Wszystko przez imprezę, która się o 6 skończyła. Poszliśmy
wtedy spać (Grześ twierdzi dziś, że wcale nie chciał i mógł
dalej szaleć). Wojtek szedł do pracy, więc mieliśmy też
przymusową pobudkę jakoś koło 10. Okazało się, że
to dla nas za mało, więc poszliśmy dalej spać. Gdy
wstałam, zanim dotarłabym na miejsce, byłaby
akurat przerwa obiadowa. Jasne, miła to
perspektywa, ale przecież zjeść mogę w
domu, prawda? Ostatecznie dotarłam
na miejsce tylko po pieczątkę, która
potwierdzała, że byłam na miejscu.
Potem KFC w Galerii i odjazd
do Warszawy. Miły pobyt. I
raz jeszcze dziękuję
Grzesiowi!

O, taki napis przed szkołą zrobili
Wypowiedz się! Skomentuj!