Więc opcja jest taka, że naprawdę mam wkurwa na siebie, że tak dawno nie pisałam. A że czasu nadal mało (zaraz wyjaśnię dlaczego), to postanowiłam inaczej to ogarnąć. Nie będę tym razem chronologicznie się rozwodzić nad poszczególnymi dniami, tylko problemowo opiszę co się dzieje. Bo inaczej ugrzęznę w tym na wieki wieków.

Zacznę od studiów. Po pierwsze: zakończyłam pierwszy semestr na polonistyce. Podkreślam, że zakończyłam a nie zaliczyłam. To wciąż przede mną i będzie się ciągnąć jakiś czas jeszcze. Gramatyka historyczna języka polskiego to nie przelewki. Dobrze, że mam bardzo łaskawą i łagodną prowadzącą. Dzięki temu chyba jakoś dam radę. Byle zaliczyć. Ale to nie wszystko. Mam też dużo koleżanek dobrych na studiach, co mi wysyłają materiały! Uważam, że wszędzie są takie dobre osoby i to dzięki nim ludzie w ogóle zdają z roku na rok. Ja tak mam od zawsze na wszystkich kierunkach i studiach. Dziękuję Wam teraz zatem publicznie! Gorzej, że nie udaje mi się dotrzeć na niektóre zaliczenia i egzaminy. Na jednym, na który dotarłam, okazało się, że wystarczyło być na jednym z trzech ostatnich wykładów na liście, by mieć „dobry”. Reszta musiała pisać test. W czasie zamieszania na sali przeczytałam notatki jakiejś koleżanki i… podeszłam do egzaminu. Mam 5.
A socjologia? No cóż, tutaj bez zmian. Niedobrze, że mam taki zabiegany rok – nie mam czasu na pisanie. Mam mocne postanowienie, że od sierpnia dramatycznie ograniczam swoją aktywność pozanaukową. Tak, tak, skończy się samorządowanie, koła naukowe i takie tam. Koniec, kurwa. Kiedyś trzeba, jak się chce być doktorkiem.

Jednym z powodów, dla których nie poszłam na zaliczenie na polonistyce był sąd. Wojewódzki Sąd Administracyjny i moja sprawa o bezczynność organu w zakresie udzielenia informacji publicznej. Sąd zebrał się, naradził, wysłuchał mnie, wysłuchał nowego szefa doktorantów i podjął decyzję, że skargę podtrzymuje i uznaje. I wygrałam! Muszą odpowiedzieć na mój wniosek z lutego 2010 i oddać mi 100 zł kosztów postępowania sądowego.
Jaki był tok rozumowania sądu? Żeby sprawdzić, czy skarga jest zasadna, muszą ustalić, czy w ogóle musieli mi na mój wniosek odpowiadać. A muszą, jeśli dysponują kasą publiczną i działają w sferze realizacji zadań publicznych. Moim zdaniem tak jest. Tak samo potwierdziła to rektor w piśmie-odpowiedzi. Co oznacza – jak orzekł sąd – że bezsprzecznie musieli mi odpowiedzieć na wniosek. I bezsprzecznie mają taki obowiązek. Co więcej, sąd wskazał – wymieniając poprzedniego Przewodniczącego Zarządu Samorządu Doktorantów UW Piotra Pomianowskiego – że wykazał się on indolencją i niewiedzą w zakresie swoich obowiązków.
Mnie ciekawi tylko jedno: powodem złożenia przeze mnie wniosku było de facto to, że oni nie mają tych dokumentów, które ja chcę dostać. W sensie, że wymyślili sobie „uchwały ustne” i nie spisywali wielu rzeczy. I teraz ciekawe jak z tego wybrną. Nie mogę się doczekać uprawomocnienia.

To skoro już o samorządowych rzeczach mowa… Byłam znów kandydatką na Przewodniczącą Komisji Rewizyjnej Samorządu Studentów UW. Przegrałam jednym głosem z Moniką. Lubię ją i wiem, że jest dość rzeczowa, ale nadal mam obawy, czy – jako osoba o tym samym „pochodzeniu”, co władza samorządowa – będzie obiektywna i rzetelna. Zobaczymy.
Ale już organizowanie posiedzeń w piątek o 20.00 uważam za lekko skandaliczne, nie sądzicie?

Działalność moja to także Koła. Jeśli idzie o to „gazetowe”, to jest okej. Są decyzje, są działania. Są też opóźnienia (nie z mojej winy!), ale muszę ich mocno spiąć w sobie. Skoro od października mają sobie radzić sami, to muszą się lekko chociaż usamodzielnić i samo-ogarnąć. Bo ja naprawdę nie będę w stanie już im aż tak pomagać. Na razie robimy sporo i w ogóle jest fajnie, ale… do czasu. Od nowego semestru będę prowadzić – na ich prośbę – warsztaty dziennikarstwa prasowego w Instytucie Socjologii UW. Co dwa tygodnie chyba w środę (czy w czwartek?) rano. Jakby ktoś zainteresowany, to śmiało, zapraszam.
Zaś Queer UW robi zamieszanie. Udało się nam podzielić zadania, więc teraz je realizujemy. Nie jest łatwo, są przeszkody – malkontenci, krytyka z zewnątrz, presja ogromna a przede wszystkim… brak czasu. To doskwiera nam najbardziej. Zwłaszcza w czasie sesji. Najwięcej zamieszania zrobiła oczywiście nasza sonda internetowa. Kierowana do studentów i studentek UW dotykać ma pewnych aspektów istnienia osób LGBTQ w społeczności akademickiej. Nie jest idealna. Wręcz przeciwnie: jest bardzo ułomna. Ale nic się na to nie poradzi, musiała wystartować. Więc dobrze, że jest, że coś się mówi. A już na chwilę obecną wiem, że wypełniło ją ponad 2 razy więcej osób niż się ja spodziewałam. No i potrwa jeszcze jakiś czas, prawda? Więc jest okej.

Co do naukowych spraw queerowych… Jest okej. Jacek ma habilitację za sobą (gratulacje!) i się wzięliśmy za konferencję „Strategie Queer”. Do końca tego tygodnia zamkniemy sprawę Komitetu Naukowego. Organizacyjny, to wiadomo – Queer UW. Swoją drogą, to fajna sprawa – organizacja jeszcze nie ma miesiąca, a ma już na koncie badanie sytuacji osób LGBTQ na UW plus w zanadrzu dużą dwudniową konferencję. Jej efektem ma być także publikacja, ale nad tym jeszcze pracujemy. Musimy mieć też odpowiednie poparcie, żeby bez problemów (czy też raczej: mimo spodziewanych głupich protestów) poradzić sobie ze wszystkim. Ale, jak wiadomo, jestem niezła w PRze, więc damy radę!

No właśnie, Parada Równości 2011 i moja działalność PRowa. Dużo tego, muszę przyznać. Nadal nie mam telefonu służbowego (ale mam mieć na dniach), więc trochę mi to utrudnia. Na szczęście jednak, daję sobie jakoś radę. Dużo się dzieje. Mamy logo, teraz trwa konkurs na hasło paradowe. Zachęcam do udziału – tak przy okazji, bo do wygrania 300 zł :) Sporo jest krytyki na intelektualnych blogach i w niektórych serwisach informacyjnych LGBTQ. To dobrze, niech będzie. Ważne, że jest dyskusja jakaś i są z niej wnioski pewne. Słuchamy tego, co tam się dzieje i staramy się to jakoś ogarniać mimo wszystko.

Jutro Floor-Sitting Party. Zapowiada się niezła impreza, która na chwilę obecną kosztowała mnie ponad pół tysiąca zł. Dwugodzinna, podkreślam, impreza domowa dla ok. 30 osób. Nieźle, nie? No, ale jak się chce mieć fajne towarzystwo (czyli studencko-gejowską bohemę), to trzeba czasem. Zastanawiam się, co musiałabym zrobić, żeby mieć wokół siebie więcej licealno-gejowskiej bohemy? Jak sądzicie?
Będzie jutro dj na żywo, będzie studio foto zaaranżowane, będzie welcome drink dla wszystkich (czyli 30 drinków, mówiąc po ludzku), będzie ciasto, będą niespodzianki… Mam nadzieję, że wszystko wyjdzie i że się uda! Musi! To pierwsze F-SP od bardzo dawna i ono mi przypomniało dlaczego zrezygnowałam z ich organizacji. Money, money, money… Każdy taki event to kilkaset złotych mniej. A mi na kasie jednak zależy.

Bo zauważyłam w ogóle ostatnio, że muszę zmniejszyć wydatki albo zwiększyć dochody. Z tym drugim może być trudniej, bo nie za bardzo mam już czas na cokolwiek innego, co mogłoby mi kasę przynieść (albo i nie), więc pozostaje mi ograniczanie wydatków. To nie będzie łatwe, bo 1) rozhulałam się ostatnio (przyznaję się bez bicia!), 2) jadę za tydzień do Krakowa na weekend, 3) lecę do Holandii za kolejny tydzień na weekend. Więc zapowiada się, że luty znów nie będzie bardzo oszczędny.
Z kasą o tyle źle, że główna część dochodów się spóźnia z przelewem. Ja rozumiem, że tam jakieś problemy są i uzbrajam się w cierpliwość. I pewno dałabym radę (bo mam „na wszelki wypadek” niewielki, ponadtysiączłotowy limit kredytowy na koncie w mBanku), ale ponieważ jest F-SP i w ogóle, to się nie da tak łatwo. Wczoraj wypełniłam on-line w mBanku wniosek o zwiększenie limitu do 2,7 tys. (tak na wszelki wypadek) i już wiem, że dostanę. Zresztą od razu wiedziałam, bo we wniosku od razu wyliczyli mi, że mam taką zdolność, że mogę wziąć „do 20100 zł bez zbędnych formalności”, czyli że od ręki. No, tyle to aż nie chcę. Ale dzisiaj dzwoni do mnie pani i mówi, że ma dla mnie wspaniałą ofertę. Że karta kredytowa Visa Gold. Że min. 10 tys. zł limitu, że opłata niewielka, że ubezpieczenie, i że jeszcze jedno, i że mi zmaleje oprocentowanie kredytu odnawialnego i że promocja bez opłat i w ogóle. Nie chcę chyba, ale trzymam ją do wtorku. Jeśli Gacek ogarnie, że po przeniesieniu do jego banku tej karty, wyembasują mi na niej moje imię i nazwisko, to się zgodzę i to zrobię. Postanowione.

Z tym imieniem… Okazuje się, że Jej Perfekcyjność nie przeszkadza w zasadzie nikomu poza… komentującym wpisy na gejowskich portalach. Reszta, media hetero, PAPy, TVP i wszystkie inne, przyjmują to bez słowa i lecą dalej. A ci oczywiście muszą się wyżywać. Trudno, niech się dzieje. Nie zrezygnuję z siebie.

A skoro już o kasie mowa… Pewna firma PRowa zaproponowała mi współpracę. Ciekawie się to zapowiada, choć bardzo niestandardowo. Więc się oczywiście wstępnie zgodziłam. Pracy trochę będzie, efekty może jakieś też… No i kilka setek więcej w kieszeni miesięcznie, zawsze się przyda.
Na co? Postanowiłam, że muszę w końcu jakieś ubrania kupić. Ostatnie rzeczy kupowałam sobie w wakacje z Michałem w Londynie. Potem nawet chyba skarpetek nie kupiłam nowych ani razu. Nienawidzę zakupów, ale będę musiała w końcu. Liczę na znajomych i na ich zniżki pracownicze, czy jakie tam tylko mają :) Na nieznajomych w sumie też, jeśli ktoś z Was chciałby pomóc jakoś…
I powoli przymierzam się do Miesiąca Bez Alkoholu.

Dlaczego? Ano dlatego, że było go ostatnio ZDECYDOWANIE za dużo. Mam na myśli zwłaszcza weekendy, bo już dwa razy z rzędu miałam imprezę, która zaczynała się w piątek wieczorem i kończyła w poniedziałek rano. Jasne, można tak i to bardzo fajne i w ogóle… Ale nie, nie. Alkohol to nie do końca moja rzecz. Ja potrzebuję muzyki, a nie procentów. I dlatego czas wyznaczyć sobie datę. Zobaczymy kiedy.
A imprezy udane, bo towarzystwo doborowe. Już nie mówię o tych wszystkich b4ach, które a to u mnie, a to u Gacka się dzieją… Myślę raczej o afterach. Ostatnio dużo ze mną imprezowali Filip i Łukasz (to nowe osoby na tym blo, witajcie więc!). I były to imprezy naprawdę szalone. Oni (pół)nago, picie bez przerwy, muzyka, szaleństwo. Aż nie wiem czy nie za dużo. Chociaż w zasadzie nie wiem ile to jest „za dużo imprezy”, więc tego nie powiem. Ale pewno zdaniem niektórych mogłoby być to uznane za „za dużo”. Na pewno było za dużo alkoholu, to bez dwóch zdań. I dlatego będę miała pokutę teraz ;)
Zaliczyłam też dziwną imprezę – domówkę u Ilony, czyli mojej koleżanki ze studiów, dawno, dawno temu. Zaprosiła, by oświadczyć, że jej się chłopiec oświadczył i że się będą hajtać. Good for them. Dla mnie okazało się to być okazją do spotkania dawno-nie-widzianych znajomych, typu Harry czy Moni. Ciekawie w sumie wyszło, pozmieniali się wszyscy w zasadzie. Niektórzy nadal się nie obronili! To dość skandal, bo ja miałam rok przerwy po tych studiach i lada moment będę się doktoryzować a oni wciąż nie mają magistra. Eh, szkoda gadać.

Mnóstwo, mnóstwo pracy. Nadrabiam jakieś prace zlecone (już końcówka!!!), piszę jakieś swoje prace, zajmuję się dwiema gazetami, radzę sobie z kryzysami w redakcjach, dzielę pracę dla Queer UW, oddzwaniam i piszę w sprawie Parady Równości, piszę sprawozdania roczne Kół Naukowych, sprawdzam teksty, składam magazyny, chodzę czasem na zajęcia, wstawiam coś na strony (kto zgadnie iloma stronami aktualnie zarządzam? I nie mam na myśli stron facebookowych, bo tych mam 6 i to nie jest tajemnica), ogarniam maile (nadal wysyłam dziennie NIE MNIEJ niż 66 wiadomości, a średnia jest dużo wyższa), piszę wiadomości prasowe, monitoruję media, odpowiadam na komentarze, piszę pisma, umawiam się, spotykam…

No właśnie i to chyba będzie dla niektórych najciekawsze. Minione dwa tygodnie to dla mnie czas intensywnych spotkań. Z 1) Filipem, 2) Łukaszem, 3) Adasiem, 4) Marcinkiem, 5) studencko-gejowską bohemą, 6) Dawidem. Po kolei zatem. Filip, wiadomo. Młody ładny chłopiec, co lubi upijać się tak, że nie pamięta. Nie wiem w zasadzie jak się poznaliśmy (to ma znaczenie?!), ale jakoś tak wyszło, że wylądował u mnie na afterze… Potem znów na jakiejś imprezie, znów after… Żeby więc na trzeźwo pogadać, wpadł do mnie zrobić mi obiecany jakiś czas temu obiad. I znów na noc został (i znów było za dużo alkoholu). Więc jakoś tak miło i sympatycznie się ta znajomość rozwija. Filip obawia się jedynie, że będzie „kolejnym młodym chłopcem”, cokolwiek w zasadzie miałoby to znaczyć. Że będzie jednym z wielu. W zasadzie to rozumiem trochę, też nie lubiłam tego.
Co do Łukasza – to w zasadzie historia jest podobna i działa się niemalże jednocześnie. Z tą różnicą, że Łukasz miał u mnie w WC seks z jakimś Krzysztofem, a Filip nie. Chociaż, nie, zaraz, Filip też miał seks! Z Tomeczkiem przecież! Więc nie, wszystko jest w normie ;) Łukasz fajny chłopiec, młody, ładny, sympatyczny, mądry, sumienny. Też lubi poszaleć na parkiecie, a to akurat dla mnie ważna pozytywna cecha!
Z Adasiem, to wiadomka. Jesteśmy na siebie skazani. Cokolwiek by się nie działo (a u niego działo się dużo – zdrady, rozstania, zmiany i takie tam), to ostatecznie i tak trafia jakoś tam do mnie. I dlatego właśnie jesteśmy na siebie skazani. Mam takie przeświadczenie, że jeśli dożyję wieku starczego i on też, to wylądujemy gdzieś razem w jakimś domu starców czy coś. Na tym polega nasze skazanie na siebie :) Widzieliśmy się kilka razy w tym czasie, Adaś wpada, opowiada i śpi. Niemniej, od czasu jak spotyka się z nowym chłopcem, ma mniej czasu. A i dobrze w sumie, bo mi czas między palcami ucieka i tak…
Z Marcinkiem też się kilka razy widziałam. Nie za wiele, bo on w Paryżu kilka dni był. Niemniej, po jego powrocie mieliśmy ważną dla mnie rozmowę. Trochę o nim, trochę o Grzegorzu (skutecznie udało mi się go już z mojego życia wymazać), trochę o naszej relacji. Wyjaśniłam mu dlaczego nie pytam go o szczegóły jego życia osobistego i jak niewłaściwe mi się to wydaje. Tak, wiem, że to irracjonalne, bo przy innych nie mam tego problemu. Ale nic na to nie poradzę przecież, nie będę się zmuszać. A Marcinek mi wyjaśnił, że nie jest i nie był z Grzegorzem. To dla mnie ważne było, naprawdę.
Studencko-gejowska bohema ma się dobrze! Bawimy się nadal, jakby jutra nie było! Na całego. Naprawdę ich za to uwielbiam. Nie wszystkich, bo czasem odstają, poddają się, odpadają. A tego nie lubię. Moja przyjaciółka Gacek jest ze mną niezmiennie cały czas koło mnie. Za to go uwielbiam. Że stoimy za sobą murem. Ostatnio jakaś dziewczyna mnie w Glam zaczęła popychać i wyzywać (nie będę tego komentować) i nie minęło kilka sekund a już Damian.be i Gacek interweniowali, nawet bez mojego wołania. Uspokoili ją i już. Bez nich naprawdę nie dałabym sobie czasem rady. Może nie w tej konkretnej sytuacji, ale tak po prostu. Chcę teraz, tak nieco sentymentalnie może, podziękować im za to, że są. I że pojedziemy do Krakowa, o!
No i na koniec Dawid… To jest dziwna sytuacja, bo ja się zaczynam emocjonalnie mocno angażować w tę relację. Dość mocno, naprawdę. Dawida kiedyś, kiedyś widziałam live po raz pierwszy i już wtedy zwrócił moją uwagę. Nie tylko dlatego, że był byłym Grzegorza, ale dlatego, że jest bardzo ładnym chłopcem. Wiem, wiem, że często to tutaj piszę. To dlatego, że uważam, że ładnych chłopców trzeba wyróżniać i podkreślać, że są ładni :) Choć to nie zawsze ich zasługa, to jednak liczy się fakt, że są! Dawid, bez wątpienia, też jest. Drugi raz spotkałam go – przypadkiem – po jakimś czasie we W Biegu Cafe, gdzie pracuje. Spotykałam się tam z Hugo i Perełką a propos nadchodzącego Floor-Sitting Party „Picture Yourself” i wtedy znów moją uwagę mocno przyciągnął. Postanowiłam go poznać. No bo czemu nie? Więc wieczorem (jako że wyskoczył mi gdzieś na Facebook) zaprosiłam go do znajomych. Zaczęła się wymiana wiadomości. I taka wymiana potrwała z 6 godzin chyba. Powoli zaczynałam się przekonywać, że jest też chłopcem niegłupim. Nie zawsze ma to dla mnie znaczenie, wielu moich ładnych znajomych to ludzie głupi i to jest okej. Po przejściach z przyjmowaniem mojego zaproszenia do znajomości (które ostatecznie on skierował do mnie a nie ja do niego…) jakoś tak się stało, że jednej nocy, gdy piłam ze znajomymi lesbijkami na Ursynowie (brzmi dość dziwnie jak na mnie, wiem), że zgadaliśmy się SMSowo i padł pomysł, że go odwiedzę w nocy w mieszkaniu, które właśnie remontuje sobie. I stało się, wpadłam. Była herbata i rozmowa długa. Było miło, choć sceneria (pusty pokój bez zrobionych ścian, podłogi i siedzenie na wiaderkach plastikowych czy czymś takim) nie wydawała się zbytnio sprzyjająca. Potem, po kilku dniach, Dawid nareszcie zaprosił mnie na kawę (zachęcałam go wiadomościami w stylu „No, to kiedy zaprosisz mnie na kawę?”, mimo że sam nigdy nie zapowiadał, że to zrobi). Poszliśmy do Bla Bla Cafe (bo chcieliśmy miejsce, którego nie znam) a potem do Nowego Wspaniałego Światu. I tak jakoś mile nam znów czas mijał. Potem zobaczyliśmy się znów. I znów. I jakoś tak się stało, że Dawid u mnie nocował. Potem znów. Potem ja u niego…
No dobra, do sedna. Zaangażowałam się emocjonalnie i trochę mnie to przeraża. Dlaczego? Nie muszę chyba tłumaczyć. Po pierwsze: generalnie tego nie robię. Po drugie: jest to miłe i jest mi z tym dobrze. Po trzecie: to się nie może dobrze skończyć. Po czwarte: Dawid nie jest osobą żyjącą w celibacie, co rodzić może pewne problemy natury, że tak powiem, technicznej. Po piąte: nie wiem do czego to doprowadzi. I w ogóle, co ja wyprawiam? Nie wiem.
Dziwne to i nie wiem jak się zachować. Niemniej, Dawid jest gościem zaproszonym na F-SP. Na razie znajomi głównie o nim słyszeli. Chcę, żeby go poznali. Najpewniej jeszcze nie raz się na tym blo pojawi…

No i… Oczywiście, staram się znaleźć też czas na kulturę! Byłam na spektaklu „Kalimorfa” w Teatrze Praga z Sebastianem Plastikowym Skurwielem (czy ktoś jeszcze tak do niego mówi?!) no i zabrałam na koncert Hurts Gacka, Damiana.be i Anatola. A w zasadzie tego ostatniego nie zabrałam. Bo… nie przyszedł. Nie wiem dlaczego. Już dzwonił, że się spóźni, że jest w drodze i w ogóle a ostatecznie okazało się, że się nie zjawił. Dla mnie: skandal. Nie przeprosił, nie poinformował dlaczego nie przybył. Ej, o te bilety bili się ludzie i płacili wielokrotność tych 120 zł, co kosztowały początkowo… Nie będę może tego już dalej komentować.

Wypowiedz się! Skomentuj!