Nie lubię zmieniać planów jeśli idzie o terminy pisania blo. Sami wiecie jakie mam z tym problemy. Wie c jak już zaplanuję, to staram się tego trzymać. Tym razem się nie udało. Winna jest spółka PKP InterCity. To przez nią piszę blo 4 dni później niż zakładałem.

I muszę jeszcze o Grzegorzu napisać. Już wyjaśniałam na blo jak i jemu czemu nie możemy kontynuować tej znajomości. Bo się nie stara. Bo się wycofuje z zapowiedzi. Skoro na początku naszej znajomości mówi, że mnie kocha i że mógłby dla mnie zrezygnować z życia seksualnego a potem twierdzi, że niczego nie może mi obiecać, to mnie to nie bawi.
Oczywiście, jest miłym, gdy okazuje się, że po sześciu latach celibatu nadal ktoś jest zainteresowany mną tak quasiseksualnie. To mi schlebia tym bardziej, że ów ktoś ma lat siedemnaście i jak na swój wiek coś tam w głowie. Oraz że jest ładny. Oraz że nie wstydzi się publicznie mówić o tym, że jest mną zainteresowany. Oraz że to okazuje.
Może powinnam też od razu dodać wszystkim wścibskim i zainteresowanym, że do niczego między nami nie doszło. Nie całowaliśmy się. Nie przebywaliśmy nago w swojej obecności. Grzegorz spał ze mną w ubraniu.
Choć, i to muszę przyznać, kusiło mnie to bardzo. Na tym chyba polega różnica między byciem osobą aseksualną a byciem w celibacie. Nie jestem aseksualna. To, że nie mam życia seksualnego, to tylko mój wybór. A więc coś, co mogę teoretycznie zmienić. Mogłabym dla Grzegorza i nie ma co udawać, że jest inaczej. I to nie chodzi o to, że jest słodkim młodzieńcem ale o to, że wiedział, na których strunach zagrać.
Chcę na to spojrzeć z perspektywy psychoanalizy Naomi Klein. Ona lubi mówić o elementach alfa i beta. Te pierwsze są fajne, te drugie nie. I mówi o kontenerowaniu. Że z naszymi elementami beta musimy sobie jakoś radzić i w sobie lub w innych je kontenerować. Jednym z jej ulubionych przykładów jest sytuacja autentyczna z relacji psychoanalityk-klient. Ów właśnie zakochał się w swojej terapeutce ale nie mógł sobie z tym poradzić. Męczyło go to, nie dawało spać. Widywał ją codziennie od poniedziałku do piątku ale nie mógł z siebie nic wydusić. Miał w sobie dużo elementów beta. Gdyby je potrafił w sobie skontenerować, wytłumaczyłby sobie jakoś, że nic z tego. Że musi o niej zapomnieć. Nie potrafił jednak. Co zrobił? W któryś piątek na sam koniec spotkania rzucił do niej: "a tak w ogóle to panią kocham i nie potrafię żyć bez pani dlatego chciałbym żeby została pani moją partnerką" i wyszedł. To oznacza, że pozbył się swoich elementów beta. Niemalże dosłownie rzucił nim w terapeutkę. W weekend mógł spać spokojnie, problem miał z głowy, nie musiał nad nim więcej myśleć, martwić się i zastanawiać. A co stało się z terapeutką? Miała weekend z głowy. Zastanawiała się jak to się stało, czy to prawda, czy on mógł się w niej zakochać, czy to może tylko jakieś przeniesienie, czy zauroczenie, czy coś jednak głębokiego. I co ma mu powiedzieć w poniedziałek, czy może nadal go leczyć? Jego elementy beta znalazły się w niej. Teraz to ona miała problem.
Przytaczam (niedokładnie) tę historię, by pokazać jaki mechanizm zadziałał między mną a Grzegorzem. Jego miłość, jego kłopot, jego elementy beta zostały wrzucone we mnie. To ja się musiałam zastanawiać co zrobić, ja zareagować, na co pozwolić sobie i jemu. Teraz to ja miałam problem. Ja miałam elementy beta. Wydaje mi się, że dzięki kilku rozmowom oraz jednemu upiciu się udało mi się je skontenerować. Co nie oznacza oczywiście, że wiem jakbym zareagowała gdyby teraz zadzwonił i powiedział, że myślał nad tym i jednak chce inaczej. Nie ręczę za siebie :) Chociaż z dnia na dzień wydaje się to całe szaleństwo odległą historią. A pisanie blo jest także sposobem na kontenerowanie. Wiem o tym i to także powód dla którego wracam do tego tematu. Chcę zarazem dodać, że Grzegorz nie jest dla mnie nastolatkiem jakich dokoła wielu. Rzekłam.

W niedzielę wieczorem, po napisaniu najdłuższej blotki w historii, odwiedziłam jeszcze moją przyjaciółkę Gacek (złego słowa o niej nie powiem), bo miałam w planie zrobić u niej ciasto na Queerilię. Adam zapowiedział, że wpadnie. Bo jakoś nasze kontakty ostatnio coś nie teges. Więc żeby była okazja się zobaczyć, to on też do Gacka się zapowiedział. I wpadł. A ja jeszcze Grzańca przyniosłam. I tak, w miłej atmosferze i przy kręcących się bohaterkach programu Tap Madl, które od soboty (czy od piątku?) siedziały na górze mieszkania, powstawał piernik na jutrzejsze święto. Miła atmosfera, wszystko fajnie. W sensie, że dobry wieczór był, ciasto też dobre wyszło (mimo, że u Gacka piekarnik nie najnowszy i trzeba w połowie czasu, na wszelki wypadek, okręcić ciasto dokoła). Więc dobra niedziela, mimo że późno dość wracałam. Adam wyszedł wcześniej ciut, bo się z tym swoim nowym bsps umówił. Tam też mają jakieś kryzysy ale o tym pisać mi się nie chce. Mam swoje ;)

W poniedziałek od rana robota. Najpierw w sieci, bo trzeba przygotować kilka stron na to, że wyjadę i mnie nie będzie a coś jednak dziać się musi. Więc, teraz zdradzam tajemnicę, takie rzeczy robię najczęściej wcześnie rano. O 7, o 6… Różnie. Ale właśnie wtedy. Bo czasem mnie pytacie „jak ty znajdujesz na to czas?”. To już wiecie.
Potem w zaprzyjaźnionej firmie – ale atmosfera już okołoświąteczna i to się czuje. Raz, że wszyscy trochę bardziej rozleniwieni, dwa – niewiele się da załatwić, bo w innych firmach, miejscach, instytucjach, taka sama atmosfera. Więc w przerwie udało mi się podpisać z 80 kartek świątecznych, które na mój podpis czekały przed wysyłką. Zadanie wykonane, ktoś może je teraz wysłać.
Po południu udałam się w końcu na seminarium magisterskie. Drugi raz w tym roku… ale dziekan na tyle wyrozumiały, że od razu powiedział, że po tak długiej nieobecności, nie będzie mnie męczył i że muszą dziewczyny ogarnąć to, co było do zrobienia. Alleluja! Więc mogłam słuchać i się uczyć bezstresowo. Śmiesznie w ogóle, bo na tym seminarium nas było w sumie 4 osoby. Dość kameralnie. Jasne, to ma plusy. Ale, co oczywiste, wymaga też od nas większego skupienia, większej uwagi, większego zaangażowania. Ale to dobrze, dobrze. Wspieram to :)

W tak zwanym międzyczasie odwiedziłam sekretariat Instytutu Dziennikarstwa UW, żeby… tak! Odebrać dyplom! Nareszcie był i czekał na mnie. Piękny, opłacony! Mam więc coraz więcej dyplomów magistra, którymi mogę sobie – za przeproszeniem – dupę podetrzeć. Bo w zasadzie na razie dyplom ów był mi potrzebny tylko dwa razy. Raz, jak się na studia doktoranckie dostawałam a dwa, jak się na studia II stopnia dostawałam. Czyli że generalnie szaleństwa nie ma ;) No, ale skoro 100 zł poszło, to dyplom mieć chcę. Może kiedyś się jednak przyda?
Po wszystkim jeszcze Centrum Myśli Jana Pawła II odwiedziłam, bo zajęcia. Rozmawialiśmy o tym, jakie prace chcemy napisać. Efektem naszych zajęć mają być bowiem prace podsumowujące czy jakkolwiek. Które zresztą potem prowadzący chce razem z Centrum JP2 wydać jakoś. Więc wszyscy piszą o jakiś tam katolickich sprawach a ja chcę o buddyzmie. Więc może być ciekawie. Ale temat się podoba i mam sporo na ten temat przeczytane też. Więc mam nadzieję, że coś fajnego z tego wyjdzie.

Ja wyjść za to musiałam ale wcześniej z zajęć, bo w domu Queerilia. Czyli że nasza queerowa wersja wigilii. Bez opłatka, z bigosem na dziku i generalnie na dziko :) Okazało się, że wpadło w sumie 18 osób. Każdy i każda przyniósł coś do jedzenia, coś do picia… No i tak się nam sympatycznie zrobiło, że się Queerilia przeciągnęła jakoś do 1 w nocy czy coś. Oczywiście, były skandale. Mocar wyłączający muzykę (nienawidzę jak ktoś dotyka Justynę bez pytania!!!), Pola całująca się z heterokobietą (to akurat ciekawostka, nie skandal) no i wizyta Grzeogrza. Zapowiadał, że wpadnie i stało się. Chciał rozmawiać trochę. Ja powtórzyłam w zasadzie to, co mam do powiedzenia i – choć było to bardzo trudne – opierałam się mu, gdy chciał mnie przytulić czy objąć. Nie było to łatwe, ale nie dałam się sobie.
Poszło sporo alkoholu. Zważywszy na to, że nie wszyscy pili, to jednak 4 litry grzanego wina, 2 litry wódki i 3 butelki wina, to sporo. Ale dobrze, dobrze! Tak ma być! To jest Queerilia! Poszło też mnóstwo żarcia. Niemniej, cieszę się, że goście zabrali to, co zostało. Ciasta, ciasteczka, sałatki, sałateczki, duperele… No, wszystko. Dobrze, bo inaczej ja bym się tym obżerała.

Kolejne dni, kolejne wigilie. We wtorek: wigilia Instytutu Socjologii UW. Wiadomo, że jako student czułem się w związku z tą okazją inaczej (bo sam współorganizowałem to wydarzenie), ale jednak jako doktorant też mogę się dobrze tam czuć. Jedzenia było trochę, choć z powodu zmian w rozliczeniach, jakie wprowadziła kwestura, zmienił się też skład tego, co na stołach się pojawiało. Ważniejsza jednak okazała się aukcja charytatywna. Ta sama, na której rok temu poszły moje korale przez Dodę zerwane. Tym razem ja licytowałam. Najpierw – bombka od prezydentowej Komorowskiej. W zasadzie nie wiem czemu… ot, bałam się, że nie pójdzie. I ostatecznie za 45 zł ją nabyłam. Dam babci na Święta – moja pierwsza myśl. Dziś już wiem, że mi się to nie udało, bo nie miał mi jej kto wydać potem z magazynu przed Bożym Narodzeniem. Ale to na marginesie.
Szałem okazała się jednak szminka prof. Jadwigi Staniszkis. Tak, kupiłam. Tak, za dużo pieniędzy. Dałam za nią 275 zł. Ale! Za to mam obiecane, że będzie z dedykacją dla JP od pani profesor. Wyobrażacie to sobie? :) Super! I oczywiście po naprawdę ciężkiej walce, padło pytanie z sali (siedziałam w pierwszym rzędzie, bo musiałam wyjść przed końcem): „Będziesz jej używać?” Wiadomka!

Potem zajęcia na Wydziale Polonistyki. Było śmiesznie. Kolokwium, z którego uciekłam… jest do poprawki. Profesor stwierdziła, że tak słabo poszło, że jedna osoba dostałaby 4 a reszta… nie. W sensie, że źle. Więc będę miała szansę napisać to kolokwium! Nauczę się! Obiecuję! Tym bardziej, że na zajęciach poprawialiśmy je i wiem już mniej więcej czego mogę się spodziewać. Będzie dobrze, dam radę!
A wieczorem wpadł Adam. W zasadzie chyba bez konkretnego powodu, ot żeby się spotkać. Późno wpadł, bo też miał jakąś tam robotę. I takie nasze „widzenie” było średnie. Wpadł, zaraz spać szliśmy. Dziwnie aż trochę.

Środa, ostatni dzień przed wyjazdem. Rano spotkanie z moim byłym, a aktualnie moim redaktorem. Tym razem jednak w innej relacji – on: dziennikarz, ja: interlokutor. O czym rozmowa? Oczywiście o byciu Jej Perfekcyjnością, o Queer UW i takich tam. Nawet ciekawa ta rozmowa, zobaczymy co z tego wyjdzie. To będzie dla Onet.pl, więc dam znać jak się ukaże. Pewno za jakiś czas, bo jeszcze chce mnie dopytać coś. Niemniej, dziwnie opowiadać komuś, kogo w sumie dość dobrze znam, o rzeczach, o których on przez ten długi czas nie wiedział.
Nie mogliśmy kontynuować, bo musiałam lecieć do Rektory na kolejną wigilię. Wystawna, jak zawsze. Mało znajomych, co mnie zaskoczyło. Widać, że niektórzy samorządowcy się wycofują. A na ich miejsce nie ma nikogo innego. Wino, jak zawsze, średnie. Ale jedzenie dobre za to. Posiedziałam, posiedziałam i po jakiejś tam godzinie trzeba było się zbierać. Dla mnie ważne, żeby jednak złożyć życzenia osobom, które dla mnie jakoś tam są ważne – w sensie, że na przykład pani od języków obcych czy inne takie. Z szacunku.
W środę wieczorem przed pakowaniem jeszcze musiałam siedzieć i – jak zwykle – pisać jakąś pracę zleconą. Bez zmian, bez zmian.

No i czwartek. Pada śnieg, zimno. Ja z dużą (choć nie taką pełną) torbą. Stwierdziłam, że wpadnę na dworzec, żeby tam zostawić ją w schowku, bo przecież nie będę cały dzień z nią popierdalać! I plan był dobry. Wpadłam do zaprzyjaźnionej firmy na umówiony dyżur a stamtąd prosto na dworzec i do domu rodzinnego.

Początkowo pisać chciałam blo w trakcie jazdy pociągiem z Warszawy do Szczecina. Plan dobry, perspektywa opisania kilku dni na iPodzie w trakcie jazdy Chrobrym – nie taka zła. Pojawiło się jednak "ale". InterCity postanowiło w ostatniej chyba chwili, że mój wagon nie będzie jednak bezprzedziałowy, jak głosił dokument przewozowy (uwielbiam tak nazywać bilet), ale normalny, tradycyjny wagon z 6 osobami w przedziale. Więc z pisania nici, bo tutaj nie ma takiego wygodnego stoliczka przed moim siedzeniem, gdzie mogłabym sobie wygodnie położyć tablet i stukać go do woli… Wkurwiłam się. Jednakże mój problem to pikuś w porównaniu z tym, że jakeś 30 osób miało sprzedane bilety na miejsca których w ogóle w wagonów nie było. Było za to zamieszanie, chaos i początkowo mały harmider. Po chwili jednak chyba wszyscy stwierdzili, że nie są w stanie. Tak niczego wskórać w tym momencie i zaprzestał narzekania i awanturowania. Więc podróż była generalnie okej choć nie bez przygód. Ja przeczytałam dwie książki, obejrzałem nareszcie "The World Unseen" (jaki o ma tytuł po polsku?) i się relaksowałam w cieple wagonowych grzejników. Gdy piszę te słowa, siedzę już w pociągu powrotnym i sytuacja z nie-bezprzedziałowym wagonem się powtarza. Nie ma aż tylu ludzi, więc chaos jest opanowany ale widać wyraźnie, że PKP InterCity nie daje sobie rady. Więc wzięłam odpowiednie poświadczenia od konduktorów i mam zamiar napisać dwie reklamacje w związku z niewywiązaniem się z warunków umowy przewozowej. Miałam mieć bezprzedziałowy? Miałam. Więc chcę moją kasę! :)

Święta w domu rodzinnym. Było inaczej niż zwykle. Widać, że średnie pokolenie dorasta. Kuzyn, który mi kiedyś groził, nie brał udziału w świętowaniu z nami. Urodziło mu się dziecko jakieś dwa tygodnie temu, więc spędza ten czas z konkubiną i potomstwem. To jedna ze zmian. Pierwszego dnia Świat mama miała dyżur w szpitalu, więc na obiad zaprosił mnie brat z żoną – to też nowość. Takie duperele, które sprawiają, że Święta nabierają nieco innego charakteru. No i powtórzona prośba od rodziny, by nie pisać o nich na blo. Ani o tym, że o to proszą. Oraz moja deklaracja, że i tak to zrobię. Na imieniny (24 grudnia) mama dostała ode mnie m.in. "Zakazane miłości". Ciekawe jak to przyjmie. Jeszcze nie czytała, więc jej recenzję poznam pewno za jakiś czas, jeśli w ogóle… No a skoro Święta, to dostała jeszcze ode mnie i brata telefon komórkowy. A ja? Kasa i kosmetyki. Czyli standard. Tak trochę symbolicznie, ale tak chyba powinno być. Miałam, jak zwykle, problem z prezentami dla chrześniaków. Ostatecznie dostali ode mnie dobre gry planszowe. Zabawki mają od innych, ja będę raczej skupiać się na tym, żeby coś rozwojowego było.
To, co było jeszcze dość niestandardowego w te Święta, to fakt, że się na imprezę wybrałam z moją przyjaciółką Gacek (złego słowa o niej nie powiem) do Szczecina. Ale to wynikało z tego, że Boże Narodzenie weekendowo wypadało. Marceli nas zawiózł i u siebie ugościł. Razem z jego koleżanką udaliśmy się potem do City Hall. Impreza średnia ale nie ma co wybrzydzać, bo to Szczecin i bo to Święta. Poskakać nie było do czego. Klub heterycki, więc ludzie raczej średni… Jak się nie ma co się lubi, to się lubi, co się ma. Plusem były, oczywiście, szczecińskie ceny. Balantyna ze spritem za 13 PLN… Więc jakieś dobre strony były. Zła to taka, że za wstęp sobie 25 PLN liczyli.
W zasadzie niewiele więcej o Bożym Narodzeniu 2010 napisać mogę. Nic się nie działo. Obżarłam się jak zwykle. Ważenie wykazało, że wracam 3,5 kg cięższa niż byłam. Wiem, wiem, dużo. Zrzucę!

Oczywiście, po powrocie do domu, musiałam się wziąć do roboty. Obiecałem kuzynce, że jej pomogę z jedną rzeczą, więc siedziałam i pisałam. A Adam, który odebrał mnie z lotniska, miał bardzo poważne rozmowy na Facebook chat ze swoim bsps. Awantury, skandale. Nudy, generalnie. Próbowałam go odwieść od tego, ale… niech robi co chce.
Wypiliśmy przy okazji wino grzane (to się staje powoli jeden z moich ulubionych trunków) – po litrze na głowę! :) Posiedzieliśmy do 3.00 po tym wszystkim a następnego dnia musiałam rano wstać.

Z dobrych wiadomości: dziś mijają dwa tygodnie od złożenia przeze mnie papierów rejestracyjnych Queer UW. Napisałam wiec do odpowiedniej pani z pytaniem czy jest już decyzja. Napisała, że jest wstępna zgoda pod warunkiem, że zmienimy kadencję Zarządu na roczną. Zrobimy to. Co nie zmienia faktu, że nie znajduję podstawy takiego wymogu. Potem jednak będę się tym zajmować i o to walczyć. Na razie priorytetem jest formalna rejestracja. Potem zajmę się duperelami.

Dotarłam do zaprzyjaźnionej firmy, wielka radość i w ogóle. Caaaały dzień Adam u mnie w domu siedział, gdy ja zapierdalałam! To jest skandal! Więc ja ciężko pracowałam, ozdabiałam pomieszczenie. Bo dzisiaj mieliśmy mieć wigilię o 15.00 przełożoną ze „sprzed Wigilii”. A o 17.00 właściciel sklepu chciał zrobić urodzinową imprezę dla znajomych. I tak się nam zeszło, że do 16.30 nie zaczęliśmy wigilii, a ja musiałam wychodzić… No cóż, trudno. Kilka pierogów zjedzonych mniej, krótsza droga do zrzucenia zbędnych kilogramów!
No i będę mieć nowy telefon! Mama dostała ode mnie i brata aparat, więc stary mi dała. A moja znajoma Kaśka chciała się pozbyć swojej nowej Nokii dotykowej. A że mi się podoba, to się umówiliśmy za niewielką kwotę plus stary aparat mamy i… jutro będę mieć. Cieszę się w sumie, bo dawno nie miałam nic takiego.

A na koniec mam wiersz.

***

zdaje się że do szczęścia trzeba czegoś innego niż alkoholu,
narkotyków, fajek, książek, muzyki, rżnięcia, Chrystusa, ładnego
widoku z okna, drewnianej podłogi, fajnych ciuchów, dużego chuja,
przyjaźni, dobrze płatnej pracy, fajnego szefa, ulubionej knajpy,
mądrej kobiety, ładnej kobiety, skarpet do pary, zapalniczki Zippo,
rodziców, których zazdroszczą ci znajomi, ładnej sąsiadki, kumpla z
telewizji, łatwego nawiązywania kontaktów, dobrego wykształcenia,
zajebistego samochodu z otwieranym dachem, znajomości z dobrym
pisarzem, kilku dobrych obrazów, jakiegoś talentu, psa, kota,
teściowej, żony, piekła, nieba, znajomego brata zakonnego, kumpla,
który pracuje w radio, kilku dobrych wierszy, porannej latte,
pierwszego papierosa z nią gdy się pieprzyliście pierwszy raz u niej
lub u Ciebie, zapachu nowej książki, momentu, gdy pierwszy raz ją
całujesz, momentu, gdy budzisz się w środku nocy i widzisz jej nagie
ramiona, zapachu szynki którą wędzi Twój dziadek, śledzi i wódki z
„Przekąsek”, Warszawy pierwszego sierpnia, butelki piwa, gdy otwierasz
lodówkę pewien, że nic tam nie ma, a ona jest, że umiesz grać na
fortepianie, że umiesz jeździć konno, mocniejszego uścisku ręki niż
nowy facet Twojej byłej, że ciągle produkują Twój zapach, bokserek
Calvina, gdy przestajesz się krępować mówić „mamusiu” i wszystkiego
Wszystkiego, bo nagle okazuje się, że masz to i nie możesz już tego
znieść.

[piotr fiedler]

Wypowiedz się! Skomentuj!