Życie przynosi nam różne niespodzianki. Tą jakże głęboką filozoficznie myślą czas zacząć blotkę. Ja wiem, że winienem częściej pisać. Ale po prostu w ciągu tygodnia tyle się dzieje, że na dobrą sprawę nie zawsze mam czas, żeby usiąść i coś napisać. A nawet jak mam czas, to nie mam siły. Życie.

We wtorek mój udział w zajęciach był dość… symboliczny. Na pierwsze planowo nie poszedłem, na kolejne – nieplanowo – też. A potem znów zboczyłem z trasy. I wylądowaliśmy z Moniką w Eufemii. Gadaliśmy, gadaliśmy… Potem poszliśmy do Empiku. I w ogóle spędziliśmy dzień raczej poza UW. A całkiem wieczorkiem pojechałem po bilety na „Harry’ego Pottera i coś tam jeszcze”. Lubię mieć z góry takie rzeczy załatwione. Tak, wiem – jestem do przesady planowy.

W środę byłem nawet na dwóch wykładach! A to już niebywały sukces w zestawieniu z całym mijającym tygodniem. Potem oczywiście korepetycje na Bemowie. I się zdenerwowałem. Bo one zazwyczaj trwają 1,5 godziny. Więc dostaję za nie 30 zł. Przypomniałem zaś sobie, że poprzednim razem dostałem 20 zł więcej zaliczki na kolejne zajęcia, bo nie miałem wydać z 50 zł… No a po godzinie smarkacz stwierdził, że on już jest zmęczony i nie chce dłużej… Fuck it! To znaczyło, że należy mi się tylko 20 zł, które… miałem zapłacone jakiś czas temu. I w ten sposób odszedłem z niczym. Eh…

W czwartek grzecznie poszedłem na zajęcia raniutko. To kolejne przezwyciężenie siebie! :) Potem miałem iść z Moniką wąchać perfumy w sklepach, bo ona może załatwić jakieś kradzione oryginalne za jakieś 70 zł. Czyli, że jak będę wiedział jakie chcę, to pomyślę czy je kupić :) Ale… Monia odwołała, bo tego samego wieczora mieliśmy zaplanowane kolokwium. Z tego też powodu odwołałem korepetycje. Nie to, żebym się z tym czasie uczył!!! Po prostu mogłem nie zdążyć na owe kolokwium. A uczyłem się w autobusie niskopodłogowym linii 122. Który się zepsuł! Ja tu sobie jadę, słucham muzyki, jak zwykle mam wszystko zaplanowane tak, że powinienem być w Instytucie Socjologii na 5 minut przed kolokwium, a tu na jednym z przystanków autobus zgasł. Pan kierowca odpala. Stoi chwilę… i znów zgasł. Zdjąłem słuchawki, przestałem się uczyć (minęło już 17 minut nauki! ileż można?!) i zacząłem się modlić, żeby jednak ruszył.
Udało się. Zdążyłem.

Potem samo kolokwium. Jak zwykle zrobiłem wokół siebie sporo zamieszania. No co? Wolno mi!
I oczywiście wyszedłem jako pierwszy. A że mam z jednym z kolegów z roku odwieczny wyścig o to, kto z nas pierwszy wyjdzie z kolokwiów i egzaminów – wygrałem. Ci, którzy wiedzą o naszym wyścigu śmiali się już, gdy szedłem do wyjścia po jakiś 10 minutach (kolos trwał 40). Kolega ów wyszedł dopiero jako trzeci. I cała sala usłyszała, jak skomentowałem to głośno słowem „cieniak”. Wszyscy buchnęli śmiechem. A ja wyszedłem jak zwykle na idiotę.
Życie.

Wieczorem o 22 spotykałem się z Tomkiem. Tak, tym 16letnim Tomkiem. Po drodze do Daily Cafe spotkaliśmy Ilonkę nawet :) A w samym Daily spędziliśmy miło godzinkę popijając kawę i będąc obserwowanym przez jakiś dziwnych ludzi. Potem poszliśmy na metro, którym to dotraliśmy pod Multikino. Ludzi było sporo, ale nie aż takie tłumy, jakich się spodziewałem.
No i był 'Harry Potter i coś tam jeszcze’. Film, jak film. Taka sobie bajeczka. Przyjemna, no ale bajeczka :) Oglądałem z zainteresowaniem, bo przypominałem sobie to, co czytałem w książce. I pod sam koniec filmu stało się… Najpierw delikatne muśnięcia, potem zachaczenie palcem… Aż w końcu siedzieliśmy trzymając się za ręce. I w ten sposób po raz pierwszy siedziałem z kimś w kinie właśnie tak. Bardzo, bardzo przyjemne uczucie.
Po filmie zaczęliśmy szukać przystanku 604. Ja wiedziałem, że to gdzieś w pobliżu, ale nie wiedziałem gdzie dokładnie… Okazało się, że to niemal naprzeciwko domu Tomka. Więc tym lepiej. No i do domu dotrałem przed 4.

Wszystko byłoby super. Ale on ma 16 lat.

W piątek nie planowałem pójść na poranne zajęcia. Odwołałem też spotkanie z Moniką o 10… Miałem iść na 12… Ale jakoś mi nie wyszło. Więc w ogóle nie poszedłem. A co mi tam. Odpoczywałem. I obiecuję uroczyście, że w przyszłym tygodniu zdecydowanie bardziej zbiorę się w sobie i postaram się iść na WSZYSTKIE zajęcia! Obiecuję!

Po południu odezwała się Ilonka. Że idzie do Galerii Mokotów. No to się oczywiście spotkaliśmy. Kupiła buty, umówiła się ze swoim chłopcem i tak minęło trochę czasu. Przyszedłem do domu niemal równo z Napalonymi. A ci – zaszaleli. Wino, pizza, piwo, coś tam… No tak, czy owak – posiedzieliśmy. Mieliśmy oglądać „Piłę 2”, ale ja byłem przeciw. Napalony też.
A potem się zaczęło. Ja wiem, że oni lubią się kłócić i jest to niejako cechą konstytutywną ich związku. Ale wczoraj odbył się mały „Skandals Butik” w moim domu. Było poważnie. Bardzo poważnie. Bardzo bardzo poważnie. Skończyło się na tym, że wyrządzili sobie szkody szacowane na 1200 zł. Bez szczegółów.
Potem doszło do chwilowego pogodzenia.

Chwilowość jego polegała na tym, że gdy jednak poszliśmy do Utopii, wszystko pod koniec się sypnęło. Ale zanim to się stało… W Ciotopii był oczywiście Rasmus, który już wcześniej się zapowiadał. Był też – i to przemiła niespodzianka – Daniel! Mój najukochańszy selekcjoner, mój najulubieńszy i najfajniejszy z selekcjonerów wrócił! Niepotrzebne okazało się zaproszenie, które Napaleni załatwiali wcześniej „na wszelki wypadek”. Bawiłem się suuuuuper! No i przez większość imprezy obserwowany byłem przez przystojnego śniadego chłopca o białych zębach. Na sam koniec, gdy Napaleni pokłócili się na tyle, że nie wracali razem do domu, pan ów podszedł, powiedział, że jest z Australii, wziął mój nr telefonu i w ogóle tak… miło było.

Jego Facet odwiózł mnie do domu, a Napalony poszedł na after do Mariotta, gdzie weekend spędzają Marcin Egde ze swoim Łukaszem. Jak skończyło się wszystko, dowiem się dziś, gdy wpadną do mnie wieczorem chłopcy.
Wcześniej miałem mieć korki o 14, ale zostały odwołane (30 zł przepadło) a teraz czekam na dziewczynę, która ma u mnie mieć zajęcia z obsługi komputera. Zobaczymy czy się pojawi i w ogóle. A wcześniej SMSowałem trochę z Symonem z Australii. Wkońcu zaś pogadaliśmy na MSNie. Jestem z nim umówiony na jutro na kawę w Między Nami. Ma być w Polsce jakieś 2 tygodnie. Miło pogadać z kimś po angielsku. Wkońcu. Od 18 miesięcy tego nie robiłem i już mi to naprawdę przeszkadzało. Bo ile czasu można ograniczać kontakt z językiem do słów piosenek?! :)
A zaraz po korkach z ową dziewczyną od komputera jestem umówiony z Tomkiem. Mam po niego wyjść na Metro Wierzbno. Potem będziemy siedzieć u mnie. A koło 22:30 wpadną Napaleni. Nie wiem, czy wtedy on nadal będzie chciał być, ale ja się boję, bo oni wczoraj widząc jego zdjęcia już mnie denerwowali swoimi insynuacjami. W ogóle sobie na za dużo pozwalają. Kiedyś w moim towarzystwie zachowywali się jak przystało na towarzystwo Damy. A teraz… szkoda gadać. Zero skrępowania!

Jutro o 12:00 wiec na placu Konstytucji. Będę na pewno. Może Ilonka będzie. Ale z tego co wiem, żadne z moich homoseksualnych znajomych się nie wybiera. I choć szanuję ich wybór, to go nie rozumiem. Naprawdę.
A o 16:00 Symon.

Może kiedyś nawet się pouczę!

Wypowiedz się! Skomentuj!