Problem ludzi, którzy próbują mnie oceniać pod względem moralnym lub moralno-podobnym (moralno-pochodnym?) polega na tym, że nie wiedzą, że mam ich zdanie w dupie. Odkryłam to niedawno, podczas czytania komentarzy pod blogiem. Nawet pytałam Michała z pokoju obok – jak to napisać, żeby to było jasne. Ale on też nie wie.
Zanim ad rem, to zajmę się komentarzami dotyczącymi Marszałka Parlamentu Studentów UW i faktu, że jest to osoba jawnie trans. Jeśli zdaniem kogokolwiek fakt bycia jawnym transem obniża moje kompetencje i umiejętności, to oczywiście macie prawo do takiego zdania. Jeśli sądzicie, że przeszkadza mi to w sprawowaniu tej funkcji, macie do tego prawo, ale prosiłabym o uzasadnienie i podanie przykładów. Jeśli sądzicie, że osoba trans jest niereprezentatywna i niereprezentacyjna dla studentów UW, to macie takie prawo. Zastanawiam się tylko, czy do sprawowania władzy i reprezentowania nas wybieramy ludzi najbardziej przeciętnych czy też najlepszych w danej dziedzinie. Wybory Marszałka, czy też dla przykładu Przewodniczącego Zarządu Samorządu Studentów UW nie są, w mojej ocenie, wyborem najbardziej przeciętnego studenta. Bo po 1. na UW nie ma przeciętnych studentów, są tylko wybitni, a po 2. student przeliczeniowy (nie przeciętny!) nie zajmuje się samorządnością, nie zna się na strukturach samorządu i generalnie ma w dupie Parlamenty, Zarządy i tym podobne.

A teraz zajmując się ważnymi sprawami… Piszę tego bloga siedzą w redakcji w piątek. Ale myślami jestem w domu i planuję, jak przygotować wszystko na Floor-Sitting Party. To nie lada wyzwanie. Gości ma być naprawdę dużo – na pewno padnie rekord. Co wcale, wbrew pozorom, mnie nie cieszy. Bo wiem, że będzie ciężko wszystkich zmieścić na tej niewielkiej powierzchni jaką mam. Ale co tam, będzie przytulnie.
Potwierdzam pojawiające się pogłoski o tym, że zaczynam myśleć o tym, by było to ostatnie Floor-Sitting Party w historii. O ile samą imprezę uwielbiam a jej przygotowywanie – mimo że strasznie męczące, wkurwiające, kłopotliwe i coraz droższe – sprawia mi dużo radości. Wiem też, że dla wielu osób jest ona fajnym wydarzeniem i z chęcią na nią przybywają. Niektórzy tylko wtedy ruszają się z domu w weekend… Wiem to, wiem. To mi strasznie schlebia zresztą. I że się czeka na to, i że piszą o tym media gejowskie, i ogólnie… Ale chyba właśnie dlatego to jest dobry moment, żeby skończyć. Żeby jednak wspominana była dobrze, a nie jako coś niechcianego, zapomnianego – czym mogłaby się teoretycznie stać za kilka(naście/dziesiąt) edycji. Tego chcę uniknąć.
Poza tym, jak wspominałam, zmieniły się trochę moje warunki lokalowo-logistyczne… I to też ma znaczenie przy organizacji. No, ale zobaczymy jak będzie. Na razie myślę o tym, żeby wszystko wieczorem wyszło dobrze. No i mam nadzieję, że nie będzie policji. Wysłałam we wtorek chyba listy do wszystkich sąsiadów w okolicy, nad i pod – mam nadzieję, że takie ostrzeżenie im wystarczy. No i że jednak wytrzymają to, co i mi będzie ciężko wytrzymać.

W poniedziałek miałem problem, jak zwykle. Nie wstałam na 8 i przez to przekroczyłem dozwoloną liczbę nieobecności na zajęciach. Kurwa mać. A ta prowadząca mnie nie lubi i zgodnie z moimi oczekiwaniami, będzie mi sprawiała problemy z zaliczeniem. Już do niej napisałam – kazała przynieść zwolnienie lekarskie… Więc jej piszę, że nie mam, bo to nie było spowodowane problemami zdrowotnymi i czy w związku z tym mogę jakoś inaczej zaliczyć tę jedną nadwyżkową nieobecność… „Nie przewiduję takiej możliwości”. Boże mój Boże, czemuś mnie opuścił…
Dodatkowo, gdy jechałam do redakcji – znów jakiś tramwaj miał awarię. To plaga tej zimy. Ale o tyle dziwne, że nie było wcale aż tak zimno tego dnia. Musiałam znów pieszo zachrzaniać. Trudno, jak żyć. To lepiej dla mojego zdrowia.
Tym bardziej, że wracam do ćwiczeń. Po mojej ubiegłotygodniowej kontuzji. Nie pisałam o tym… Ale mam taki zestaw ćwiczeń, co je mam wykonywać… One są dość intensywne, to alternatywa dla aerodynamicznej szóstki Weidera, która moim zdaniem nie jest wcale tak skuteczna. No, ale zacząłem robić te ćwiczenia po braku ruchu dłuuuuugim. No i stało się. Naciągnąłem jakiś mięsień bardzo bardzo mocno we wtorek. Nie mogłem się ruszać prawie, leżeć… Nic a nic. Tydzień przerwy. I teraz znów zaczęłam ćwiczyć, ale powolutku. Najpierw mam okres rozgrzewkowy, zanim się wezmę za ten zestaw. Bo nie mogę znów sobie na kontuzję pozwolić. Zacznę robić zestaw jak mi minie całkiem ból podczas ćwiczeń.

Wieczorem nie miałam korków. Odwołane przeze mnie, bo mam „Logos zaangażowany” w Centrum Myśli Jana Pawła II. Ciekawie, bo udało mi się wcisnąć do dyskusji mój motyw, że „pomyśl o sobie” oznacza „wyznaj winy przed sobą i się zmień”. Nie było tego prowadzącego co zwykle, tylko jego żona. Znam ją też, więc dość luźno się czułam. No i jak zawsze, staram się być adwokatem diabła i wciskać moją świecką refleksję, gdy słyszę że pozostali uczestnicy zaczynają mówić w tonie: „nasz Ojciec Święty Jan Paweł II powiedział…”.
Padnięta do domu wróciłam i przygotowywałam posiedzenie Parlamentu na środę plus na jutro jakieś rzeczy.

We wtorek – meganudne zajęcia, nic się nie działo na zajęciach… Jedyny plus, że nie musiałam iść na specjalizacji do redakcji jakiejś-tam, bo ogólnie ludzi na wyjście było za dużo i zdecydowałem się usunąć w cień i uciec z tego eventu :) No bo, bez przesady… Posiedziałem dłużej w redakcji za to w związku z tym, że cały czas mam jakieś wyjścia samorządowe czy coś. Poszedłem też tego dnia na spotkanie Rady Samorządu Studentów dziennikarstwa. To ciało doradcze, bardzo specyficzne i właściwie chyba nigdy dotąd niezwoływane. Momentami spotkanie przeradzało się w ataki nawzajem oskarżające mnie lub ich o coś-tam, ale starałem się za każdym razem mówić sobie i im, że nie czas i nie miejsce na tego typu rzeczy. Ale mam nadzieję, że coś udało się osiągnąć.
Już wiem, dlaczego nie mogę się z nimi dogadać. Oni się boją. Po prostu się boją wejść w jakikolwiek konflikt z władzami wydziału i instytutu. Nie rozumiem dlaczego, tak naprawdę. Ale się boją. Mówię im, że są poprawki do zrobienia w uchwale rekrutacyjnej na rok 2010/2011, bo nie będzie można przyjmować ludzi po magisterce według aktualnego zapisu i trzeba na radzie Wydziału zgłosić to. No tak, no tak… ale to porozmawiajmy z dyrekcją… No spoko, mogę rozmawiać… Ale o czym? Jest błąd i trzeba go poprawić. Kropka. Jako studenci jesteśmy pełnoprawnymi członkami Rady Wydziału i mamy prawo uczestniczyć jak inni w tych wydarzeniach na tych samych prawach. Ale oni się boją. A to był pomysł najłagodniejszy (oczywiście, zasadny)…

Po posiedzeniu pobiegłem na spotkanie z Marcinkiem Młodym, z którym jechać miałam na debatę o tłumaczeniu książki Judith Butler wydanej w Polsce. Ewa i Paulina też skorzystały z mojego zaproszenia i spotkaliśmy się po drodze, co w sumie nie było planowane.
Nie było trudno dotrzeć do Ośrodka Studiów Amerykańskich UW. Samo spotkanie straciło na tym, że nie było Jacka Kochanowskiego, niestety no i na tym, że zamiast zajmować się Butler, jej książką, pojęciami, jakich używa czy też ogólnym przesłaniem, udało się niestety zejść na temat „jak źle żyje się w Polsce gejom”, „jak źle w Polsce być feministką”… Nie lubię tego, tym bardziej, że nie tego oczekiwałem po tej debacie. Szkoda trochę.
Mieliśmy iść do kina na przedpremierowy pokaz czegoś, ale nie dało rady. Chciał Marcin zostać, to zostaliśmy. Po wszystkim udaliśmy się na kaweczkę w Wayne’s Coffee. Miło posiedzieliśmy, pogadaliśmy. Zawsze to miło mieć spotkanie z ładnym chłopcem, prawda?

Środa była najbardziej szalona z tego wszystkiego. Było NAPRAWDĘ ciężko. Oczywiście, dyżur w redakcji od rana, wiadomo. Potem bardzo przyjemna rzecz – spotkanie z Kamilem. No dobra, who the fuck is Kamil? Kamil to taki siedemnastoletni model heteroseksualny, kolega Stasia, którego w weekend w Utopce poznałam. No i chciał się spotkać, pogadać. Sporo pisze do mnie na gronie – ja obiecałam mu dać wejściówkę do kina na coś-tam. No i tak wyszło to spotkanie. Kwiatka mi przyniósł, co było megamiłe z jego strony. Poszliśmy do Krzyśka. Oczywiście, jak potem byłem u niego sam, to komentował, że fajny ten chłopak co z nim przyszedłem :) Lubię Krzyśka za to, że chce mnie swatać ;) Ale fakt faktem, że Kamil to przystojny, fajny młodzieniec. Grzeczny bardzo, a wiadomo, że na tym można u Ciotki dużo zyskać :) No i ogólnie spotkanie było takie na pogadanie i zjedzenie drugiego śniadania. Miał być obiad początkowo, ale z powodu spotkania z dyrektorem dziennikarstwa, musiałam przesunąć.
Samo spotkanie z dyrektorem – no cóż, przyznał mi rację co do moich poprawek i tyle. Szkoda czasu trochę.

Po wyjściu z redakcji (gdzie co chwilę i tak ktoś mnie zajmował sprawami samorządowymi…), poszedłem na Radę Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych. Znów studenci innych kierunków siedzą pod ścianą, bez stołu… Skandal dla mnie. Ja siadam, oczywiście, jak każdy inny członek Rady – wśród pracowników. Na szczęście dziennikarstwo siada koło mnie. Nie chowają się. Ale takie uciekanie naprawdę dziwne mi się wydaje.
Sprawy były początkowo mało dla nas ciekawe – habilitacja, dokładniej mówiąc. A że miałam posiedzenie redakcji, to po dwóch godzinach musiałam wyjść. Została jedna osoba z naszych, która miała zgłosić poprawki moje. Nie wiem czy to zrobił ostatecznie, ale podejrzewam, że tak.
Pobiegłem na spotkanie redakcji. Pogadaliśmy poważnie. Ja naprawdę nie będę prowadzić tego dalej, jeśli się okaże, że oni nie są zaangażowani i odwalają tylko to, co muszą zrobić. Jasne, zależy mi, ale nie na tyle, żeby za kilka osób pracę wykonywać – po prostu nie jestem w stanie tego robić. Dlatego też było poważnie dość. Są jednakże ustalenia, które mnie zadowalają. Będzie trochę pracy, ale chcą się jej podjąć, więc mnie to cieszy. Najpierw jednak mnie czeka trochę pracy przy ogarnięciu tego. Damy, kurwa, radę!

Szybki bieg do Biura Zarządu na Kampusie Głównym. Zaraz posiedzenie Prezydium Parlamentu. Dyskusja, debata, rozmowy… Zastanawialiśmy się jak podejść do niektórych rzeczy. Dobrze, że jakoś udaje się nam rozmawiać, że to jednak jest do zrobienia. Mimo że każdy z nas jest z innego klubu parlamentarnego.
Ostateczne ustalenia i tak musiały ulec zmianie ostatecznie – okazało się bowiem, że sytuacja polityczna w perspektywie naszych ustaleń zmieniła rzeczywistość niepolityczną ;) Mówię skrótami, bo nie mogę chyba za bardzo zdradzać kto co komu obiecał i kto co ustalił. Oczywiście, żeby to nie zabrzmiało jak jakiś układ finansowy – to tylko takie nasze wewnętrzne parlamentarne sprawy są załatwiane. Więc jest okej.
No i nadeszło posiedzenie Parlamentu Studentów UW. Opóźnione, bo jakiś Klub Górski zajął bezprawnie przed nami salę i nie mogliśmy wejść i przygotować wszystkiego. Ciut później się zaczęło, ale ogólnie ogarnięte wszystko i poszło jakoś. Myślałam, że pójdzie szybciej, prawdę mówiąc, ale i tak trwało ze dwie godziny z kawałkiem tylko. Nieźle. Dyskusja była burzliwa na temat tego czy należy popierać większe zniżki PKP dla studentów czy nie. No i debata na temat tego w jakiej formie wesprzeć niepełnosprawnych walczących o poprawę Krakowskiego Przedmieścia. Najdłużej zajęły i najwięcej kontrowersji wzbudziły. No i że ja kogoś do głosu nie chciałam dopuścić – bo tak postanowiło Prezydium i bo tak nam pozwala Regulamin. Ale oczywiście, że to wolność słowa ogranicza. Ja nie będę ograniczać, jak się osoby wypowiadające będą podczas wypowiedzi innych osób właściwie zachowywać. Tyle.

W czwartek rano – Carrefour. Bo nie mam kiedy iść, to najgorsze, kurwa. Ale dałam radę jakoś. Problem pojawił się, gdy okazało się, że nie ma Campari, które było moim głównym celem, prawdę mówiąc. Zdenerwowałam się. Ale potem w ciągu dnia Pola mi miała pomóc na Krakowskim czy tam na Nowym Świecie znaleźć… I nic z tego nie wyszło też. Campari to chyba najtrudniej dostępny alkohol w mieście – koło mnie w sklepie też nie było. Dość skandaliczne. A ja przecież MUSZĘ mieć na F-SP…
Potem cały dzień w redakcji, dość spokojnie, bo takie było założenie. Żeby jednak odpocząć chwilę po tych dniach. Nie to, żeby nic się nie działo – bo jednak umowę musiałam podpisać z protokolantką, ale to inna historia :)
Potem szybki bieg do wypożyczalni sprzętu, żeby zarezerwować na jutro decki dla DJa. Ledwo zdążyłam przed zamknięciem, jak zwykle. No i na korki się spóźniłam 10 minut, ale to da się przeżyć.

Po korkach siedziałam w domu czekając na Jureczka, który wpadł z rzutnikiem (i chwała i dzięki mu za to) i z Maciejem Bieacz zwanym Biegaczem. Posiedzieli chwilę w moim burdelu totalnym i zaraz spadać musieli, bo wieczór. Od razu uprzedzam pytania: nie, Maciej Bieacz i Jurek nie są znów razem. Dziękuję za uwagę. Za to chyba Łukaszek, co jest na mnie nie wiem dlaczego obrażony jest znów z Mateuszem. A Gacek… chciałby, żeby Pasyw do niego wrócił… no cóż, niezbadane są wyroki niebios.

A teraz, niech się dzieje wola nieba. Michał właśnie odbiera kamerę od Karoliny (tak, będzie filmowanie na F-SP), DJ dzwonił i pytał o której ma być u mnie, Campari przyjedzie kurierem koło 17:30, a bar o 22:30. Goście są, kilka osób (zgodnie z planem) napisało, że chore/umierają/odwiedzają babcię/cokolwiek i nie mogą wpaść. Całe szczęście, bo miejsca jest naprawdę mało.
Ale będzie miło. Ma być.

Wypowiedz się! Skomentuj!