownicy, polując na kolejną ofiarę. Niczego innego w życiu nie robią. Tak jak geje, którzy przecież cały czas szukają partnerów seksualnych, żeby dobić do tych mitycznych tysięcy osób, z którymi się prześpią przez całe życie.
Ciekawy to mechanizm i obserwuję to w komentarzach pod różnymi tekstami.
I też dlatego, jak podkreślam – oczywiście, że dla prowokacji – że pedofilia jest w Polsce legalna (no bo nie jest nigdzie zakazane posiadanie takiej parafilii), to zaraz podnosi się oburzenie, że przecież krzywdzenie dzieci, że nie można tak mówić! No bo oczywistym jest, że a) pedofil będzie realizować swoją parafilię oraz b) robi to cały czas poprzez – jak już wspomniałam – walenie konia do porno lub polowanie na dzieci przy piaskownicy.

Bawi mnie to tym bardziej, że ja życia seksualnego – jak wiecie – nie mam. Zrezygnowałam z tego dobre… boże, już z 7 lat temu? Może już 8? Nie chce mi się nawet sprawdzać. A w tych wszystkich prawych mediach zawsze piszą o tym, jak to dzielę się obrzydliwymi i ohydnymi szczegółami swoich seksualnych ekscesów na blogu. Boże, ja nawet jak miałam życie seksualne, to było najnudniejszym ever. Wszak zawsze byłam gruba i brzydka, więc jakoś specjalnie nie musiałam odganiać się od chętnych do współżycia ze mną.
Ale znów: to jest ten fantazmat. Że gej/pedał/pedofil/nie-ma-znaczenia cały czas tylko współżyje i całą swoją energię spożytkowuje na poszukiwanie kolejnych partnerów/partnerek. A ja właśnie dzięki temu wycofaniu się z życia seksualnego mogłam zaliczyć trzy lata studiów w rok. Mogłam też dzięki temu pełnić pierdyliard funkcji samorządowych. Mogłam działać w organizacjach pozarządowych. Ach! No i dzięki temu właśnie młodzi geje mi ufają. I dlatego nie obawiają się przychodzić do mnie, spotykać ze mną, prosić mnie o rady czy przysługi. Dlatego, że wiedzą, że ostatnią rzeczą jaką zrobię kiedykolwiek będzie współżycie z nimi. Jestem na to za stara i za gruba. Mam za dużo body issues, by móc przebywać przy kimś nago. Ba! Półnago.

No i na sam koniec. Tak na zdrowy, chłopski rozum… pedofil? Ja? Kiedy ja nawet nie lubię dzieci. I kiedy niby ja bym się miała tym zajmować? Ostatnio śpię po 4-5 godzin na dobę a pozostałe mam wypełnione zapierdalaniem co do sekundy. Ale ja wiem, tu nie chodzi o racjonalne myślenie. Tu chodzi o moc słowa na P.

Wypowiedz się! Skomentuj!