To jeden z nowszych seriali. Zabawne jest to, że Charlie Sheen gra w nim osobę, która ma problemy z kontrolowaniem gniewu. Czyli w zasadzie gra siebie. Nie dziwi więc, że główny bohater ma tak samo na imię jak aktor. Tym bardziej, że – pamiętajmy – Sheen trafił do tego serialu po tym, jak wyrzucili go ze wszystkich innych miejsc pracy, w szczególności zaś z „Two and a half men”. Trafił tu, po tym jak złapali go po raz kolejny pod wpływem alkoholu, narkotyków i bóg wie czego jeszcze na kolejnej imprezie z bandą prostytutek.
Sam serial to tradycyjny sit-com. O tyle może ciekawy, że opowiada o terapii. W jednym z odcinków Charlie musi dowodzić, że terapia w ogóle działa. To o tyle ciekawe, że przecież wiele osób rzeczywiście w terapię nie wierzy. Mieszanie się fikcji z rzeczywistością ma miejsce też np. w przypadku odcinka z Lindsay Lohan, która gra siebie. To chyba znak naszych czasów, że seriale – by zainteresować widza – muszą przekraczać bariery. W tym przypadku chodzi o barierę fikcja/rzeczywistość. Może nie jest to zupełnie nowe zjawisko, ale tutaj ciekawie się rozwija.

Wypowiedz się! Skomentuj!