Podtrzymuję swoje zdanie. Nikomu nie zależy na związkach partnerskich. Nie będę powtarzać argumentów, które sprawiają, że moim zdaniem poza garstką działaczek i działaczy na ustawie nie zależy nikomu. Odniosę się tylko do wydarzeń z ostatnich dni.
Żeby nie było wątpliwości, Sejm RP nie zagłosował PRZECIWKO ustawie o związkach partnerskich. On zagłosował przeciwko zajmowaniu się projektami ustaw, jakie wpłynęły do laski marszałkowskiej. Ponieważ Marszałek normalnie umieszcza podobne projekty (które formalnie spełniają wszystkie wymagania) w porządku obrad, tak miało być i tym razem. Konwent Seniorów, który zapoznaje się z porządkiem obrad przed posiedzeniem Sejmu uznał jednak ten punkt za "sporny". W takiej sytuacji musi odbyć się głosowanie nad wprowadzeniem go do porządku obrad na plenum. Sejm zdecydował, że nie wprowadzi tego punktu, nie odbędzie się pierwsze czytanie projektów ustaw. To się zdarzało w przeszłości. Ciekawy jest bez wątpienia argument, który sprawił, że cześć posłów i posłanek zdecydowała się być przeciw. Poszło o opinię części prawników i komisji, którzy stwierdzili, że projekty mogą być niekonstytucyjne (swoją drogą, nie sądzicie, że sformułowanie "niekonstytucyjne" jest mocniejsze od "niezgodne z konstytucją"?). I to było zaskakujące. Bo to, że ustawa będzie mieć pierwsze czytanie oznacza, że kieruje się ją do prac w komisji, gdzie poprawia się buble i usterki prawne. Prof. Mirosław Wyrzykowski, z którym miałam okazję rozmawiać podczas niedawnego spotkania w Kancelarii Premiera podkreślał, że Komitet Nauk Prawnych Polskiej Akademii Nauk (nie przekręciłam nazwy?) na ośmiu stronach swojej opinii bardzo pozytywnie się wyraża na temat projektu. Na kolejnych trzech zgłasza zastrzeżenia co do konkretnych zapisów, które są nieprawidłowe (wiadomo, język prawniczy rządzi się swoim zasadami i swoistą poetyką). Co oznacza, że uznali go za zgodny z konstytucją.
Sejm mimo wszystko odrzucił punkt obrad, bo nie chce się tym zajmować. Nigdy nie chciał. Tak jak interesuje to garstkę posłów/posłanek, tak i w społecznościach LGBTQ zainteresowanych jest kilkadziesiąt osób.
Ale nie chcę się zajmować ani opiniami, jakie na temat projektu przeróżne ciała kierowały do Marszałka (nawet Główny Urząd Miar się w tej sprawie wypowiadał!) ani wypowiedziami z sejmowej mównicy ("konstytucja chroni przyrodzoną godność, ale nie broni uczynków niegodnych!"). Chcę powiedzieć coś na temat środowisk LGBTQ.
Zacznę może od tego, że nie jest tajemnicą, iż jestem osobą raczej sceptyczną wobec instytucji związków partnerskich. Nie będę znów tłumaczyć jak dla mnie reprodukują opresję heteronormatywną i są wyrazem poddania się środowisk LGBTQ dyskursowi większości heteronormatywnej. To nie ma znaczenia. Wydaje mi się, że z racji tego, że związki partnerskie osobiście są mi obojętne a ideologicznej obce – mogę obserwować to, co się wokół nich dzieje mniej emocjonalnie. Tym bardziej, że mam perspektywę insajderską z racji pełniących funkcji i różnych obowiązków. Po prostu muszę być na pewnych spotkaniach, konferencjach i debatach. Jestem też uczestniczką wielu kuluarowych rozmów i nieformalnych ustaleń, czy chcę czy nie.
"Pełna mobilizacja!", "Wszyscy pod Sejm!" – krzyczały hasła na stronach społeczności LGBTQ zachęcając do przyjazdu pod Sejm we wtorek rano. Teraz albo nigdy. Albo pokażemy posłom/posłankom, że na, naprawdę zależy albo nic z tego nie będzie. Mnie osobiście akurat nie było tego dnia w Warszawie, więc mimo całej mojej ciekawości, nie udało mi się być pod Sejmem i sprawdzić na własne oczy, jak to wygląda. Ale w mediach wyglądało przeciętnie. Nieduża grupka (same uczestniczki/sami uczestnicy podają, że max 100 osób) z wielkim różowym banerem. Nie chcę niczego ujmować zgromadzonym, ale to naprawdę nieliczne jednostki. Żadna tam siła przebicia czy żadna też liczebność elektoratu, która mogłaby podziałać na wyobraźnię polityków i polityczek (a to przecież o to chodzi!). Nie dziwię się więc, że ustawie ukręcono łeb. Nie jest w interesie politycznym żadnej grupy, by ją uchwalić. Jasne, są badania, które wskazują, że Polacy nie mają nic przeciwko związkom partnerskim hetero i że nawet wspierają pewne konkretne rozwiązania dla par jednopłciowych… Ale powiedzcie mi, proszę, ile grup hetero walczących o związki partnerskie pojawiło się pod Sejmem? Ilu przedstawicieli/przedstawicielek tych grup udało się na spotkanie z Marszałką Ewą Kopacz, które koordynowała inicjatywa "Partnerstwo dla związków"?
Związki partnerskie są i na długo jeszcze pozostaną tematem środowisk LGBTQ i będą tylko z nimi kojarzone. Używanie nielicznych pojedynczych par hetero w różnych nowych kampaniach jako listka figowego tego nie zmieni. Pary hetero nie chcą walczyć o związki partnerskie ponieważ symboliczny status małżeństwa cywilnego dawno już zdewaluował się na tyle, że są one (w przeciwieństwie do ślubu kościelnego) traktowane właśnie jako takie gorsze coś, takie jakby związki partnerskie. I dlatego grup hetero nie ma z nami (poza tymi nielicznymi, nieznanymi osobami, które pojawiają się w jakiś internetowych kampaniach społecznych). A skoro grup hetero nie ma przy walce o związki partnerskie, to znaczy, że jest to – w dyskursie potocznym – sprawa pedałów i lesbijek. Co z kolei oznacza, że publiczna deklaracja "chcę uchwalenia związków partnerskich" jest prawie jak publiczna deklaracja "jestem gejem/lesbijką". W kraju, gdzie szef może zwolnić kogoś za to, że zobaczył go na nagraniu z Marszu Równości, to naprawdę odważna deklaracja. A już zawarcie takiego związku będzie aktem najwyższej odwagi dla bardzo wielu par (przestańmy myśleć perspektywą Warszawy!).
Wydaje mi się, że dopóki większość gejów i lesbijek (ale przede wszystkim gejów) boi się wyjść z domu ze swoim partnerem albo/lub złapać go/ją za rękę na ulicy, nie ma szans, że pojawi się nagle masowy ruch na rzecz uchwalenia ustawy o związkach partnerskich. Jasne, pozostaje nam liczyć, że retoryka prawnoczłowiecza i rozwojowo-europejska trafi kiedyś do większości z 460 osób w Sejmie i że kwestia ta zapadnie ich decyzją bez dużego oddolnego ruchu społecznego. Na razie jest to jedyna nadzieja tych, którzy naprawdę chcą wejść w związek partnerski. Dopóki boimy się wyjść na ulice, dopóty i o związki partnerskie nie będziemy walczyć. Obawiam się, że uchwalenie takiej ustawy spowoduje, że w ciągu roku bardzo, bardzo nieliczne pary jednopłciowe zawarłyby taki związek. Mam wrażenie, że o ile osoby LGBTQ żyjące w związkach partnerskich wiedzą, że taka ustawa jest nam potrzebna (edukacyjnie oraz jako pewna opcja, jaką daje państwo), to zdecydowanie mniej par zdecydowałoby się z niej skorzystać z obawy o siebie. Za bardzo siedzimy w szafach, żeby zawierać związki partnerskie. A skoro tak naprawdę niewiele osób zamierza rzeczywiście taki związek zawrzeć, to i niewiele osób o nie walczy.
Żeby nie było, że jestem taka pesymistyczna i że to jest niekonstruktywna krytyka, mam swoją propozycję co należy robić. To coś z jednej strony prostego (łatwiejszego niż przyjechanie do Warszawy na demonstrację pod Sejmem) ale z drugiej strony trudnego (bo wymagającego wyoutowania się choćby przed obcymi ludźmi). Całujcie się, trzymajcie się za ręce. Pokazujcie w ten sposób ludziom na ulicy ilu/ile was jest. Skoro związki partnerskie są widziane jako temat LGBTQ, niech i tak będzie. Ale niech Polacy i Polki widzą każdego dnia, jak życiowa jest to kwestia. Niech widzą pary jednopłciowe trzymające się za ręce na ulicach swoich miast. Niech widzą pary jednopłciowe, które całują się na przywitanie na dworcu.
Ja wspomogę was, jak mogę. Z nikim za rękę chodzić nie będę (chyba że ktoś bardzo chce, to zapraszam), całować się też nie będę (tutaj już nie zapraszam), ale za każdym razem jak widzę się na mieście z najbliższymi, to wykonuję czułe gesty. Z Gackiem cmokamy się bez względu na miejsce. Kubutka całuję w czoło pod bramą UW. (Generalnie z mężczyznami nie lubię się cmokać, więc to i dla mnie wyczyn.) Tyle mogę ze swojej strony. Wy możecie więcej.
Ja wiem, że to może powodować dla wielu z was trudności. Że o ile w centrum Warszawy raczej nikt Wam za to krzywdy nie zrobi, to w innych miejscach czekają was niemile spojrzenia, może jakieś wyzwiska, w skrajnych przypadkach może nawet próby ataku (choć wydaje mi się, że te zdarzają się rzadziej niż nam się wydaje), ale moim zdaniem to jedyny sposób. Musimy sami/same oswoić się ze swoją widocznością w sferze publicznej, by móc mieć odwagę wejścia w związek partnerski (= wyoutowania się). Dopiero wówczas znajdą się ludzie, którzy będą przychodzić pod Sejm, będą krzyczeć na Paradzie Równości.
***
W Polsce nigdy nie było prawdziwego ruchu queer. Przez to też nie znamy z autopsji metod, jakie ten ruch stosuje. Happeningi, akcje, eventy. Choć ruch queer raczej nie wspiera idei związków partnerskich, to strategie, jakie stosuje, można z powodzeniem wykorzystać i tutaj. Dlaczego nie zebrać się pod hotelem poselskim i w dniu posiedzenia nie zorganizować grupowego całowania się dziesiątek par jednopłciowych, gdy posłowie/posłanki będą wyjeżdżać na posiedzenie? Czemu nie wręczyć petycji w sprawie związków Donaldowi Tuskowi po mszy świętej w niedzielę pod kościołem? Czemu nie wystawić różowego banera podczas powitania na lotnisku przywódców obcych państw przez prezydenta Komorowskiego?
Jeśli mogę cokolwiek doradzać, to właśnie to. Działania performatywne, czasem szokujące, czasem na granicy prawa, czasem niekulturalne. Jasne, to może niektórych denerwować, ale moim zdaniem połączenie tego z walką o obecność w sferze publicznej jest jedynym wyjściem dla pro-związkowych środowisk LGBTQ. Odwagi zatem! Nie macie nic do stracenia.
Wypowiedz się! Skomentuj!