Jest taki chłopak… To słowa od których nie tylko w filmach, ale i w życiu zaczynają się ciekawe opowieści, prawda? Wiele razy słyszę je od was, więc czas, żebym ja opowiedziała swoje. Mówienie o moich relacjach z chłopcami jest tak samo trudne jak te relacje. Albo i trudniejsze może nawet, bo odwykłam od tego. Życie w celibacie plus moja nieatrakcyjność fizyczna powodują, że nie ma zbyt wielu zainteresowanych wchodzeniem w bliskie znajomości z moją skromną osobą. Ja rozumiem, długo i świadomie na to pracowałem. Więc generalnie efekt końcowy mnie cieszy.
Generalnie. Bo nie ukrywam, że czasem mam ochotę wejść w bliższą emocjonalnie znajomość z jakąś osobą. Taka relacja nie oznacza dla mnie od razu czegoś wielkiego i sam często nie potrafię wymyślić jak miałoby to działać, zważywszy na moje ograniczenia związane z seksualnością. Tym bardziej, że w kręgu moich zainteresowań są raczej młodsi chłopcy, dla których seksualność jest ważna. Jest więc ewidentnie trudno.
Niemniej, czasem takie próby podejmuję. Łudząc się – jak to kiedyś ujęłam – że ten siedemnastolatek jest inny od pozostałych. Przy czym figura siedemnastolatka jest tutaj przenośnią i oznacza po prostu kogoś młodego. To łudzenie się pozwala mi podejmować jakieś próby raz na jakiś czas. Poniżej opowiem trzy takie historie. Choć znajdują się w jednej blotce, wydarzyły się na przestrzeni kilku miesięcy. Ponieważ jednak dotychczas nie było okazji ich opowiedzieć, to czynię to tutaj.
Oczywiście, kiedyś już zwracaliśmy uwagę na to, że moje blogowe opowieści mają często także podświadomy cel: sabotowanie opisywanych znajomości. Gdy czytam teraz wszystko, co napisane jest poniżej mam świadomość, że przynajmniej w jednym przypadku tak jest raczej na pewno. Ale trudno. Co wyszło spod moich palców, niech idzie w świat.
Oczywiście, podstawowym celem napisania tego wszystkiego jest kontenerowanie. Spisanie rożnych rzeczy pozwala mi je ogarnąć. Pozwala na wybrzmienie wszystkich emocji i zostawienie ich za sobą. Dzięki temu nie muszę już urefleksyjniać tych konkretnych wydarzeń i mogę skupić się na teraźniejszości, względnie przyszłości. To ważne. I gdy czasem mówię wam: nie pamiętam, trzebaby to sprawdzić na blo, to mówię poważnie. Piszę to po to, by już z mojej głowy szczegóły usunąć i zrobić miejsce na nowe.
No i, ma się rozumieć, wiem że nie mam wpływu na to, kto czyta blo. I wiem, że czytają to też np. niektóre środowiska prawicowe, które już razu pewnego cytowały fragmenty blo protestując przeciw mojemu udziałowi w warsztatach z młodzieżą licealną. Nie wiem czy poniższe się da tak wykorzystać, ale jeśli tak, to proszę.
***
Jest taki chłopak… W zasadzie podoba mi się od dawna. Poznałam go już jakiś czas temu (gdzieś we wrześniu chyba) zupełnie przypadkiem w jednym z klubów. Co ciekawe, nie był sam, był z kolegą. Jeszcze młodszym od siebie (on jest już pełnoletni) i bardzo atrakcyjnym. Kolega jak kolega, spodobał mi się, bo obiektywnie jest naprawdę atrakcyjny, ale to ów chłopak (nazwijmy go X w tej historii) jakoś tak szczególnie mi wówczas w pamięć zapadł. Wiadomo, że nic tam się za bardzo tamtej nocy nie wydarzyło. Tym bardziej, że w owym klubie byłem z moim bardzo atrakcyjnym kolegą. Tak więc X i jego znajomy byli bardziej zainteresowani nim niż mną.
Minął jakiś czas, a ja postanowiłam zaprosić go gdzieś. W sensie, że na jakaś imprezę czy coś. Do Meliny ale nie tylko. Potem poszedł ze mną gdzieś do znajomego na urodziny, innym razem po prostu gdzieś tam go wyciagnąłem. Jak to zwykle bywa, były też jakieś spacery, takie tam duperele. Znajomość jak znajomość, bez szaleństwa.
Ale nie będę ukrywać, że X mi się podoba. Co w sumie może być zaskakujące, bo to nie jest "mój typ" (czytaj: nie jest wychudzonym nieletnim pasywem). Jest w zasadzie dość męski jak na moje znajomości z pedałami. Mimo jednak moich rożnych sygnałów, zapraszania, wspólnych wyjść od czasu do czasu, ewidentnie z jego strony zainteresowanie moją osobą było… no, powiedzmy, że umiarkowane.
Pewnego wieczoru wprosiłem się do niego na wino. Ot, tak – trochę dla żartu. Prawda jest jednak taka, że zawsze wszyscy odwiedzają mnie i Melinę a ja czasem też chcę iść zobaczyć jak inni żyją. Wpadłem do niego z winem, drugie miał on. Piliśmy je, gdy wpadli jego współlokatorzy z grupą znajomych. Oni mieli wódkę. My też już, bo po winach nam się jeszcze czegoś mocniejszego chciało i poszliśmy do sklepu. Zaczęła się impreza. Dużo, dużo picia. Łącznie z rzyganiem przez okno (współlokator) i tym podobnymi. Większość ludzi ledwo po maturze, więc to też zrozumiałe. Było zabawnie, biegaliśmy po stacji metra i wygłupialiśmy się. Nadszedł taki moment, gdy miałem iść na nocny do domu. Wyszliśmy z bloku (X mnie odprowadzał) i po kilku metrach pocałowaliśmy się. W sumie to chyba bardziej ja pocałowałem jego. Nieważne. Ważne, że podjęliśmy decyzję, że nie wracam do domu, tylko nocuję u X.
Rzeczywiście, nocowałem. I całowaliśmy się jeszcze potem jakiś czas. Żeby ostudzić wyobraźnię niektórych z was, dodam że nie byliśmy w pokoju sami – spaliśmy na materacu, podczas gdy na łóżku spali współlokatorowie (w pokoju X ktoś wcześniej zajął łóżko zgonując). Oczywiście cała "akcja" dziwna, potem trochę rozmowy. Potem jakieś spotkanie jedo czy dwa, rozmowy via facebook czy SMS. Problem polega na tym, że X się aktualnie z kimś widuje. Właśnie powiedział mi, że "to nic poważnego" i że raczej długo nie potrwa, ale jednak. Ze mną się chyba nie "widuje" (rozumiem słowo "widywać się" jako coś pomiędzy byciem znajomym a "spotykaniem się", przy czym "spotykanie się" zakłada wyłączność). Podczas naszych spotkań opowiada mi czasem też o tym, jak widział się z tym swoim… znajomym (?), co utwierdza mnie w przekonaniu, że jednak inaczej traktuje spotkania ze mną niż z nim, na niekorzyść spotkań ze mną.
***
Jest taki chłopak… Poznaliśmy się już jakiś czas temu. On wysoki, wysportowany, tancerz. Dobra postawa, ładna buźka. Kolega kolegi. Poznałam go (nazwijmy go Y) w zasadzie przez mojego współlokatora. Już nie pamiętam nawet jak do tego dokładnie doszło. Ale tam chyba jakaś chemia przynajmniej z jednej strony się pojawiła pomiędzy nimi. Może dla dobra narracji powinienem pamiętać z której, ale nie pamiętam, niestety. Ale nic w sumie zaskakującego. Y naprawdę obiektywnie atrakcyjny. 
Poznaliśmy się, a na dodatek on mieszkał dość blisko Meliny. Z raz czy dwa wracaliśmy razem z imprezy, nic niezwykłego. Rozmawialiśmy trochę, ja mówiłam coś okołopsychoanalitycznego, on z chęcią słuchał i wpasował w to siebie. Normalna sytuacja.
Potem jakoś tak się stało, że w życiu Y się namieszało na tyle, że musiał opuścić Warszawę (oczywiście, że jest przyjezdny!). Co oznaczało dla mnie, że kontakt się w zasadzie urwał. Nie mam w zwyczaju udawać, że po tym, jak ktoś wyjedzie ze stolicy, będziemy mieć nadal kontakt. Nie będziemy. Nie mam już go na facebooku, nie mam jego numeru telefonu.
Ale pewnej nocy on pojawił się w Glam. Pewno wpadł do znajomych czy coś. Nie wiedziałam, że będzie. Zresztą niewiele by mnie to obchodziło. No, sami rozumiecie. Fakt, jest ładnym chłopcem ale nigdy nie mieliśmy jakiejś specjalnej znajomości a teraz, skoro mieszka poza Warszawą, to tym bardziej…
Okej, byłem mocno pijany tej nocy. On też nie był trzeźwy. Ale to się zdarza. Nie zdarzało się jednak, żeby jechał do mnie. Nie pamiętam jak dokładnie do tego doszło. To znaczy: nie wiem jak ten pomysł się narodził i kto był jego ojcem. Pamiętam, że chyba trochę tanczyliśmy razem w Glam (gdzie byli wówczas moi znajomi, czemu mnie nie powstrzymali? prawda jest taka, że pewno sami byli najebani też…). A potem dotarliśmy do mnie. I to w taki sposób otrzeźwiający, czyli komunikacją miejską. Do Meliny dojechaliśmy rano. Chwilę potem Michał już gdzieś z domu wychodził (do pracy?). Spaliśmy razem z Y w moim słynnym półtoraosobowym łóżku. Muszę uczciwie przyznać, że nie wszystko pamiętam. Alkohol (chwała mu na wieki!) zrobił swoje. Na pewno się całowaliśmy. Co do tego wątpliwości nie mam. Nie mam też co do tego, że nie działo się nic poważnego. Nawet po dużej ilości alkoholu mam bariery nie do przekroczenia.
Nie wiem ile z tego wszystkiego pamięta Y. Ale wiem, że jak zawsze, najśmieszniejszy był poranek. Bo trzeba wstać i jakoś z tej transgresji wrócić do życia. Niezręczność tej sytuacji wynika, moim zdaniem, z tego, że nie ma na to savoir-vivre’u. Nikt nigdy nie ustalił, nie zaproponował wzorca zachowania. Jasne, nie trzeba się go trzymać, ale przynajmniej wiadomo byłoby, jak się zachować. A nie wiadomo. Y pojechał. Napisałam potem do niego dzień czy dwa pózniej na facebooku, że nie wiem, co mam o tej sytuacji myśleć. Czy to był alkohol, czy może mimo wszystko nie on za to odpowiada. Że nie wiem, jakie znaczenie mam nadawać temu, co się stało. W dyskusji facebookowej ustaliliśmy, że traktujemy to jako miłe acz jednorazowe "coś", co nie musi być dalej obiektem naszej refleksji.
Mieliśmy się potem nawet raz spotkać jeszcze, ale jemu coś wypadło i tak się nasz kontakt znów urwał.
***
Jest taki chłopak… nazwę go może od razu Z. Młody bardzo. Ale też i o nieprzeciętnej urodzie. Dość inteligentny, sprytny. Może nawet momentami nieco wyrachowany. Ale to pozytywna w tym przypadku cecha. Pewny siebie, szczupły, z bujną czupryną.
W sieci widziałem go już pewno dawno temu. Na żywo znamy się w miarę krótko. Jak to bywa u młodych, ma ogromną potrzebę poznawania setek ludzi, widywania się z nimi. Tworzenie takich płytkich znajomości jest dla mnie cechą charakterystyczną młodzieńczego wieku. Kolekcjonowanie doznań, o którym pisze Bauman polega wówczas rownież na poznawaniu bardzo wielu zupełnie nieistotnych dla nas z czasem ludzi. Rozumiem to. Ale Z jest akurat na tym etapie, że najpewniej niedługo zacznie porzucać takie znajomości na rzecz głębszych i bardziej znaczących. Albo i nie.
Poznaliśmy się na jednej z imprez w klubie. Ja go zaczepiłam, lekko pijana. Czasem tak mam, że po kilku drynkach mam ochotę poznać kogoś. Ot, tak – żeby porozmawiać, żeby coś się wydarzyło w ogóle. Bo i umówmy się, w klubach słabych muzycznie (a o takim mowa) na parkiecie szaleć nie będę i potrzebuję czymś zająć czas. I wtedy poznaję ludzi.
Z się nie opierał. Nie miał nic przeciwko zapoznaniu mnie. Zaczęliśmy gadać, trochę tanczyliśmy. Sympatycznie. Potem jakoś tak się stało, że się pocałowaliśmy. Znów muszę szczerze przyznać, że alkohol (chwała mu na wieki!) skutecznie zatarł mi wyraźne wspomnienie szczegółów tamtej nocy, ale nie jest źle. Pamiętam doskonale naszą podróż tramwajem linii 9 i pamiętam wszystko, co działo się pózniej. A nie działo się wiele. Całowaliśmy się. I tyle w zasadzie. No, przyznać muszę, że Z mnie rano zszokował, kiedy zaproponował mi, żebyśmy razem wzięli prysznic. Wyobrażenie tego napawa mnie takim obrzydzeniem (mam trudności z wytrzymaniem swojego widoku nago, a co dopiero przy kimś milion razy atrakcyjniejszym!), że powstrzymując śmiech, odmówiłem.
On poszedł do domu. Od tej nocy widzieliśmy się jeszcze kilka razy. Za każdym razem na neutralnym gruncie. Spotkania, kawa, spacer. Takie, o. On, oczywiście, opowiada mi o innych osobach, z którymi się widuje, co – znów – oznacza najpewniej, że nie traktuje naszej znajomości tak, jak tamtych. Na niekorzyść tej.
Jedno z naszych ostatnich spotkań przebiegło zupełnie niekorzystnie, moim zdaniem. Spóźnił się na nie sporo a pokaz tym całe spotkanie było jakieś takie… no nie wiem, miałkie. Zdenerwowało mnie to. Oczywiście, biorę na siebie winę za to. Ale sam fakt się nie zmienia. Potem rozmawialiśmy trochę. I powiedziałem mu, że jestem trochę zazdrosny o pewne jego znajomości. Bez precyzowania. Na co Z odparł, że przecież nie mam o co, bo razem przecież nie będziemy.
***
Jest taki chłopak… Albo i nie ma. Taki, który byłby w stanie zrozumieć, że seksualność dla mnie nie istnieje w zasadzie. Że całowanie to w zasadzie wszystko, na co mogę sobie pozwolić.
Chodzi o to, że mogę zaangażować się emocjonalnie i że wiem, jak mało prawdopodobne jest to, że ktokolwiek zdecyduje się na tak szalony krok z kimś takim jak ja. Ale też i nie jest to dla mnie powód do smutku. Choć konkretne znajomości, konkretne sytuacje i konkretne zakończenia mogą wywoływać u mnie chwilowe negatywne stany, to jednak cały czas mam przekonanie, że wybrana przeze mnie droga jest słuszna. Jakkolwiek pompatyczmie to nie brzmi.
A! I ja nie mam problemu z powiedzeniem kto jest X, kto Y a kto Z, ale wiem, że im to przeszkadza. Chwilowo więc zawieszę ujawnienie tej prawdy. Przyjdzie na to czas.
Wypowiedz się! Skomentuj!