Gdy latem dwa lata temu zamykano klub przy Jasnej 1, wszyscy mieli nadzieję, że za 2-3, no góra 4 miesiące spotkamy się znów. W nowym miejscu, ale ze starą ekipą. I że będzie jak dawniej. Nic takiego się nie stało. Minęły ósme urodziny klubu. Potem, ku rozpaczy wszystkich, dziewiąte. I nadal nie mieliśmy swojego miejsca. Niby zwykły klub, ale…
Clubbing w Warszawie zmienił się nie do poznania. Zamknięcie Utopii nie było, oczywiście, jedynym powodem, ale na pewno przyczyniło się do tego znacząco. Tak jak otwarcie Utopii prawie 10 lat temu w pewien sposób rozpoczęło clubbing w Polsce, tak jej zamknięcie zbiegło się w czasie z istotnymi przemianami w tym, jak się teraz ludzie bawią.
I nie chodzi o narzekania „za moich czasów…”, bo ja rozumiem, że zmienia się to, gdzie ludzie się bawią, jak się bawią i do jakiej muzyki. Niemniej jednak, wydawało się, że pewna ilość „zabawy” jest niezbędna, by Warszawa się wybawiła, by była szczęśliwa. I choć był czas, gdy część tej zabawy się realizowała w wystawnych klubach, potem część na domówkach (ale to był szał swego czasu…), by ostatecznie przenieść się do offowych klubów z brudnymi podłogami i hipsterami za barem, to jednak ilość tej zabawy pozostawała w miarę stała. Bośmy co prawda, jako środowisko imprezowe, zmieniali upodobania co do tego, jak chcemy tę zabawę realizować, ale nie zmieniało się to, że chcemy to robić. Do czasu.
Dziś jest inaczej. Dawniej cały tydzień miał swój „imprezowy rytm”. Wszyscy wiedzieli, że w poniedziałki bawić się można co najwyżej w Underground, bo reszta Warszawy nieczynna. We wtorki chodziło się do Barbie Baru, potem do Discrete. Środa była czasem karaoke w Galerii, podobnie zresztą jak niedziela. W czwartki chodziło się gdziekolwiek, bo już sporo klubów otwierało się z myślą o imprezujących studentach (czy ktoś jeszcze w ogóle pamięta, że czwartek był tradycyjnie dniem studenckich imprez w całej stolicy?!). No a piątek i sobota, wiadomo. Jasne, zawsze byli ludzie, którzy bawili się rzadko, albo bawili się tylko raz w tygodniu. Ale stała była liczebnie grupa, która szalała częściej, cały czas. Nie to, co dziś. Dziś jest inaczej.
Kiedy ostatni raz Warszawę odwiedził w klubach ktoś Naprawdę Znany? Okej, w miniony piątek w 1500 zagrał Tiga. Super, bardzo fajna gwiazda dużego formatu. Co prawda to dość mroczne już i głębokie dźwięki, ale marka jak się patrzy. A poza tym? Nie twierdzę, że jest łatwo. Pamiętam lata 2007-2008 (które ogóle były dobre dla muzyki house!), że dwie duże imprezy z Naprawdę Znanym Gościem z zagranicy w samej tylko Utopii były normą! Antoine Clamaran, Chris Ortega, Chris Willis, Farina & Benedetto z Akramem, Laurent Wolf i wielu, wielu innych. Wszyscy przewinęli się przez Utopię (nie wiem nawet czy nie w jednym roku, musiałabym sprawdzić). To stawiało poprzeczkę wysoko innym klubom, które starały się konkurować. I też zapraszały Naprawdę Znane Osoby.
Na zamknięciu Utopii skorzystała oczywiście G Party czy tam Candy Andy. Imprezy, które chciały być alternatywą dla utopijnych najpierw odbywały się w różnych miejscach, potem na dłużej zadomowiły się w The Nine (który już też nie istnieje). Oczywiście, że po zamknięciu Jasnej 1 wszyscy się do nich rzucili. Potrzebowali imprez i G Party im te imprezy zapewniało. I przyznać muszę, że patrząc na te wydarzenia, widać jak zmieniły się warszawskie imprezy klubowe. G Party też początkowo konkurować musiało z Utopią (i innymi), więc zapraszali Naprawdę Znane Osoby, robili duże imprezy. Fakt, niewiele mogę o nich powiedzieć, bo zdarzyło mi się na nich być dwa razy, z czego raz piętnaście minut. Ale wiem, kogo zapraszali, co się tam działo, jak komunikowali imprezy itd. Moi znajomi tam chodzili, mówili, co się dzieje. Więc wiem. Z czasem, im dalej było od zamknięcia Utopii, tym mniejszego kalibru goście się pojawiali. Ludzie i tak przychodzili, nie trzeba się starać. Nie ma konkurencji, są ludzie. A potem przyszedł czas na Hunters.
Nie cichną pytania „dlaczego zamknięto Utopię?”. Plotek jest wiele, pogłoski podają różne przyczyny. Jeśli sądzicie, że ja znam tę właściwą i prawdziwą, to się mylicie. Wiem tyle, co wszyscy. Że chodzi o czynsz, jaki znacząco podniesiono po zmianie dyrektora banku będącego właścicielem budynku. Tyle. Nie mam powodów, by w to nie wierzyć.
Oczywiście, zawsze wówczas pojawia się Hunters. Nie wiem, co mieli na myśli twórcy tego miejsca, gdy stwierdzili, że chcą otworzyć ładny, fajny klub przy Jasnej 1. Naprawdę, nie wiem. Może sądzili, że tak znany adres przyciągnie ludzi „z automatu”? Pewno trochę tak było – odwiedziłam Hunters ze dwa razy i widziałam na zdjęciach, kto tam się bawił. Bez wątpienia sporą grupą mogli być ci, którzy dawniej chcieli się tu dostać, ale im się nie udawało i teraz postanowili sobie odbić. To pewne. Przychodzili też młodsi stażem klubowicze, którzy nie rozumieją, że to nie adres tworzy miejsce, ale ludzie i muzyka. Myśleli, że zmienił się lekko wystrój, zmienił się właściciel, zmieniła się nazwa, a reszta pozostanie bez zmian. Nie, nic z tego. Poza tym Hunters od samego początku chciał być klubem hetero. Jego manager (czy tam współwłaściciel – nie jestem wtajemniczona w meandry własnościowe tego miejsca) był dawniej managerem w dwóch innych miejscach, więc jakieś tam doświadczenie miał. Ale nie gejowskie. Dlatego chciał stworzyć miejsce hetero.
Ale hetero bawią się inaczej. A utrzymanie wysokiego czynszu kosztuje. I tak się zaczął romans Huntersa z G Party. Och, jakież było przeżywanie… Najpierw jedna-dwie imprezy gościnne, a potem… no a potem poszło. Hunters stał się klubem gejowskim, dodali mu tęczowe elementy w logo i lekko zmienili charakter imprez. Jedna z dwóch imprez w Hunters, na której byłam, to ta, gdy G Party otwierało ponownie to miejsce – już jako markę gejowską. Chciałam zobaczyć znów miejsce, które dla mnie tyle znaczy ale i dowiedzieć się, jak wygląda teraz clubbing, który był taki dobry. Teraz już nie był. Było na tyle nudno, że stwierdziłam, że idę do Glam. Rozumiecie? Wolałam iść do Glam. To o czymś świadczy…
Swoją drogą… Glam też nieźle wyszedł na zamknięciu Utopii, prawda? Mieli szczęście. Gdy otworzyli się w maju 2010, byli konkurencją dla Galerii (która powoli zaczynała agonię), ale i pewnym uzupełnieniem jej oferty. Zwłaszcza dla lesbijek. Nie ma co ukrywać, że to niezagospodarowana nisza w Warszawie, którą Glam zapełnił (Kraków, a nawet Łódź miały/mają lesbijskie kluby już od dawna!). Po zamknięciu Utopii przejął także część tej klienteli. Nie ukrywam, że i ja po długim czasie się przekonałam. Nie tyle do miejsca, co do ludzi. Bardzo dużo tam młodych chłopców, więc sami rozumiecie… Nadal jednak uważam, że jako klub, to miejsce jest marne. I na miejscu właściciela obawiałabym się nadchodzącego momentu – otwarcie nowej Utopii już w maju. W sam raz na drugie urodziny Glam. Zresztą, żeby było śmiesznie, gwiazdą tych urodzin ma być Sonique. Ta sama, która chyba w 2007 gościła w Utopii. Historia kołem się toczy.
Na otwarcie nowej Utopii wszyscy czekali od dawna. Nie ma co udawać – część osób straciła nadzieję. Poddali się. I oddali się innym miejscom. Zapomnieli, że Utopia najbardziej na świecie ceni jednak lojalność. Mówiłam o tym kiedyś już. VIPem w Utopii byli nie tylko ludzie znani z mediów, celebryci, politycy, ale właśnie także zwykli ludzie będący lojalnymi klubowiczami.
Rozgrzewki przed otwarciem Utopii było sporo. Najpierw imprezy w Confashion. Pamiętam pierwszą, po kilku miesiącach od zamknięcia Jasnej 1. Och, jak było cudownie! Miłe spotkanie w towarzystwie tych wszystkich znanych i dawno nie widzianych twarzy! Doskonała muzyka, znów było pięknie. I pamiętam miny barmanów z Confashion, którzy przywykli, że o 3:00 klub jest już zamykany. Nie wówczas, gdy bawi się tam Utopia! Co to, to nie! Daliśmy czadu do 7 rano. Było cudnie. Jednakże nie ma co udawać, Confashion to miejsce nieutopijne (oni w ogóle działają jeszcze?). Słabe nagłośnienie, słaby VIP room… Nie, nie, to nie mogło się udać. Kolejne imprezy były coraz słabsze. Potrzeba było zrezygnować z tego. I dobrze, że po trzech czy czterech takich wydarzeniach ten pomysł upadł.
Potem nadeszła era De Lite. Plotka głosi, że było blisko, by tam właśnie powstała nowa Utopia. Ale plotek co do miejsca było wiele… pl. Bankowy i pl. Piłsudskiego to najczęściej powtarzane. Nieprawdziwe, dodajmy. Przy Konopnickiej powstało jednak De Lite. Klub bardzo ładny, ale w sumie chyba nie mający do końca przekonania, do kogo chce trafić. Byłam tam poza imprezami utopijnymi i… no, było zupełnie inaczej. Czasem nie tyle może znacząco gorzej, co ludzie bawiący się tam… to zdecydowanie inna klientela, na pewno nie taka, która potrafi do 7-8 się bawić przy dobrym house’ie. De Lite był fajny, zabawny… ale jednak to nie to. Jakoś zabrakło poczucia bycia „u siebie”. Nie ukrywam, że i muzycznie – mam wrażenie – to nie do końca to. Było, owszem, dostojnie, pięknie, ale za mało pierdolnięcia. A jednak utopijki lubią pierdolnięcie.
Nie można pominąć krótkiej przygody ze Sqandal Barem! To było ciekawe doświadczenie. Pierwsza impreza organizowana pod marką nie Utopii a Grzegorza Okrenta. Ciekawie się zapowiadało, nie powiem. Tym bardziej, że to impreza zupełnie inna – taka mniej więcej jak w latach 2003-2004 w Utopii. Na ostro, po męsku, megaseksualnie, bez ograniczeń. Dlatego przychodziłam tam, zobaczyć jak to się rozwinie. I gdy miała się odbyć kolejna z imprez – nagle ich zaprzestano. Domyślam się, że przygotowywanie nowej Utopii pożera jednak czas i energię. I brakuje jej na inne rzeczy.
***
O tym, dlaczego Utopia była i jest ważna, pisałam zaraz po jej zamknięciu. Teksty znajdziecie na blo oraz na innastrona.pl. Więc nie będę tego powtarzać.
Nie ukrywam, że nowa Utopia budzi u mnie lęk. Naprawdę. Bo nadzieja na jej otwarcie jakoś trzymała mnie przy imprezowym życiu. Na zasadzie „boże, jest chujowo, ale będzie lepiej, wytrzymaj!” I teraz moja nadzieja jest jedna: żeby naprawdę było lepiej. Nie ma co udawać, zmienił się clubbing w Warszawie, zmieniły się gusta klubowiczów, zmieniła się muzyka (kto w 2010 roku słuchał dubstepów?!), zmieniło się klubowe otoczenie w stolicy… A i ekipa Utopii mogła wypaść lekko z tego, co bieżące. Oby nie. Z zapowiedzi właścicieli wynika, że nowy klub będzie zupełnie inny od tego, co pamiętamy z Jasnej 1. Że będzie inaczej pod wieloma względami. Tego też się boję. Bo choć i moje imprezowanie się zmieniło, to jednak Utopię pamiętam doskonale, pamiętam jak dobrze tam było i mam stracha, że się nie przestawię na nowe. Że będę wciąż szukać tego, co było dawniej. A tego już na pewno nie będzie. Będzie inaczej.
Tak bardzo więc jak cieszę się, że Utopia powraca już w maju, tak boję się tego momentu.
Oraz, zgodnie z zapowiedzią, zdejmę wówczas wszystkie napisy „Nie ma Utopii” w Melinie oraz z drzwi wejściowych do mieszkania. Zdejmę też baner „Utopia forever”. I na pewno przyniosę go na re-otwarcie. Choć, przyznać muszę, poszarzał już. To doskonale obrazuje, jak długo przyszło nam czekać. Oby było teraz tylko lepiej.
Wypowiedz się! Skomentuj!